Tak zaczyna się brzask. Ciemna noc, czy ma jakiś znak? Ktoś właśnie wszedł w mrok. A ty jeszcze nie wiesz, że z tobą będzie tak samo. Tak, to przypomina sen, tak, to przypomina obłęd. Lecz właśnie tak zaczyna się brzask, tak kończy się strach, Tak rodzi się dźwięk.
Właśnie tak kończy się strach. Wypiłeś napar z trujących traw. Ze starannie ukrytych ksiąg. I teraz każdy twój krzyk to również będzie trop. Ile nieszczęść i krzywd, ile bez sensu mąk. Lecz właśnie tak zaczyna się brzask, tak kończy się strach, Tak rodzi się dźwięk.
Wkrótce pogrzebu dzwon. Wiec kop ten dół w ryku wrogów i wron. Pochowaj własną śmierć. Wywróż sobie życie, wywróż sobie brzask. Pierwszy zostawiony ślad. Ostatni utracony brat. Bo tak właśnie rodzi się brzask, tak kończy się strach, Tak rodzi się dźwięk…
Zasnąłem. W moim śnie nikt do mnie nie strzelał, nikt nikomu nie odcinał głowy tępym nożem, nikt nikogo nie ścigał.
Dziewczynek w jedwabnych szlafrokach tam nie było, ale i dla Swiety nie znalazło się miejsca. W moim śnie było jedynie czyjeś spojrzenie, ciekawskie i niedobre.
Nigdy nie jest miło budzić się na dźwięk telefonu. Nawet jeśli dzwoni ukochana kobieta czy stary przyjaciel.
Za oknem było jasno. Oderwałem głowę od poduszki, obejrzałem sypialnię. Wszystko w porządku, tylko przez sen zrzuciłem kołdrę na podłogę. Sięgnąłem po telefon, zerknąłem na wyświetlający się numer.
Zamiast numeru widniał skromny napis „Zawulon”, chociaż nigdy nie wpisałem do książki telefonicznej numeru Wielkiego Ciemnego.
– Słucham, Ciemny.
– Jak zdrowie, Anton? – zapytał ze współczuciem Zawulon. – Ramię się zagoiło?
– Dziękuję, wszystko w porządku. – Odruchowo dotknąłem miejsca, w którym jeszcze wczoraj była rana. Skóra, różowa i świeża, trochę swędziała.
– Cieszę się, że mój prezent się przydał – ciągnął Zawulon tym samym uprzejmym tonem. – Chcę się z tobą podzielić pewnymi informacjami. W Wielkiej Brytanii kandydatów na Zwierciadło brak. Jest jeden we Francji, jeden w Polsce i dwóch we Włoszech. Nie mam pojęcia, po co Thomas ściągnął do Edynburga właśnie Jegora.
No tak, mogłem sobie darować mój naiwny podstęp, Zawulon i tak dokopał się do prawdy.
– Mam nadzieję, że nie będzie potrzebny – mruknąłem.
– Oczywiście, oczywiście – przytaknął ochoczo Zawulon. – To aż nieładnie tak eksploatować chłopaka w interesach Światła… Anton, mój drogi, co się tam dzieje? Słyszałem, że wczoraj popełniono drugie morderstwo? Znowu wykrwawili jakiegoś człowieka?
– Tak – powiedziałem, siadając na łóżku. – Odrąbano mu głowę makietą gilotyny.
– A co zrobiono z krwią? – zainteresował się Zawulon.
– Zlano do wiadra.
– Jasne.
– Cieszę się, że coś jest dla pana jasne – burknąłem.
– Nie bądź taki skromny, Anton… I zapytaj Fomę, kiedy ostatnio odwiedzał swojego sąsiada z grobu.
– Słucham? – Pomyślałem, że się przesłyszałem. – Grób sąsiada?
– Kiedy ostatnio odwiedzał sąsiada z grobu – powtórzył z chichotem Zawulon i się rozłączył.
Klnąc pod nosem, wstałem i poszedłem do łazienki. Wziąłem zimny prysznic; włożyłem koszulę z krótkimi rękawami i dżinsy. Jakoś nie miałem nastroju na lekkomyślne szorty i podkoszulek; gdyby pozwalała na to pogada, włożyłbym sweter albo marynarkę.
Telefon zadzwonił znowu.
– Słucham, Heserze – powiedziałem, zerkając na numer.
– Co tam u ciebie?
– Ramię się zagoiło – odparłem, nie wątpiąc, że on już wie o wszystkim.
– Jakie ramię?
– Wieczorem do mnie strzelano.
Opowiedziałem mu pokrótce o wydarzeniach ostatniej nocy. W słuchawce zapanowała taka grobowa cisza, że aż dmuchnąłem w mikrofon, jak w starym telefonie przewodowym.
– Myślę – odezwał się sucho Heser. – Myślę…
– To może pójdę zjeść śniadanie?
– Idź – zezwolił łaskawie szef. – A potem skontaktuj się z Fomą. Powiedz mu, że na udawanie i niedomówienia nie ma już czasu. Niech sprawdzi Runę.
– Którą konkretnie? – spytałem tonem człowieka pięć razy dziennie sprawdzającego Runy.
– Runę Merlina.
– Ach, Merlina… – Coś zaczynało mi świtać. – Czy ona nie jest w grobie?
Powiedziałem to na chybił trafił, ale milczenie Hesera świadczyło o tym, że trafiłem w dziesiątkę.
– Anton, skąd ty… – Zaklął. – Znajdź Fomę, niech z tobą szczerze porozmawia. Zresztą, ja też się z nim skontaktuję. – Tak jest! – wyskandowałem i schowałem telefon do kieszeni. Ha, więc to tak?!
Runa jest w grobie, i to w grobie Merlina!
A przecież Merlin to postać mityczna! Król Artur, rycerze Okrągłego Stołu, Merlin… Żaden z nich nigdy nie istniał!
Aha, nie istniał… Podobnie jak nie istnieje Wielki Heser i Thomas Lermont. Oraz stuknięte wampiry, dziewczęta-wilkołaki, Jaśni uzdrowiciele i młodzi, niepokorni magowie, którzy przypadkiem osiągnęli Wyższy poziom Siły…
O dziwo, humor mi się poprawił – może dlatego, że sprawa ruszyła z martwego punktu? Zbiegłem po schodach na dół, przywitałem się z portierem i wszedłem do restauracji.
Nie było tam ani jednego człowieka. Tylko dwa młode wampiry i dziewczyna-wilkołak.
Wampiry jadły carpaccio, Gala omlet. Dziwne, zwykle po dwóch transformacjach z rzędu wilkołaki rąbią mięso na kilogramy. Dziewczyna miała na sobie zdobyte gdzieś ubranie – czarne spodnie, biała bluzka, marynarka z krótkimi rękawami… W podobnym stylu ubierają się uczennice w japońskich kreskówkach.
– Dzień dobry – powiedziałem.
Wampiry uśmiechnęły się krzywo i skinęły głowami; Gala zaczęła dłubać widelcem w omlecie. Nic dziwnego, hormony oklapły i teraz jej głupio.
– Cześć – przywitałem się, siadając obok niej. – Odpoczęłaś? – Tak.
– Nie dręczyły cię koszmary? Okropny jest ten twój pokój, nie dziwię się, że nie chciałaś tam spać. Projektant trochę przesadził, co?
Gala popatrzyła na mnie w zadumie, włożyła do ust kawałek omleta, zjadła i powiedziała:
– Dziękuję, Jasny. Ale naprawdę mi się podobasz, słowo… Chcesz, to przyniosę ci coś do jedzenia?
– Przynieś – zgodziłem się.
Dziewczyna podeszła do szwedzkiego stołu – omlet i jajecznica w podgrzewanych naczyniach, chleb, wędlina, ser, mięso, trochę zieleniny… W kącie przy drzwiach do kuchni stała mała lodówka. Ciekawe, co tam trzymali, krew dla wampirów? Czy barman nalewa ją wieczorami? Teraz bar był pusty, nawet piwne krany zasłonięto kolorowymi pokrowcami.
Znowu zadzwonił mój telefon.
– Dajcie mi chociaż zjeść… – jęknąłem, wyjmując telefon.
– Anton?
– Słucham, Foma.
– Już pan wstał?
– Tak, usiłuję zjeść śniadanie.
– Przyślę samochód, zdoła pan wyjść z hotelu za pięć minut?
– Ee… – Zobaczyłem Siemiona, który właśnie rozpromieniony stanął w drzwiach i pomachał mi ręką. – Mogę przyjechać z towarzyszem?
– Z tą Ciemną, dziewczyną-wilkołakiem? Niekoniecznie.
– Nie, przyjechał do mnie kolega z Moskwy, Jasny mag. Foma westchnął.
– Dobrze, Gorodecki. Przyjedźcie we dwóch. Kierowca wie, dokąd jechać.
– Obawiam się, że będę musiał pana o coś zapytać – uprzedziłem.