Lermont znów westchnął.
– A ja się obawiam, że będę musiał panu… o czymś opowiedzieć. Pośpieszcie się, czekam.
Schowałem telefon i uśmiechnąłem się do Gali, która podeszła z talerzami i kawiarką. Jednocześnie od strony drzwi podszedł Siemion.
– Wzięłam panu kawę, bo pomyślałam, że będzie pan wolał kawę, a nie herbatę – oznajmiła dziewczyna i zerknęła podejrzliwie na Siemiona.
– O, Gala Dobronrawowa! – Siemion rozpłynął się w uśmiechu. – Pamiętam, pamiętam… Jak tam w szkole? Jak się miewa Marina Pietrowna?
Dziewczyna poczerwieniała. Postawiła naczynia na stole.
– Wyobraź sobie – zwrócił się do mnie Siemion – że Gala nie lubiła swojej nauczycielki od chemii i zaczęła ją straszyć. Wieczorami czekała nad nią pod domem, już po transformacji, warczała i szczerzyła kły. Wyobrażasz sobie? A mąż skromnej nauczycielki chemii okazał się skromnym milicjantem. I na trzeci wieczór, jak to zwykle w bajkach bywa, nieco zaniepokojony atakami agresywnych psów czekał pod domem na wracającą z pracy żonę i zobaczył naszą Galę, szczerzącą się z krzaków. Zrozumiał, że to nie pies, tylko wilk, wyjął pistolet i wystrzelał cały magazynek. Dwie kule trafiły Galę w pupę, gdy uciekała przed rozzłoszczonym stróżem porządku. Dowiedzieliśmy się, co się stało, przyjechaliśmy do Gali do domu, porozmawialiśmy… Obeszło się bez Inkwizycji, wyciszyliśmy sprawę.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i wybiegła z sali. Wampiry odprowadziły ją zamyślonymi spojrzeniami.
– I po co tak? – powiedziałem z wyrzutem do Siemiona. – Dziewczyna rzuciła się wczoraj pod kule, żeby mnie uratować.
Siemion wziął z talerza plasterek kiełbasy, zjadł i westchnął.
– Soja, ciągle soja. Że rzuciła się pod kule, to dobrze. Ale że nauczycielkę nękała?
– To źle – przyznałem ponuro.
Do czekającej na nas taksówki wsiedliśmy razem z zawiniętym w szlafrok robotem-strzelcem. Metalowy trójnóg trochę wystawał, ale nie przejmowaliśmy się tym.
Kierowca był człowiekiem. Najwyraźniej w edynburskim Patrolu wykorzystywano ludzi znacznie częściej niż u nas. Szybko wyjechaliśmy z centrum turystycznego i ruszyliśmy w stronę zatoki.
– Dziękuję, że mnie wezwałeś – powiedział Siemion, z nieukrywaną przyjemnością patrząc w okno. – Zasiedziałem się w Moskwie… No, opowiadaj, co tu się dzieje?
Zacząłem opowiadać. Początkowo Siemion słuchał z pobłażliwym zainteresowaniem starego wiarusa, któremu młody poborowy opowiada o jakichś strachach. A potem spoważniał.
– Anton, jesteś pewien? Tego, że tam spływa Siła?
– Poprosić kierowcę, żeby zawrócił, przejechał obok „Podziemi?
Siemion westchnął. Pokręcił głową i krótko powiedział:
– Kryjówka.
– Słucham?
– Skrytka. Schowano tam coś bardzo ważnego.
– Siemion, ja dalej nie rozumiem…
– Anton, wyobraź sobie, że jesteś bardzo silnym magiem. I możesz wchodzić na piąty poziom Zmroku.
– Nie mogę.
– Wyobrazić sobie?
– Nie mogę wejść, wyobrazić mogę bez problemu.
– No to sobie wyobraź. Możesz wchodzić tak głęboko, gdzie nie był żaden ze znanych ci Innych. Musisz ukryć coś bardzo cennego. Magiczny artefakt, potężne zaklęcie… albo worek ze złotem. Co tu zrobić? Zakopać w ziemi? Znajdą! Przedmiot magiczny będzie tworzył wokół siebie zaburzenia Siły, mimo wszelkich twoich wysiłków, żeby go ukryć. No i wtedy bierzesz tę rzecz i wchodzisz głęboko w Zmrok.
– I zostawiam ją na piątej warstwie. – Skinąłem głową. – Ale przedmiot z naszego świata będzie wypychany z powrotem…
– Właśnie dlatego potrzebny ci stały przypływ Siły. To tak, jakbyś położył pływający przedmiot na dnie wanny. Sam z siebie by wypłynął, ale jeśli z góry przyciska go strumień wody…
– Już rozumiem, Siemion.
– Domyślasz się, kto i co tam schował?
– Domyślam – wyznałem. – Ale najpierw spytam o to Fomc. W mojej kieszeni znów zadźwięczał telefon. Co za przekleństwo?!
– Tak – powiedziałem, nie patrząc na ekran.
– Anton, tu Heser.
Szef miał dziwny głos, jakby stropiony.
– Słucham.
– Rozmawiałem z Fomą. Obiecał, że będzie z tobą szczery. Z Siemionem również, skoro już tak wyszło.
– Dziękuję, Borysie Ignatjewiczu.
– Anton… – Heser zamilkł. – Jeszcze jedno… Pogrzebaliśmy w przeszłości Wiktora Prochorowa i co nieco znaleźliśmy.
– No? – Już wiedziałem, że nie powinienem się spodziewać dobrych nowin.
– Gdy oglądałeś zdjęcie, czy jego twarz nie wydała ci się znajoma?
– Nie. Zwyczajny chłopak. Przeciętna moskiewska gęba. – Zauważyłem, że zaczynam być niemiły, jak zawsze, gdy się denerwuję. – Na każdej uczelni takich chłopaków…
– A spróbuj wyobrazić sobie Wiktora jako chłopca… Uczciwie spróbowałem i odparłem:
– Wychodzi mi przeciętny moskiewski uczeń. W każdej szkole takich…
– Najprawdopodobniej już go kiedyś widziałeś, Anton. I to nie raz. Chodził do jednej klasy z twoim dawnym sąsiadem, Kostią Sauszkinem. Był jego kumplem, można nawet powiedzieć, że przyjacielem. Pewnie często przychodził do niego do domu. Może czasem na ciebie wpadał, machając torbą i chichocząc bez powodu.
– Niemożliwe… – szepnąłem.
Słowa Hesera tak mnie oszołomiły, że nawet nie zastanowiła mnie malowniczość jego opowieści. Wymachiwał torbą i chichotał? Bardzo możliwe. Jeśli w twoim bloku mieszkają dzieci, to wpadasz na ich teczki, słyszysz śmiech i depczesz po gumie do żucia. Ale kto by spamiętał twarze…
– Anton, to prawda. Jedynym znajomym wampirem Wiktora był Kostia Sauszkin.
– Heserze, przecież Kostia zginął!
– Owszem – rzekł Heser. – W każdym razie tak właśnie uważaliśmy.
– Nie mógł się uratować – upierałem się. – Nie mógł! Trzysta kilometrów od Ziemi… Tam nie ma Siły. Kostia spłonął w atmosferze! Spłonął, rozumiesz, Heser?! Spłonął!
– Nie drzyj się – poprosił spokojnie Heser. – Tak, spłonął. Trzymaliśmy skafander radarami aż do końca. Ale nie wiemy, czy Kostia Sauszkin był w tym skafandrze. Wysokość była przecież zupełnie inna. Trzeba myśleć. Trzeba liczyć.
Wyłączył się. Popatrzyłem na Siemiona, który ze smutkiem pokręcił głową.
– Słyszałem. – No i?
– Dopóki nie widziałeś trupa, nie śpiesz się z pogrzebem.
Foma Lermont mieszkał za miastem. W cichej i niezbyt taniej dzielnicy przytulnych domków i zadbanych ogrodów. Właśnie w ogrodzie nas powitał. Szef edynburskiego Nocnego Patrolu siedział w drewnianej, porośniętej bluszczem altance i na podrapanym stole układał pasjansa. W pomiętych szarych spodniach i koszulce polo wyglądał na statecznego obywatela w wieku przedemerytalnym. Gdyby tak jeszcze kręciło się przy nim kilkoro wnucząt – wypisz, wymaluj senior rodu. Widząc nas, Lermont uprzejmie wstał, przywitał się, a potem przemieszał karty i mruknął:
– Nie chce wyjść…
– Foma, mam wrażenie, że musimy porozmawiać szczerze. Zerknąłem na Siemiona. – Nie masz nic przeciwko, że mój kolega będzie obecny przy tej rozmowie?
– Nie mam. Heser za niego ręczył.
– Dzisiaj rozmawiał ze mną Zawulon, z moskiewskiego Dziennego Patrolu.
– Wiem, kim jest Zawulon.
– Powiedział… poprosił, żebym zapytał… kiedy ostatnio odwiedzałeś swojego sąsiada w grobie.
– Dziś w nocy – odparł cicho Lermont.
– A Heser… pytał o Runę. Runę Merlina.
– Runy w grobie nie ma – odparł spokojnie Lermont. Popatrzył na Siemiona i spytał: – Co wiesz o Merlinie?