– Był taki mag. – Siemion podrapał się po karku. – Wielki Jasny mag, dawno temu.
– A ty? – Lermont zerknął na mnie.
– A ja myślałem, że Merlin to postać mityczna – odparłem szczerze.
– Obaj macie pod pewnymi względami rację. – Lermont się uśmiechnął. – Wielki Jasny mag to rzeczywiście postać mityczna. Prawdziwy Merlin był osobnikiem znacznie… mniej sympatycznym. Owszem, pomógł małemu Arturowi wyciągnąć miecz z kamienia i zostać królem, choć Artur nie miał żadnych praw do tronu, między nami mówiąc. Merlin nie był zatwardziałym łajdakiem, on jedynie osiągał swoje cele, nie bacząc na środki. Chcemy wprowadzić na tron króla, który będzie nas słuchał? Proszę bardzo. Król powinien budzić w poddanych miłość i szacunek? Nie ma sprawy, po co nam niepotrzebne problemy; wychowamy króla na człowieka szlachetnego. Niech król ma swoje królewskie zabawki… Okrągły Stół i dzielnych rycerzy… A wiecie, że śmierć Artura z rąk dziecka, mającego urodzić się określonego dnia, została przepowiedziana jeszcze przed narodzinami Mordreda? I wiecie, co uczynił szlachetny Artur?
– Aż się boję przypuścić.
Lermont uśmiechnął się krzywo i zacytował:
– „…I kazał król Artur, aby przywieziono mu wszystkie niemowlęta urodzone pierwszego dnia maja przez zacne damy od zacnych lordów. Albowiem Merlin wyjawił królowi Arturowi, że ten, który zgubi jego i wszystko na Ziemi, przyszedł na świat pierwszego dnia maja. I dlatego kazał, aby przysłano mu niemowlęta, pod karą śmierci, i wielu synów lordów i rycerzy wysłano królowi. A także Mordred został do niego wysłany przez żonę króla Lota. Następnie umieszczono niemowlęta na statku i spuszczono statek na morze – a były wśród nich dzieci czterotygodniowe, a nawet młodsze. I z woli losu statek ów morze pognało na brzeg, gdzie stał zamek, i statek rozbił się i niemal wszyscy zginęli, i tylko Mordreda fala wyrzuciła. Znalazł go pewien dobry człowiek i wychowywał u siebie dopóty, dopóki chłopiec nie skończył czternastu lat, kiedy to wprowadził go na dwór, o czym opowiada się dalej, pod koniec księgi Śmierć Artura. Wielu baronów i lordów królestwa burzyło się, że zabrano i zgubiono ich dzieci, ale bardziej winili za to Merlina niż Artura. I czy to ze strachu, czy z miłości, ale nie powstali, nie zburzyli pokoju…”.
– Godny następca króla Heroda – mruknął Siemion. Milczałem. Przypomniałem sobie film dla dzieci, który tak lubiła Nadiuszka. O małym królu Arturze i zabawnym, zapominalskim czarodzieju Merlinie. Wyobraziłem sobie dalszy ciąg tego filmu – jak dorosły Artur, podpuszczony przez Merlina, każe załadować na stary niepotrzebny statek płaczące, krzyczące i nieświadome niczego niemowlęta…
I to ma być symbol czystości i szlachetności? Wysławiany król Artur?
– Nie przypomina chłopca z disneyowskiego filmu, co? – spytał Lermont, jakby czytał w moich myślach. – Ani dziwaka-maga, który się nim opiekował? Ale nie należy winić Artura. Taki był jego los… takiego miał nauczyciela.
– Jak Mordredowi udało się przeżyć? – zapytałem. W oczach Lermonta zabłysł ognik ironii.
– Ciężko powiedzieć. A jak mały Artur został następcą tronu? Może Mordred wcale nie przeżył, może po prostu znaleźli się ludzie, którzy opowiedzieli pewnemu chłopcu, że jest synem Artura i że ojciec próbował go zgładzić? Czy to ważne, kim był ten chłopiec? Najważniejsze jest to, za kogo się uważał.
– On żyje?
– Mordred? Nie, oczywiście, że nie. On był zwykłym człowiekiem, podobnie jak Artur. Odeszli z tego świata dawno temu.
– A Merlin?
– Merlin na zawsze odszedł w Zmrok… – Lermont skinął głową. – Ale Merlin naprawdę był Wielkim magiem. Chyba największym magiem wszech czasów. Myślę – zerknął na Siemiona – że Merlin był zerowy.
Skinąłem głową. Jasna sprawa. Zerowa temperatura magiczna – Merlin nie wnosił ani kropli do strumienia tej Siły, która przenika świat, był jej absolutnie pozbawiony. I właśnie dlatego był Wielkim magiem. Pochłaniał ogromną ilość cudzej Siły, rozlanej w przestrzeni, i dzięki niej czynił cuda.
Później już nigdy więcej nie rodzili się tak wielcy magowie. Za to urodziła się jedna czarodziejka. Moja córka, Nadia.
– Merlin zostawił po sobie sporo artefaktów – mówił dalej Lermont. – Tworzył je śpiewająco, bez żadnego wysiłku. Excalibur oczywiście, Płaszcz Merlina, Czara Merlina, Kryształ Merlina, Laska Merlina…
– Nie wysilał się na urozmaicanie nazw, co? – Siemion zaśmiał się, ale szybko spoważniał.
– Runa Merlina? – zapytałem. Lermont pokręcił głową.
– Runa Merlina to jedynie klucz. Znajduje się w grobie Merlina, dwadzieścia dwie mile od miejsca, które uważa się za grób Thomasa the Rhymera. Rzecz jasna, samego Merlina w grobie nie ma, ale jest co nieco z Wielkiego maga. Możecie mnie uznać za sentymentalnego, ale często odwiedzałem swój grób. Za to na grób Merlina nie lubiłem chodzić, potrzebne były zaklęcia obronne. Jak się okazuje, powinienem był zaglądać tam znacznie częściej… teraz grób jest zrujnowany.
– Myślałem, że grób Merlina znajduje się w Bretanii.
– Nie, na południe od Edynburga. Nieopodal miasteczka Peebles, u zbiegu rzek Tweed i Powsail, niedaleko stąd.
– Czym jest ta Runa? – zapytałem.
– To kamień. Przepełniony magią, z wydrapanymi niewyraźnymi znakami. Runa Merlina… – Lermont popatrzył na nas, zawahał się, ale jednak dokończył: – To klucz, czy raczej główna część klucza będącego dostępem do skrytki, którą niegdyś stworzył Merlin na dnie jeziora. Jeziora dawno nie ma, ale skrytka jest.
– Skrytka w Zmroku? – spytałem. – Tak.
– Piąta warstwa? Lermont westchnął.
– Do piątej doszedłbym sam, mój młody przyjacielu. Albo poprosiłbym o pomoc Hesera. Albo Andrew. Znaleźliby się Wyżsi, zdolni dojść do piątej warstwy. Ale skrytkę tworzył Merlin, a to znaczy, że umieścił ją na samym dnie. Na siódmej warstwie.
– O matko moja miła! – zawołał Siemion. – Na siódmej? Więc siódma naprawdę istnieje? To nie bajki?
– Nie. Ale nie wiem, kto z żyjących na Ziemi mógłby tam wejść.
– A klucz? Runa?
– Co Runa? Przeczytałem napis – Runa pozwala ominąć Strażnika na piątej warstwie. Ale potem trzeba jeszcze pójść dalej.
– Próbowałeś chociaż? – zapytałem.
– Po co? – Lermont rozłożył ręce. – Pchać się do Zmroku po spadek po Merlinie? Anton, teraz już możesz sobie wyobrazić, jakim on był Innym. Jak myślisz, co tam może być?
Wzruszyłem ramionami.
– Uważa się, że w skrytce znajduje się Wieniec Wszystkiego – powiedział Lermont. – Brzmi kusząco, prawda? Ale z jakiegoś powodu wydaje mi się, że Wieniec Wszystkiego to zarazem Koniec Wszystkiego.
Siemion otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił.
– A te inne części klucza? – spytałem. – Kryształowa Buława Medina? A może jakiś Stary Pantofel Merlina?
Lermont pokręcił głową.
– To najbardziej nieprzyjemna część historii. Już zrozumiałeś, że w okolicach skrytki Siła wlewa się z naszego świata na głębszy poziom Zmroku, prawda?
– Tak.
– Otóż, gdybyście próbowali wejść w Zmrok, będąc w „Podziemiach”, to dotrzecie jedynie do trzeciego poziomu. Dalej jest bariera, wir Siły. To ciężar utrzymujący skrytkę na dnie świata i zarazem ochrona przed ciekawskimi.
– Chyba nie ma zbyt wielu ciekawskich zdolnych dojść do trzeciej warstwy… – mruknął Siemion i podrapał się po karku. – Przepraszam, już milczę.
– Czyli Runa Merlina nie może przejść trzeciej warstwy – kontynuował Foma. – Byłem pewien, że nikt prócz mnie nie wie o tej tajemnicy… Sam dowiedziałem się o niej przypadkiem, gdy na początku dwudziestego wieku wydarzył się tragiczny wypadek. Młoda dziewczyna spadła z mostu prosto na ostry stalowy pręt i przebiła sobie arterię.