Выбрать главу

– Krew – zrozumiałem.

– Tak. Gdy człowiek umiera, wykrwawiając się, Zmrok na jakiś czas nasyca się energią. Wir na trzecim poziomie cichnie i można zejść głębiej.

– Czy człowiek musi zginąć? – zapytałem.

– Nie wiem. Jak rozumiesz, nie sprawdzałem tego. Wiem, że konserwowana krew nie nadaje się na pewno. Dlatego tak zaniepokoiło mnie zabójstwo w „Podziemiach”. Ale zaklęcia ochronne na grobie Merlina pozostały nietknięte i żaden człowiek nie zbliżał się do grobowca, nie otwierał go. Rozluźniłem się, uznałem, że to przypadek i dopiero dziś w nocy postanowiłem podjechać do grobu.

– I stwierdziłeś, że grób otwarto za pomocą zdalnie sterowanego urządzenia – oznajmiłem. – Czegoś w rodzaju robotów używanych na stacjach jądrowych?

– Skąd wiesz? – zdziwił się Lermont.

– Wczoraj mnie z tego ostrzelali. – Wskazałem trójnóg z karabinem, który Siemion oparł o ścianę altanki. – Automatyczne urządzenie strzelające, sterowane drogą radiową.

Lermont popatrzył na broń i uśmiechnął się gorzko.

– Zestarzeliśmy się, Anton… Stroszymy piórka, ale tak naprawdę zestarzeliśmy się. Heser, Al-Ashaf, Rustam, Giovanni. Wszyscy, którzy pamiętają świat bez elektryczności, kolei, prochu. Najstarsi magowie, którzy najwięcej wiedzą… i są najsilniejsi. Nie doceniamy nowego pokolenia. Rakiety, roboty, telefony… – Zacisnął wargi, popatrzył na swój dom z tym smutkiem, jaki czasem widywałem w oczach Hesera. Chyba właśnie ów smutek sprawia, że wybaczam Heserowi wszystko, co wyprawia na stanowisku szefa Nocnego Patrolu.

– Któryś z młodych – kontynuował Foma. – Młodych, umiejących i niebojących się używać techniki.

– Chyba już wiem, kto to – szepnąłem. – Kostia Sauszkin.

– Wyższy wampir, który zdobył Fuaratił – Lermont sposępniał. – Znam tę historię. Ale przecież on zginął?

– Nikt nie widział ciała – odparłem. – W każdym razie… On by się nie zawahał, poszedłby po spadek Merlina. I bez wahania użyłby techniki… Poza tym, pewnie nienawidzi do tego stopnia, że próbuje zabić. To moja wina… Posłałem go na śmierć. A on przeżył i teraz postanowił się zemścić.

– Anton, ochłoń… – wtrącił się Siemion i wyjaśnił Fomie: – i Proszę się na niego nie gniewać. Anton to chłopak młody, gorący… Jeszcze wczoraj był pewien, że Kostia nie żyje, a dzisiaj już myśli inaczej. Ale my powinniśmy zastanowić się teraz nad czymś innym. Jak uważasz, czy ten łajdak znalazł skrytkę Merlina?

– Merlin był magiem starej szkoły – odparł po zastanowieniu Lermont. – Klucz powinien składać się z trzech elementów. Trójka to liczba magii, liczba Siły. Trzy, siedem i jedenaście.

– No tak, liczby proste – przyznał Siemion. – To jasne. A jaka jest trzecia część klucza?

– O drugiej dowiedziałem się przypadkiem – rzekł Lermont. O trzeciej nie wiem zupełnie nic, przypuszczam tylko, że powinna być. Nie wiem nawet, co to takiego, czy to przedmiot, zaklęcie, ofiara, czy pora dnia. Możliwe, że należy wejść do Zmroku nago, podczas pełni, trzymając w zębach kwiat ostu. Merlin to znany żartowniś. – Lermont uśmiechnął się z wysiłkiem. – Dobrze, przyjaciele. Odkryłem wam wszystkie tajemnice, jakie znałem. Myślę, że nie musimy na razie panikować. Skrytka Merlina będzie posłuszna Wyższemu Innemu o niezwykłej Sile, który znowu przeleje czyjąś krew w „Podziemiach” i zdobędzie trzecią część klucza. A co to za część – tego nikt nie wie. Dlatego uspokójmy się, wejdźmy do domu i napijmy herbaty.

– Angielska tradycja picia herbaty! – rzekł z szacunkiem Siemion.

Foma popatrzył na niego kpiąco:

– Nie angielska, nie zapominajcie, że jesteście w Szkocji. Bądźcie gośćmi w moim domu…

– Mam jeszcze jedno pytanie – przerwałem Lermontowi. – Po co zaprosiłeś do Edynburga Jegora?

– Tego młodzieńca-iluzjonistę? – Foma westchnął. – Postanowiłem się ubezpieczyć. Jeśli dojdzie do poważnego starcia, to najbardziej ucierpi nasz Nocny Patrol. Nie mamy zbyt wielu magów bojowych. Zwierciadło to najlepsze, co można przeciwstawić…

– Komu? – zapytałem, gdy Lermont urwał w pół słowa.

Daleki przodek Lermontowa popatrzył na mnie z rozdrażnieniem, a ja od razu przypomniałem sobie o słynnej wybuchowości, która przedwcześnie przerwała życie rosyjskiego poety.

– Merlinowi! Zadowolony?

– Dopuszczasz możliwość, że on…

– Najcenniejszy dla Merlina był zawsze on sam. I Wieńcem Wszystkiego mógł nazwać sposób wyciągnięcia samego siebie z niebytu. To byłby żart bardzo w jego stylu.

– Czegoś takiego jeszcze nie było. – Siemion pokręcił głową.

– Owszem, podobnie jak magów równych Merlinowi. Jego istota… dusza, jeśli wolicie, może drzemać gdzieś tam, na siódmej warstwie… dopóki nie zejdzie tam wystarczająco silny mag. Innymi słowy: dopóki głupie ciało samo nie przyniesie czarnej duszyczce Merlina nowego mieszkania! Ucieszyłoby was, gdyby Wielki Merlin wrócił do naszego świata? Bo mnie nie. I na tę okoliczność muszę mieć na podorędziu potencjalnego zwierciadlanego maga. Może to zadziała, może stanie się Zwierciadłem i zniszczy Merlina… Coś ci nie pasuje, Gorodecki?

– No przecież tak nie można! – zawołałem z niespodziewanym dla samego siebie bólem. W moim umyśle wszystko się przemieszało: Kostia, którego zabiłem i który być może żyje, pragnący wskrzeszenia Ciemny mag Merlin i niczego niepodejrzewający Jegor… – Już raz wykorzystaliśmy chłopaka w naszych operacjach! I teraz co, znowu rzucimy go w piekło, będziemy się nim zasłaniać przed Merłinem?! To przecież jeszcze dzieciak!

– Dobrze! – Lermont również podniósł głos. – Bardzo przekonujący argument! Zaraz pokażę ci teczki wszystkich potencjalnych zwierciadlanych magów. Wskażesz kogoś innego? Wybierzesz innego kandydata? Tam jest dziewięcioletnia dziewczynka, piętnastoletni chłopak, młody mąż i ojciec, kobieta w ciąży… Nie dożyją starości w tym nieokreślonym stanie, prędzej czy później wybiorą Światło lub Ciemność! I wszyscy są młodzi, wszyscy są niemal dziećmi! Weźmiesz na siebie odpowiedzialność za wybór? Wybawisz mnie od tej podłości?

– Tak! – krzyknąłem, wstając. – Wezmę i wybawię! Przynieś swoje teczki, Lermont!

– Zaraz przyniosę! – On również wstał. – Wybieraj, wybieraj! Staliśmy naprzeciwko siebie, ze złością mierząc się wzrokiem.

I nie od razu zrozumieliśmy, że obu nam płyną po policzkach łzy.

ROZDZIAŁ 6

Nie wiem, czy Lermont przyniósłby owe teczki, czy nie. Tym bardziej nie wiem, co zrobiłbym ja. Zapewne mimo wszystko wybrałbym innego kandydata na rolę zwierciadlanego maga. Ale nie dane nam było tego zrobić.

Najpierw zauważyłem, jak zmieniła się twarz Lermonta. Patrzył w bok, na drogę.

A potem usłyszałem ryk silnika i odwróciłem się.

Pędząca drogą niewielka biała furgonetka skręciła gwałtownie i bez trudu pokonała symboliczny drewniany płotek otaczający domek Lermonta, po czym z dzikim piskiem opon, tryskając ziemią i żwirem, zahamowała.

Z furgonetki (tylnych drzwi w ogóle nie było) wyskoczyły dwie osoby w ciemnych kominiarkach, a trzecia, zostając w środku, otworzyła ogień z umocowanego na obrotnicy cekaemu.

Pierwszy zareagował Foma. Postawił „Tarczę” od razu, gdy tylko samochód wpadł do ogrodu. A może wcale nie stawiał? Może zadziałało zaklęcie strażnicze, które umieszczono tu dawno temu na wypadek podobnego wtargnięcia?

Cekaem terkotał, dźwięk rezonował w kabinie i biegł w naszą stronę jakby spotęgowany wielką metalową tubą. Razem z dźwiękiem biegł również strumień ołowiu, lecz kule nie dolatywały do nas, zatrzymywały się w pewnej odległości, przez chwilę wisiały w powietrzu (istny efekt specjalny!) i spadały na ziemię.