Ci dwaj, którzy wyskoczyli z furgonetki, leżeli obok samochodu i strzelali z automatów. Z kabiny nikt się na razie nie? wysuwał.
Co oni? Zgłupieli?
Siemion kilka razy machnął ręką. Zdążyłem zarejestrować nieszkodliwego „Morfeusza”, który da napastnikom dziesięć sekund na kontynuację zabawy w wojnę, i błyskawicznie działające „Opium”. Ale zaklęcia nie zadziałały, ogień nie został przerwany i kule ciągle grzęzły w powietrzu między nami. Przyjrzałem się napastnikom – nie, to nie Inni, to zwykli ludzie… Ale każdy miał na piersi iskierkę amuletu ochronnego.
– Nie zabijaj! – krzyknął Lermont, gdy uniosłem rękę.
Z przygotowanych zaklęć, których można było użyć od razu, miałem tylko dwa „Potrójne ostrza”, nie spodziewałem się takiej rozprawy. Rzuciłem oba, celując w cekaem. Pierwszy pocisk chybił, drugi przemienił broń w stertę siekanego metalu. Terkot umilkł, teraz strzelały tylko dwa automaty, ale jakoś tak niepewnie, jakby dostrzegły niewidoczną barierę. To dobrze. Każda osłona ma swoją granicę nasycenia, ogień z cekaemu szybko by ją załatwił.
Zaatakowali nas ludzie! Zwykli ludzie wyposażeni w amulety ochronne! Niebywały czyn, w dodatku głupi. Co innego rozstrzelać maga z ukrycia, za pomocą zdalnie sterowanej broni. Ale tak, twarzą w twarz, trzech strzelców przeciwko trzem magom5 Na co oni liczą?
Chyba tylko na to, że uda im się odwrócić naszą uwagę…
Obróciłem się i zdążyłem zobaczyć biały ślad pędzący w naszą stronę. Rakietę puszczono z dachu wieżowca, stojącego jakiś kilometr stąd. Rakieta, najwyraźniej kierowana, szła prosto „M altanę.
– Foma! – krzyknąłem, na chybił trafił rzucając w stronę rakiety „Freeze”. Niestety, albo czasowe zamrożenie chybiło, albo rakieta miała ochronę przed magią, w każdym razie nic się nie stało.
– Do Zmroku! – krzyknął Lermont.
Czasem lepiej posłuchać niż wymyślać własne oryginalne chwyty. Wszedłem w Zmrok, niemal od razu zanurzając się w drugą warstwę. Obok mnie pojawił się Lermont, on chyba również uznał pierwszą warstwę za niewystarczającą osłonę. Lecz ku mojemu zdumieniu Foma nie zatrzymał się, machnął ręką i zanurzył głębiej. Zaskoczony poszedłem za nim. Czemu to zrobił? Silny wybuch może odbić się na pierwszej warstwie, ale drugiej nie dosięgnie na pewno. A jeśli Foma zaczął podejrzewać, że stało się to, co niemożliwe, to i tak już po nas; pocisk jądrowy wypali materię na wszystkich warstwach…
Szarą mgłę rozświetlił biały płomień. Ziemia pod naszymi nogami zadrżała, słabo, ale jednak.
– Gdzie jest Siemion?! – krzyknąłem.
Lermont tylko rozłożył ręce. Odczekaliśmy jeszcze kilka sekund, w tym czasie w zwykłym świecie sypały się odłamki szyb, cichł huczący płomień i spadały zwęglone kawałki altany.
A potem wyszliśmy ze Zmroku.
Domek Lermonta stracił wszystkie szyby i pokrył się drobnym łupieżem odłamków. Z okna pierwszego piętra sterczała wielka gałąź, ścięta wybuchem z pobliskiego drzewa.
Furgonetka leżała przewrócona na bok, obok niej zastygły dwa ciała. Trzeci człowiek, nie wiem, czy ten od cekaemu, czy może kierowca, powoli odczołgiwał się do płotu, wlokąc za sobą nieruchome nogi.
Nie współczułem mu. To zwykły bandyta, którego wykorzystano, żeby odwrócić naszą uwagę od wystrzelonej rakiety; wiedział, na co idzie.
Na miejscu altany powstał niewielki lej zasypany białymi szczapami. W górze krążyły, osiadając powoli, strzępy kart – dziwnym trafem pocisk nie spalił ich, lecz podrzucił w powietrze.
Siemiona znaleźliśmy przy furgonetce – zamkniętego w połyskliwej, przejrzystej kuli, jakby wyciętej z kryształu. Kula toczyła się powoli, a Siemion, z rozłożonymi rękami i nogami, wirował w środku. Jego poza tak śmiesznie parodiowała znany obrazek „złotego środka”, że zachichotałem głupio. Krótkonogi, przysadzisty Siemion zupełnie nie przypominał muskularnego atlety narysowanego przez Leonarda da Vinci.
– Bardzo niewygodne zaklęcie – powiedział z ulgą Lermont. – Ale pewne.
Kryształowa kula pokryła się pęknięciami i rozpadła, przemieniając w obłok pary. Siemion, który właśnie zawisł głową w dół, przekręcił się zręcznie i wylądował na nogach. Próbując odetkać ucho palcem, zapytał:
– To taka cotygodniowa tradycja, Lermont? Czy specjalnie z okazji naszego przyjazdu?
Lermont nie zareagował na tę złośliwość, przechylił głowę, jakby się wsłuchiwał w czyjś głos, i coraz bardziej posępniał.
A potem dwoma ruchami stworzył przed sobą świetlistą ramę portalu.
– Za mną, panowie. Obawiam się, że to wszystko było manewrem odwracającym uwagę.
Nie zdążyłem zapytać, co ma zamiar zrobić z tą przewróconą furgonetką, wysadzoną w powietrze altaną, odczołgującym się bandytą i sąsiadami, którzy już się zjawili nieopodal. Obok otworzył się drugi portal, z którego jeden po drugim zaczęli wyskakiwać Inni.
I to nie zwykli Jaśni z Nocnego Patrolu – ci mieli na sobie policyjne mundury, kamizelki kuloodporne, hełmy, a w rękach trzymali automaty!
Ha, Thomasie the Rhymer! Dość tej kokieterii! „Nie doceniliśmy techniki!”. Właśnie widzę, jak jej nie doceniasz…
Lermont wszedł w portal; ja się na chwilę zatrzymałem, czekając na Siemiona, który nagle stanął, wpatrując się w rudego mężczyznę, i wrzasnął:
– Kevin! Stary byku!
– Simon! Tępaku! – krzyknął z zachwytem rudy. – Dokąd ty? Zaczekaj!
Padli sobie w objęcia i zaczęli walić się po plecach z entuzjazmem stukniętych króliczków z reklamy baterii.
– Potem, potem pogadamy – mamrotał Siemion, wydostając się z objęć Kevina. – Widzisz, portal stygnie… Przywiozłem ci wino z Sewastopola, pamiętasz? Muskat!
Splunąłem i pokręciłem głową. Nie lubię, jak ktoś mówi „potem, potem”. Na filmach bohater, który mówi coś takiego do starego kumpla, w zasadzie już jest trupem.
Pozostaje tylko się cieszyć, że nie jesteśmy bohaterami filmów sensacyjnych.
Wszedłem w portal.
Mleczne lśnienie wokół. Lekkość porównywalna jedynie z rym, co czują kosmonauci w próżni. Tajemne ścieżki niedostępne ludziom.
Co zrobią ci Inni w policyjnych mundurach? Będą ścierać pamięć przypadkowym świadkom, usuwać ślady wybuchu, przesłuchiwać napastników, jeśli jacyś przeżyli? Niewdzięczna, czarna robota, dzień codzienny Patroli.
Ale kto się odważył? Atak na pracowników Patrolu to czyste szaleństwo! Zaatakowanie szefa Patrolu i dwóch magów-obcokrajowców – niesłychana sprawa. A żeby w dodatku wykorzystywać do tego ludzi…
W tej chwili z całą wyrazistością uświadomiłem sobie, że Francuz, którego spotkałem w „Podziemiach”, też był człowiekiem. Nie Wyższym magiem, który tak skutecznie zamaskował swoją istotę, lecz zwykłym człowiekiem, tyle że zaskakująco opanowanym, o dużych zdolnościach aktorskich. Nie był takim pionkiem jak ci wysłani na śmierć bandyci. Czy to czasem nie on wystrzelił w nas rakietę?
I do tego jeszcze wampir. Czy to naprawdę Kostia? Czy on faktycznie przeżył?
A na dokładkę te amulety, które bandyci mieli na sobie. To przecież dzieło maga, czarodzieja albo wiedźmy!
Z kim my się zetknęliśmy? Kto się pcha do Zmroku po spadek Merlina?
I czy jest w stanie wejść na siódmą warstwę?
Portal skończył się, jak zawsze nagle. Biała jasność ścisnęła się do rozmiarów ramy, wszedłem w nią i poczułem, że ktoś chwycił mnie za ramię, szarpnął w lewo i w dół, położył pod osłoną zaimprowizowanej barykady – kilku przewróconych stołów.
W samą porę – nad moją głową zaśpiewała kula.