– Nie poradzili sobie, przyjacielu. – Pradawny bard położył na moim ramieniu dłoń wielkości łopaty. – Doszli tylko do szóstej warstwy. Thomas ich przegonił, przegonił jak małe ujadające kundelki.
Lermont pochylił się do mnie i szepnął:
– Ale tylko dlatego, że wrogowie nie podjęli walki. Spędzili tu wystarczająco dużo czasu, żeby zrozumieć – nie zdołają wyjść na siódmą warstwę Zmroku.
– Ilu ich było, Thomasie?
– Trzech, przyjacielu. Trzech. Prawidłowa liczba.
– Przyjrzałeś się im?
– Odrobinę. – Thomas pokręcił głową. – Nie można tu przeczytać aury, ale Thomasowi trochę się udało. Ciemny Inny nieżywy wampir. Jasny Inny – czarodziej-uzdrowiciel. Inkwizytor Inny – bojowy mag. Trzech wyruszyło po spadek Merlina. Trzech niemal dotarło. Trzech Wyższych. Ale nawet Wyżsi nie zdołali przejść na siódmą warstwę Zmroku.
– Ciemny, Jasny i Inkwizytor? – zdumiałem się. – Razem?
– Spadek Merlina kusi wszystkich, nawet Jasnych. Jak myślisz, młody magu, dlaczego Thomas chciał zachować twój przyjazd w tajemnicy przed swoim Patrolem?
– I wszyscy byli mężczyznami?
– Wszyscy byli mężczyznami. Wszyscy byli kobietami. Skąd Thomas ma to wiedzieć? Thomas ich nie macał, Thomas tylko odrobinę podejrzał ich aurę.
– Thomasie, musimy stąd wyjść. – Popatrzyłem wielkoludowi w oczy. – Thomasie, pora wracać. Pora do domu.
– Dlaczego? – zdumiał się wielkolud. – Tutaj jest dobrze, młody magu. Tu można żyć. Czarodziejska ziemia, królestwo wróżek i czarowników… Thomas może się tu osiedlić, Thomas może tu znaleźć zaciszny kącik…
– Thomasie Lermont, jesteś szefem Nocnego Patrolu! Cała szkocka ziemia jest pod twoją opieką! Chyba nie pozwolisz harcować na niej wiedźmom, wampirom i wilkołakom?
Thomas milczał i przez chwilę myślałem, że odmówi. Że pozostanie w tym królestwie wróżek, do którego, jak mówi legenda, odszedł czterysta lat temu.
Rzecz jasna, Ciemni za bardzo by sobie nie pohulali. Pomoc nadeszłaby z Anglii, Irlandii, Walii… I w Europie, i w Ameryce znaleźliby się Jaśni, którzy pomogliby osieroconemu szkockiemu Patrolowi.
Ale czy zniknięcie Lermonta nie stanie się tą kroplą, która przepełni czarę, która przemieni Jegora w Zwierciadło?
– Chodźmy, mój przyjacielu – rzekł niespodziewanie Lermont. – Masz rację, masz rację… Za bardzo się pośpieszyłem… jeszcze nie czas. Ale posłuchaj, młody magu! Posłuchaj, jak tu dźwięczy cisza, jak śpiewają cykady w trawie, jak nocne ptaki tłuką skrzydłami w powietrzu…
Albo zmusił mnie do usłyszenia, albo to wszystko działo się naprawdę, w każdym razie rzeczywiście usłyszałem i ciszę, i dźwięki.
– Zobacz, jak gorąco płonie ogień, jak srebrzyste liście łowią światło, jak ciemna jest trawa pod nogami… – szeptał Lermont. – Tu można żyć…
Zobaczyłem.
– Niewielu Innych było tutaj za życia… – Lermont westchnął. – Przychodzimy tu dopiero po śmierci, rozumiesz? I zostajemy już na zawsze…
Po plecach przebiegł mi dreszcz. Przypomniałem sobie tych, którzy zginęli w naszym Patrolu: Igora, Tygryska, Andrieja…
– Wiedziałeś? Wiedziałeś o tym przedtem?
– Wiedzą o tym wszyscy Wyżsi, którzy zdołali wejść na piąty poziom. – Głos Thomasa był smutny. – Ale to niebezpieczna wiedza, młody magu.
– Dlaczego?
– Nie należy wiedzieć, co czeka cię po śmierci. Thomas wie i jest mu ciężko. Thomas bardzo chce tu przyjść. Jak najdalej od chciwych i okrutnych ludzi. Jak najdalej od ludzkiego zła i ludzkiego dobra. Tak słodko jest żyć w świecie Innych…
– Żyć?
– Tak, młody magu. Tutaj nawet wampiry nie potrzebują krwi. Tutaj wszystko jest inne, wszystko jest inaczej. Wszystko jest tak, jak być powinno. Na piątej, szóstej i największej, siódmej warstwie jest prawdziwy świat. Tutaj wznoszą się ku niebu wieże mędrców badających świat, tu tętnią życiem miasta, pełne Światła i Ciemności, tutaj po dziewiczych lasach chodzą jednorożce, tu smoki strzegą swoich górskich jaskiń. Tutaj kiedyś przyjdziemy… ja wcześniej, ty później… i przyjaciele wyjdą nam na spotkanie. Będzie mi miło powitać cię tu kiedyś, młody magu… – Wielkolud objął mnie, kładąc ręce na ramionach, jak dziecku. Westchnął ciężko i rzekł: – Ale jeszcze nie czas. Jeszcze nie pora. Gdybym zdołał wejść na siódmą warstwę… wtedy już bym nie wrócił. Ale tu mojej siły nie wystarczy. I twojej też nie, młody magu.
– Ja się na razie nie śpieszę – mruknąłem. – Mam…
Co właściwie? Żonę i córkę? One są innymi. Wyższymi Innymi. Będziemy mogli odejść razem do miasta Światła i Ciemności… gdzie Alicja i Igor mogą być razem, szczęśliwi, gdzie nikt nie pamięta o głupich ludzikach…
Wzdrygnąłem się. Czy mi się wydawało, czy stałem się wyższy? A może to Foma zaczął się zmniejszać?
– Foma, wychodzimy!
– Zaczekaj. Popatrz na to…
Nad naszymi głowami zatańczył biały płomyk. Foma wyciągnął ręce, wskazując płytę z przejrzystego czerwonego kamienia, kryjącą się w trawie pod naszymi nogami. Co to jest, rubin wielkości tacy?
Przykucnąłem. Przesunąłem dłonią po gładkiej powierzchni, popatrzyłem na wzory celtyckich liter.
– Co tu jest napisane, Foma?
– Napisał to Merlin. – W głosie Lermonta pojawiła się zaduma. – To jednocześnie dziurka od klucza i ostatnia jego część. Napisano w Kolbrinie… – Zamilkł na chwilę. – Tłumacząc to wysokim stylem…
– Możesz dowolnym! – zawołałem, niemal fizycznie czując, jak upływa czas.
Tu kryje się Wieniec Wszystkiego. Już tylko krok pozostał. Ale to spadek dla silnych lub mądrych
– powiedział obcym, śpiewnym i wyższym, głosem Foma. Przy pierwszych słowach wykute w kamieniu litery zaczęły świecić, jakby pod kamieniem zapalono wielką lampę. Jedna po drugiej, litery przemieniały się w cienkie słupy światła bijące w niebo.
Otrzymasz wszystko i nic, gdy zdołasz go dosięgnąć. Idź naprzód, jeśliś silny jak ja, lub zawróć, jeśliś jak ja mądry.
Początek i koniec, głowa i ogon, wszystko razem połączono w Wieńcu Wszystkiego. Tak życie i śmierć są nierozdzielne.
Ostatnia litera zapłonęła bielą, jednocześnie z ostatnim słowem wymówionym przez Lermonta.
– Nienawidzę karaoke – powiedziałem. – I co to wszystko znaczy?
– Thomas wie nie więcej od ciebie, młody magu – odparł wielkolud i wziął mnie pod pachę. – A teraz wychodzimy!
Sądziłem, że Lermont wyjdzie od razu do realnego świata, ale nie, najpierw wyszedł na piątą warstwę, pomachał ręką Siemionowi i Murzynowi.
– Wychodźcie! – zawołał.
Nie trzeba było ich długo prosić. A Lermont mrugnął do mnie, pochylił się nad golemem i wyrwał z ciała węża Runę Merlina.
Oczy stwora zapłonęły wściekłością, zwoje cielska wzbiły się w powietrze, dwie paszcze rozwarły równocześnie.
Ale my byliśmy już poza zasięgiem Strażnika, w zwykłym, ludzkim świecie. W pokoju pełnym martwych ciał.
Starszawy, krępy Lermont puścił mnie i padł na podłogę. Jego twarz zalewał pot, nawet na sterczących wąsach spoczywały duże krople.
Wokół już trwała krzątanina. Jaśni Inni zdejmowali ślady aury, badali ciała, brali do analizy kawałki ciała i krople krwi… Na mnie i Siemiona od razu popatrzyli czujnie, przesunęli po nas mackami zaklęć. Stwierdzając, że jesteśmy Jasnymi wysokiej rangi, patrolowi pośpiesznie odciągnęli zaklęcia.
Zobaczyłem Bruce’a. Mistrz wampirów nie wyglądał już jak chodzący trup, na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Teraz siedział w kucki w kącie i pił coś ze szklanki. Nie przyglądałem się co konkretnie.
– Ale numer! – powiedział Siemion, kręcąc głową. Wyglądał na absolutnie szczęśliwego. – Nie przypuszczałem, że będę na piątej warstwie, jak Wielki Heser i Thomas the Rhymer. O, teraz to już nie strach umierać!