Skąd w naszym biurze stare tekturowe teczki z tasiemkami? Zakupiono je w ubiegłym stuleciu w ilości kilku ton? Albo niedawno, z pobudek humanitarnych, od spółdzielni inwalidów? Produkują je w pradawnym kombinacie w mieście Muchosrańsk, należącym do muchosrańskiego Nocnego Patrolu?
Tak czy inaczej, fakt pozostaje faktem: w dobie komputerów, kopiarek, przezroczystych „koszulek” i pięknych segregatorów z wygodnymi uchwytami nasz Patrol używa tektury i tasiemek! Wstyd i hańba przed kolegami z zagranicy!
– Na teczki z materiałami pochodzenia organicznego łatwo nałożyć zaklęcie ochronne, przeszkadzające sondowaniu na odległość – wyjaśnił Heser. – Z tego samego względu do nauki magii wykorzystuje się wyłącznie książki. Tekst zapisany w komputerze nie zachowuje w sobie magii.
Spojrzałem Heserowi w oczy.
– Nie czytam w twoich myślach – odparł szef. – Dopóki nie nauczysz się kontrolować swojej twarzy, nie ma takiej konieczności.
Teraz i ja poczułem magię przenikającą teczkę. Lekkie strażniczo-ochronne zaklęcie nie stanowi dla Jasnych problemu. Ciemni również zdjęliby je bez kłopotów, ale narobiliby przy tym hałasu.
Otworzyłem teczkę – tasiemki były zawiązane na kokardkę – i zobaczyłem w środku cztery świeże, jeszcze pachnące farbą drukarską wycinki z gazet, faks oraz trzy zdjęcia. Wycinki były po angielsku, ale nimi zająłem się w pierwszej kolejności.
Pierwszy był krótką notatką o wydarzeniu w rozrywce turystycznej „Podziemia Szkocji”. Jak zrozumiałem, w tym dość banalnym wariancie komnaty strachu zginął, z powodu awarii technicznej, rosyjski turysta. „Podziemia” zostały zamknięte, policja prowadzi śledztwo i wyjaśnia, czy do tragedii nie doszło z winy personelu…
Druga notatka była znacznie bardziej szczegółowa. O „awarii technicznej” nawet nie wspomniano. Tekst był suchy, pedantyczny. Z narastającym zdenerwowaniem czytałem, że zginął dwudziestopięcioletni Wiktor Prochorow, student uniwersytetu w Edynburgu. Był synem „rosyjskiego polityka” i do „Podziemi” udał się wraz z narzeczoną, Walerią Chomko, która przyleciała do niego z Rosji, i właśnie na jej rękach zmarł od utraty krwi. W ciemności „Podziemi” ktoś – albo coś – poderżnął mu gardło. Biedak siedział z narzeczoną w łódce, która powoli płynęła po „krwawej rzece” – płytkim kanale wokół „Zamku wampirów”. Może ze ściany sterczało jakieś ostre żelastwo, które przejechało po szyi Wiktora?
Doczytałem do tego miejsca, westchnąłem i popatrzyłem na Hesera.
– Zawsze świetnie wychodziło ci… z wampirami – powiedział szef, na chwilę odrywając się od swoich papierów.
Trzecia notatka pochodziła z jakiegoś szkockiego brukowca. Tu już autor opowiedział straszliwą historię o współczesnych wampirach, które w mroku podziemi wysysają krew ze swoich ofiar. Jedynym oryginalnym szczegółem było stwierdzenie dziennikarza, że wysysając krew z ofiar, wampiry zwykle ich nie zabijają. Ale rosyjski student, jak należało się spodziewać, był tak pijany, że biedny szkocki wampir upił się i stracił nad sobą panowanie.
Mimo całego tragizmu tej historii, parsknąłem śmiechem.
– Brukowce są jednakowe na całym świecie – mruknął Heser, nie podnosząc wzroku.
– Najstraszniejsze, że tak właśnie było – powiedziałem. – Oprócz pijaństwa oczywiście.
– Kufel piwa do obiadu – zgodził się Heser.
Czwarty wycinek pochodził z naszej gazety. Nekrolog. Kondolencje dla Leonida Prochorowa, deputowanego Dumy Państwowej, z powodu tragicznie zmarłego syna…
Wziąłem kartkę z faksu.
Tak jak przypuszczałem, było to doniesienie Nocnego Patrolu – Edynburg, Szkocja, Wielka Brytania.
Faks zaadresowano, ku mojemu zdumieniu, do samego Hesera, zamiast do operacyjnego dyżurnego czy kierownika działu międzynarodowego. Ton listu był nieco bardziej osobisty, niż można by się spodziewać po oficjalnym dokumencie.
Za to treść była do przewidzenia.
„Z głębokim żalem informujemy… starannie przeprowadzonego śledztwa… całkowita utrata krwi… nie stwierdzono oznak inicjacji. Przyciągnięto najlepsze siły… jeśli wydział moskiewski uważa za konieczne skierować… przekaż gorące pozdrowienia Oldze, bardzo się cieszę, stary ca…”.
Brakowało drugiej kartki z faksu, widocznie tam tekst stawał się jeszcze bardziej prywatny i dlatego nie zobaczyłem podpisu.
– Foma Lermont – rzekł Heser. – Szef szkockiego Patrolu.
Stary przyjaciel.
– Aha… – powiedziałem w zadumie. – Czyli… Nasze spojrzenia się spotkały.
– Nie. O to, czy jest krewnym Michaiła Lermontowa, to już sam zapytasz – powiedział Heser.
– Chodziło mi o coś innego. „Ca” oznacza „captain”?
– „Ca” oznacza… – Heser zająknął się, z wyraźnym niezadowoleniem zerknął na faks. – „Ca” to „ca” i już. Nie powinno cię to interesować.
Popatrzyłem na zdjęcia. Chłopak to pewnie ten biedak Wiktor. Bardzo młoda dziewczyna – na pewno jego narzeczona. I starszy facet. Ojciec Wiktora?
– Cała ta sprawa wygląda na atak wampira. Ale dlaczego mielibyśmy interweniować? – zapytałem. – Nasi rodacy często giną za granicą, czasem również z powodu wampirów. Nie ufa pan Fomie i jego podwładnym?
– Ufam. Ale oni mają mało doświadczenia, bo Szkocja to spokojny kraj. Mogą sobie nie poradzić. A ty często miałeś do czynienia z wampirami.
– Całkiem logiczne. Ale chyba chodzi o coś więcej… O to, że jego ojciec jest politykiem?
Heser się skrzywił.
– Jaki tam z niego polityk… Biznesmen, który został deputowanym i na głosowaniach spokojnie naciska przyciski.
– Całkiem rozsądnie. Ale nie uwierzę, że nie ma szczególnego powodu.
Heser westchnął.
– Ojciec chłopaka został dwadzieścia lat temu określony jako potencjalny Jasny Inny, dość silny. Odmówił inicjacji, twierdząc, że woli zostać człowiekiem. Ciemnych od razu posłał do diabła, ale z nami utrzymywał kontakt, czasem nawet pomagał.
Pokiwałem głową. To rzadki przypadek. Nieczęsto ludzie rezygnują z możliwości, jakie otwierają się przed Innymi.
– Można powiedzieć, że czuję się winny względem starego Prochorowa. – Heser westchnął. – I skoro nie mogę pomóc synowi… to nie pozwolę, żeby zabójca pozostawał bezkarny na wolności. Pojedziesz do Edynburga, znajdziesz tego stukniętego krwiopijcę i rozsypiesz go na wietrze.
To był rozkaz. Zresztą i tak nie zamierzałem protestować.
– Ca… – zająknąłem się. – Cały czas myślę… Kiedy mam lecieć?
– Wstąp do wydziału międzynarodowego, powinni już przygotować dokumenty, bilety i pieniądze dla ciebie. A także legendę.
– Legendę? Dla mnie?
– Tak. Będziesz pracował nieoficjalnie.
– Ca… Całkiem mam się ukrywać?
Heser najpierw ściągnął brwi i spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Możesz się kontaktować jedynie z Fomą… Anton, dość tych kpin!
Popatrzyłem na niego zaskoczony.
– „Ca” to początek słowa „cap” – mruknął Heser. – Młodość, swoboda obyczajów epoki renesansu… To wszystko, idź. Postaraj się polecieć najbliższym lotem. – Zawahał się, ale mimo wszystko dodał: – Jeśli Świetlana nie będzie miała nic przeciwko temu. Jeśli będzie miała, to powiedz, że spróbuję ją przekonać.
– Na pewno będzie miała – odparłem z przekonaniem. I o co on się obraził? Dlaczego wyjaśnił mi tego „capa”?
Świetlana postawiła przede mną talerz smażonych ziemniaków z grzybami. Zaraz potem na stole pojawiły się sztućce, solniczka, marynowane ogóreczki na talerzyku, kieliszek i mała, stugramowa karafka z wódką. Karafka została przed chwilą wyjęta z lodówki i w cieple natychmiast spotniała.