– Proszę mi pokazać tablicę przeciwpożarową pierwszego pietra – przerwał mu inspektor, zaglądając do planu.
– Z przyjemnością. – Mężczyzna otworzył drzwi przed inspektorem i mrugnął do pozostających w gabinecie kobiet.
Pod tablicą niezadowolenie inspektora nieco przygasło. Tablica była nowiutka, piękna, pomalowana na czerwono. Dwie gaśnice, wiadro z piaskiem, puste wiadro, łopata i łom.
– No, no… No, no, no… – mruczał inspektor, zaglądając do wiadra i sprawdzając termin ważności gaśnicy. – Nawet nieco staromodnie… Muszę przyznać, że się nie spodziewałem.
– Staramy się – odparł skromnie mężczyzna. – W mojej szkole też była taka tablica.
Inspektor rozwinął schemat i się zamyślił.
– Zajrzyjmy jeszcze… zajrzyjmy do waszych programistów.
– Ależ proszę bardzo – ożywił się mężczyzna. – To wyżej, proszę za mną.
Przed schodami odsunął się, przepuszczając inspektora, a potem odwrócił i popatrzył na tablicę. Tablica bladła, rozpływając się w powietrzu. Coś małego spadło z cichym brzękiem na podłogę. Mężczyzna się uśmiechnął.
Po wizycie u programistów inspektor znów miał powód do niezadowolenia. Programiści (dwie dziewczyny i chłopak) beztrosko palili w miejscu pracy, kable od komputerów wisiały całymi kłębami, inspektor nawet wszedł pod jedno z biurek i stękając, skontrolował gniazdka pod kątem uziemienia. Gdy kwadrans później zeszli na parter, inspektor wszedł do pokoju z dziwnym napisem na drzwiach DYŻURNY ZWROTNICZY i rozłożył na stole papiery. Towarzyszący mu młody człowiek siadł naprzeciwko i z uśmiechem przyglądał się, jak inspektor wypełnia blankiet protokołu.
– Co to za głupi napis na drzwiach? – spytał inspektor, nie odrywając się od pracy.
– Dyżurny zwrotniczy? To ten, na którego wszystkie kozy skaczą. Wszystkim się musi zajmować: kiedy przyjdzie jakaś kontrola, kiedy rozsadzi rurę kanalizacyjną, kiedy przywiozą pizzę albo baniak z wodą… Nieciekawe stanowisko, dlatego dyżurujemy po kolei.
– Czym wy tu się w ogóle zajmujecie?
– To również należy do ochrony przeciwpożarowej? – spytał radośnie mężczyzna i się zamyślił. – Hmm… Można powiedzieć, że ochraniamy Moskwę przed tworami zła.
– To ma być żart? – Inspektor popatrzył na „dyżurnego” ciężkim wzorkiem.
– Skądże.
W tym momencie do gabinetu wszedł bez pukania niemłody człowiek o wschodnich rysach twarzy. Na jego widok dyżurny szybko wstał.
– No, co tam mamy? – spytał.
– Jedna pluskwa w księgowości, jedna w toalecie, jedna na tablicy przeciwpożarowej na pierwszym piętrze – zameldował dyżurny. – Wszystko w porządku, Borysie Ignatjewiczu.
Inspektor zbladł.
– Łas, nie mamy tablicy na pierwszym piętrze – zauważył Borys Ignatjewicz.
– Zrobiłem iluzję – pochwalił się Łas. – Bardzo wiarygodnie wypadło.
Borys Ignatjewicz pokiwał głową.
– Dobrze… Nie zauważyłeś jeszcze dwóch pluskiew u programistów. Sądzę, że nasz gość nie pierwszy raz łączy obowiązki inspektora i szpiega… Prawda?
– Na co pan sobie… – zaczął mężczyzna i umilkł.
– Bardzo ci wstyd, że zajmujesz się szpiegostwem przemysłowym – powiedział Borys Ignatjewicz. – Czujesz wstręt. Przecież byłeś takim uczciwym człowiekiem… kiedyś. Pamiętasz, jak jeździłeś na BAM? I nie tylko po forsę… Pragnąłeś romantyki, chciałeś uczestniczyć w czymś wielkim…
Po policzkach inspektora płynęły łzy. Kiwał głową.
– A pamiętasz, jak zostałeś pionierem? – spytał dziarsko Łas. – Jak stałeś na apelu i myślałem o tym, że wszystkie swoje siły oddasz budowie komunizmu? A zastępowa wiązała ci chustę, niemal dotykając cię sprężystymi cyckami…
– Łas – powiedział lodowatym tonem Borys Ignatjewicz. – Nie przestaję się dziwić, jak udało ci się zostać Jasnym.
– Tamtego dnia miałem świetny humor – wyznał Łas. – Śniło mi się, że jestem mały i jadę na kucyku…
– Łas! – zgromił podwładnego Borys Ignatjewicz. Dyżurny zamilkł.
W ciszy, jaka zapadła, było słychać jedynie szloch inspektora do spraw ochrony przeciwpożarowej.
– Ja… ja wszystko powiem… Pojechałem na BAM, żeby wykręcić się przed alimentami…
– O BAM-ie nie musisz – przerwał mu łagodnie Borys Ignatjewicz. – Opowiedz, kto cię poprosił o zainstalowanie pluskiew w naszym biurze.
ROZDZIAŁ 1
– Sądzę, że się domyślacie, w jakim celu was tu zebrałem – rzekł Heser.
W gabinecie szefa było nas pięcioro: Heser, Olga, Ilia, Siemion i ja.
– Co mamy się nie domyślać… – mruknął Siemion. – Zebrał pan Wyższych i pierwszy poziom Siły. Tylko Świetlany brakuje.
– Świetlana oficjalnie nie jest w Nocnym Patrolu. – Heser się skrzywił. – Nie wątpię Jednak, że Anton wszystko jej powtórzy. Nawet nie będę próbował mu tego zabronić. Ale nie pochwalam łamania zasad… To narada kierownictwa Nocnego Patrolu i mogą w nim uczestniczyć jedynie etatowi pracownicy. I od razu chcę uprzedzić Ilię: pewne rzeczy z tego, co usłyszysz, będą dla ciebie nowością i w zwykłych okolicznościach nigdy byś się o nich nie dowiedział. Jak rozumiesz, nie wolno ci rozgłaszać tego, co zaraz usłyszysz.
– A czego, tak konkretnie? – spytał Ilia, poprawiając okulary.
– Właściwie to chyba wszystkiego.
– I to mają być „pewne rzeczy”? – Ilia pokiwał głową. – Jak pan sobie życzy. Nawet jestem gotów przyjąć znak „Karzącego Ognia”.
– Obejdziemy się bez tych formalności. – Heser wyjął z biurka metalowe pudełko i zaczął w nim grzebać.
Ja tymczasem rozejrzałem się z ciekawością. Gabinet szefa jest zastawiony mnóstwem bibelotów, albo potrzebnych mu do pracy, albo zwyczajnych pamiątek. Pokój wygląda jak połączenie chłopięcej skrzyneczki z najtajniejszymi skarbami i mieszkania roztargnionego kolekcjonera, który ciągle zapomina, co właściwie zbiera. Co ciekawe, nigdy żadne cacka stąd nie znikają, wolnego miejsca na regałach nie przybywa, a nowe eksponaty nie przestają się pojawiać.
Moje spojrzenie spoczęło na niewielkim terrarium. Pokrywy nie było, a do szkła przyklejono kartkę z literami OOO, albo cyframi 000. W środku terrarium stała kretyńska zabawka „Madę in China”: mały plastikowy sedes, na którym w królewskiej pozie zasiadała tarantula. Początkowo pomyślałem, że pająk jest plastikowy albo martwy, ale potem spostrzegłem, że błyszczą mu oczy i że porusza szczękonóżami. Po szkle terrarium sunął drugi pająk: gruby, okrągły, przypominający kosmatą kulkę z odnóżami. Od czasu do czasu pająk zatrzymywał się i wypluwał na szkło kroplę zielonej trucizny, wyraźnie celując na zewnętrz. Poza tym, z pająka coś sypało się na dół terrarium, gdzie kręciły się jakieś owady, chciwie wyciągające łapki po poczęstunek. Szczęśliwcy, którym udało się coś złapać, zaczynali radośnie podskakiwać.
– Zaciekawiło cię? – zapytał Heser, nie podnosząc wzroku znad swojego pudełka.
– Tak. Co to jest?
– Symulakra. Wiesz przecież, że lubię studiować zamknięte grupy społeczne.
– I co ona przedstawia?
– Pewną społeczność – odparł wymijająco Heser. – W modelu bazowym powinna przemienić się w tradycyjny słoik z pająkami. Ale tutaj mamy dwa główne pająki: jeden zajął wyższą pozycję, wdrapując się na podwyższenie, drugi ma stanowić ochronę przed agresją z zewnątrz, zapewniać bezpieczeństwo członkom społeczeństwa. Przy stałej aktywności głównych pająków ta symulakra może funkcjonować z minimalną autoagresją. Czasem tylko trzeba spryskać mieszkańców świeżym piwem w ramach relaksu.
– I nikt nie próbuje uciec? – zapytał Ilia. – Pokrywy nie ma…i