Zdjąłem buty, kupioną po drodze gazetę rzuciłem na szafkę, wszedłem do dużego pokoju, po drodze poklepałem córkę po głowie. Nadia zamachała rękami: zasłaniałem jej ekran, na którym pędził na nartach jednorogi niebieski łoś.
Świetlana wychyliła się z kuchni, popatrzyła na mnie uważnie, prychnęła i się schowała.
Próby spełnienia ojcowskich obowiązków odłożyłem na lepsze czasy i wszedłem do kuchni. Świetlana gotowała zupę. Nigdy nie zrozumiem, czemu kobiety spędzają tyle czasu przy kuchence! Co tam można robić tak długo? Wrzucasz do garnka wołowinę albo kurczaka, włączasz gaz i wszystko się samo gotuje. Potem dodajesz makaron albo ziemniaki, jakieś warzywa i już! No i jeszcze trzeba posolić, to niemal najważniejsze.
– Sam spakujesz walizkę? – spytała Świetlana, nie odwracając się.
– Heser dzwonił? – Nie.
– Zaglądałaś w przyszłość?
– Przecież się umówiliśmy, że nie będę tego robić bez uzgodnienia… – Swietłana zamilkła na chwilę, ponieważ podszedłem i pocałowałem ją w szyję. – Albo bez absolutnej konieczności…
– To czemu pytasz o walizkę?
– Anton, jeśli przychodzisz z pracy w środku dnia, to wieczorem kładę się spać sama. Albo wysyłają cię na patrol albo w delegację. Skoro na patrolu byłeś dwa dni temu, a w mieście spokój…
Z dużego pokoju dobiegł śmiech Nadii. Zajrzałem – łoś-narciarz leciał z wytrzeszczonymi oczami prosto na niewielkie i wyraźnie niepełnoletnie zwierzątka, idące gęsiego wzdłuż krawędzi przepaści. Oho, co się tam będzie działo…
– Swieta, jesteś pewna, że Nadia może oglądać takie kreskówki?
– Przecież ogląda dziennik – odparła spokojnie Swietłana. – Nie wykręcaj się. Co się stało?
– Jadę do Samarkandy.
– Masz interesującą geografię podróży służbowych. – Swieta zaczerpnęła zupę łyżką, podmuchała, spróbowała. – Za mało soli… A co się tam stało?
– Nic. Na razie nic.
– Biedni Uzbecy. Jak dojedziesz, na pewno coś się stanie.
– Heser zwołał naradę. Wezwał Wyższy i pierwszy poziom… Pokrótce opowiedziałem Swietłanie, o czym była mowa na zebraniu. Ku mojemu zdumieniu, Swieta nie zaprotestowała, gdy usłyszała, że Nadia będzie teraz pod stałą ochroną dwóch Ciemnych i dwóch Jasnych magów. Reakcja była zgodna z przewidywaniami Olgi.
– Heser ma jednak głowę na karku – oznajmiła Swietłana. – Nawet myślałam o tym, żeby do niego zadzwonić… i poprosić o ochronę.
– Naprawdę… dopuszczasz taką możliwość? Swietłana spojrzała na mnie i skinęła głową.
– Dopóki jestem przy Nadii, nic jej nie grozi. Wierz mi, nawet trzech Wyższych zetrę na proszek. Ale lepiej się asekurować. Kiedy lecisz?
– Za pięć godzin z Szeremietiewa.
– Siemion dowiezie cię w godzinę, czyli masz ze dwie godziny. Zjemy coś, potem zajmiemy się walizką. Jak długo tam będziesz?
– Nie wiem.
– A ile mam ci naszykować par skarpetek? – zapytała rzeczowo Świetlana. – Bo nie wyobrażam sobie, żebyś w podróży robił pranie.
– Kupię nowe, stare wyrzucę. Heser obiecał dać kupę pieniędzy.
– Ciekawe, co dla niego oznacza „kupa” – odparła z powątpiewaniem Swieta. – Dam ci pięć zmian bielizny. Siadaj do stołu nalewam zupę.
– Tato! – zawołała z pokoju Nadia.
– Słucham, córo? – odkrzyknąłem.
– Tato, a wujek Afandi podaruje mi koraliki?
Ja i Świetlana popatrzyliśmy na siebie i szybko weszliśmy do pokoju. Nadia ciągłe oglądała kreskówkę. Na ekranie gromadka kolorowych zwierzątek zebrała się wokół ogniska.
– Nadieńka, jaki wujek?
– Wujek Afandi – odparła Nadia, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Jaki Afandi? – pytała cierpliwie Swieta.
– Jakie koraliki? – sprecyzowałem.
– Wujek, do którego jedzie tata – oznajmiła Nadia z intonacją „jacy ci dorośli są nierozgarnięci”. – A koraliki niebieskie. Ładne.
– Skąd wiesz, do kogo jedzie tata? – kontynuowała przesłuchanie Swieta.
– No przecież właśnie o tym mówiliście – odparła spokojnie Nadia.
– Nie – zaprotestowałem. – Mówiliśmy, że jadę w delegację do Uzbekistanu. To taki piękny kraj na Wschodzie, gdzie niegdyś mieszkał wujek Heser. Pamiętasz wujka Hesera? O żadnym Afandim nie rozmawialiśmy.
– To znaczy, że się przesłyszałam – odparła Nadia. – Nie ma żadnego wujka.
Świetlana popatrzyła na mnie z wyrzutem i pokręciła głową. Rozłożyłem ręce – zgadza się, moja wina, niepotrzebnie się wtrąciłem. Mama wypytałaby Nadię znacznie lepiej.
„A koraliki są – dodała niekonsekwentnie Nadia. – Przywieź, dobrze?
Dalsze wypytywanie o wujka Afandiego nie miało już sensu, fsfadiuszce zdarzały się takie jasnowidzenia już w wieku trzech lat. Ale prorokowała zupełnie nieświadomie i wystarczyło zacząć zadawać pytania: „a skąd to wiesz?”, żeby dziewczynka od razu się zamykała.
– Moja wina – westchnąłem. – Przepraszam, Swieta. Wróciliśmy do kuchni. Świetlana nalała mi w milczeniu zupę, wręczyła łyżkę, pokroiła chleb. Czasem mam wrażenie, że rolę zwykłej kobiety gra z podkreśloną ironią. Ale w końcu to był jej wybór. Heser oszalałby z zachwytu, gdyby Swieta wróciła do Patrolu.
– Rustam ma wiele imion… tak powiedział Heser? – zapytała w zadumie Świetlana.
– Tak – przyznałem, jedząc zupę.
– Czyli teraz może się nazywać Afandi.
– Wszystko możliwe – Niespecjalnie na to liczyłem, ale w mojej sytuacji nie mogłem lekceważyć żadnego tropu. – Popytam.
– Dobrze, że będzie z tobą Aliszer – zauważyła Świetlana. – Jak najczęściej pozwalaj, żeby to on pytał. Wschód to delikatna sprawa.
– Jakże odkrywcza myśl… – powiedziałem kwaśno. – Przepraszam… – dodałem. – Cały dzień wysłuchuję złotych myśli o Wschodzie. Rzeki wymowy już wypełniły jezioro mojej uwagi, o rachatłukum mojego serca!
– Tato! – zawołała z pokoju Nadiuszka. – Przywieź mi rachata i łukuma!
W pracy niezbyt często spotykaliśmy się z Aliszerem. Wolał pracować w terenie – niemal nie wychodził z patroli, w biurze zjawiał się zwykle rano, z czerwonymi od niewyspania oczami. Kiedyś słyszałem, że podobno miał romans z dziewczyną z księgowości, Inną siódmego stopnia, ale poza tym niewiele o nim wiedziałem. Aliszer był z natury zamknięty, a ja nie lubię pierwszy zawierać przyjaźni.
Ale z Siemionem był chyba w bardziej zażyłych stosunkach. Gdy zszedłem na dół i wsiadłem do samochodu, Siemion właśnie kończył opowiadać dowcip. Usiadłem obok Siemiona, a on, odwrócony do tyłu, cienkim głosikiem rozpieszczonej dziewczynki powiedział:
– Dobrze, tatusiu, pójdziemy dłuższą drogą. Przywieź mi, proszę, czerwony kwiatuszek!
Aliszer roześmiał się i dopiero wtedy podał mi rękę.
– Cześć, Anton.
– Cześć, Aliszer. – Uścisnąłem jego dłoń i podałem mu torbę. – Rzuć na tylne siedzenie, nie chce mi się otwierać bagażnika.
– Jak tam Swieta? Nie złościła się? – zapytał Siemion, ruszając.
– Nie, coś ty. Życzyła powodzenia, nakarmiła i dała mnóstwo dobrych rad.
– Dobra żona – mężowskiej głowy korona! – odparł Siemion.
– Aleś ty dzisiaj wesoły – nie wytrzymałem. – Może i ciebie Heser wysyła do Samarkandy?
– Już to widzę – westchnął udawanie Siemion. – Słuchajcie, chłopaki, a czemu jedziecie do Samarkandy? Przecież stolicą jest Binkent, dobrze pamiętam!
– Taszkient – poprawiłem.
– Nie, Binkent, na pewno Binkent – upierał się Siemion. – A może nie Binkent? O, już wiem! Czacz!
– Siemion, nie jesteś aż tak stary, żeby pamiętać czasy, gdy Taszkient nazywał się Binkent i Czacz – rzekł kpiąco Aliszer. – To było bardzo dawno, tylko Heser może to pamiętać. A lecimy do Samarkandy dlatego, że najstarszy Jasny Inny pracujący niegdyś w Patrolu mieszka właśnie tam. W Taszkiencie Patrol jest większy, ze stołecznym zadęciem, ale w nim pracuje głównie młodzież. Nawet tamtejszy szef jest młodszy do ciebie.