NOCNY PATROL FILIA MIASTA SAMARKANDY GODZINY PRZYJĘĆ: 20.00-8.00
Początkowo wydawało mi się, że zwariowałem. Potem, że patrzę przez Zmrok. Ale nie, napis był absolutnie realny! Żółte litery na czarnym tle, pęknięte szkło… Kawałek odpadł i ostatnia litera w słowie „PATROL” wyblakła.
Obok widniał ten sam tekst po uzbecku. Jak się okazało, „Nocny Patrol” to w tłumaczeniu „Tungi Nazorat”.
Pchnąłem drzwi – rzecz jasna niezamknięte, i znalazłem się od razu w dużej sali. Jak to zwykle na Wschodzie, nie było żadnego przedpokoju czy przedsionka. I słusznie, po co sień, skoro w Samarkandzie chłody się nie zdarzają?
Wnętrze było bardzo skromne i w jakiś sposób przypominało niewielki komisariat milicji albo niegdysiejsze biuro. Przy drzwiach stał wieszak i kilka szaf na dokumenty, przy dużym stole piło herbatę trzech młodych Uzbeków i pulchna niemłoda Rosjanka. Na stole stał duży elektryczny samowar w kolorowe wzory. No nie! Samowar! Ostatni raz widziałem w Rosji samowar na bazarze Izmajłowskim, obok matrioszek, czapek-uszanek i innych „rosyjskich pamiątek” dla zagranicznych turystów. Pozostałe stoły były puste. Na odległym biurku stary komputer szumiał z wysiłkiem – pora wymienić wiatraczek…
– Salom alej kum – powiedziałam, czując się jak kompletny kretyn, udający mędrca. Dlaczego Heser nie nauczył mnie uzbeckiego?!
– Alej kum salom – odparła kobieta.
Była smagła, czarnowłosa, ale najwyraźniej płynęła w niej słowiańska krew. Wyglądała jak każdy Europejczyk mieszkający od urodzenia na Wschodzie, nawet ubierała się jak uzbecka kobieta – w długą kolorową suknię. Popatrzyła na mnie z zaciekawieniem – poczułem umiejętny, ale słaby dotyk zaklęcia sondującego. Nie zamykałem się i ona ściągnęła informacje bez problemu. W jednej chwili zmieniła się na twarzy, wstała zza stołu i powiedziała półgłosem:
– Chłopcy, mamy ważnego gościa…
– Jestem tu nieoficjalnie! – Zamachałem rękami.
Ale machina poszła w ruch: „chłopcy” już się ze mną witali, przedstawiali: Murat, szósty poziom, Timur, piąty poziom, Nodir, czwarty poziom. Wyglądali na tyle lat, ile mieli, czyli na około dwudziestu, trzydziestu. Heser mówił, że w Patrolu Samarkandy jest pięciu Innych… Aliszer twierdzi, że w Taszkiencie są jeszcze młodsi pracownicy. Czyli co, przyjmują do pracy uczniów?
– Walentyna Iliniczna Firsenko, Inna, czwarty poziom – powiedziała kobieta.
– Anton Gorodecki, Inny, Wyższy – przedstawiłem się.
– Jestem kierownikiem kancelarii.
Uścisnęła mi rękę ostatnia i w ogóle zachowywała się jak młodszy pracownik Patrolu. A przecież miała tak na oko ze sto pięćdziesiąt lat i wyższy poziom Siły od mężczyzn.
Czyżby to również była specyfika Wschodu?
Zresztą, moje wątpliwości, kto tu jest szefem, zostały szybko rozwiane.
– Chłopcy, nakryjcie do stołu, raz, dwa – zakomenderowała Walentyna. – Murat, weź samochód i szybko przeleć po trasie, potem skoczysz na bazar.
Z tymi słowami wręczyła Muratowi klucze od ogromnego starego sejfu, z którego chłopak, usiłując zrobić to niezauważalnie, wyjął paczkę pieniędzy.
– Ależ nie trzeba! – zawołałem. – Jestem tu nieoficjalnie i nie na długo! Wpadłem przelotnie, żeby się przedstawić, zadać kilka pytań… Muszę jeszcze zajrzeć do Dziennego Patrolu.
– Po co? – zaciekawiła się kobieta.
– Na kontroli pogranicznej Innych nie było. W Zmroku wisiała tabliczka, że po przyjeździe Jaśni powinni zgłosić się do Dziennego, a Ciemni do Nocnego Patrolu.
Byłem ciekaw, jak Walentyna Iliniczna skomentuje to karygodne niedbalstwo, ale ona jedynie skinęła głową.
– Mamy za mało pracowników, żeby trzymać posterunek na lotnisku. WTaszkiencie to już wszystko mają jak należy… Nodir, skocz do wampirów, powiedz, że do miasta przybył z prywatną wizytą Wyższy Jasny z Moskwy, Anton Gorodecki.
– Jestem nieoficjalnie, ale to nie znaczy, że prywatnie… – zacząłem, ale już nikt mnie nie słuchał.
Nodir otworzył niepozorne drzwi w ścianie i wszedł do sąsiedniego pomieszczenia, równie przestronnego i pustego.
– Dlaczego „do wampirów”? – zapytałem, oszołomiony niewiarygodnym domysłem.
– Tam jest biuro Dziennego Patrolu. Żadnych wampirów tam nie ma, to tylko my ich tak nazywamy… po sąsiedzku. – Walentyna Iliniczna się zaśmiała.
Poszedłem za Nodirem do sąsiedniego pokoju. Dwóch Ciemnych Innych: jeden młody, drugi w średnim wieku, czwarty i piąty poziom Siły, uśmiechnęli się serdecznie na mój widok.
– Salom alejkum… – wymamrotałem, przeszedłem przez salę (identycznie umeblowaną, nawet samowar był taki sam!) i otworzyłem drzwi na ulicę, równoległą do tej, którą przyszedłem.
Za drzwiami ujrzałem takie samo ogrodzenie a na ścianie tabliczkę z dwujęzycznym napisem:
DZIENNY PATROL FILIA MIASTA SAMARKANDY GODZINY PRZYJĘĆ: 8.00-20.00
Zamknąłem cicho drzwi i wróciłem do Dziennego Patrolu. Nodir widocznie wyczuł mój nastrój, bo się wycofał.
– Jak załatwi pan swoje sprawy, to proszę do nas zajrzeć – powiedział dobrodusznie jeden z Ciemnych. – Rzadko miewamy gości z Moskwy.
– Pewnie, pewnie! – poparł go drugi.
– Zobaczę… dziękuję za zaproszenie – wymamrotałem. Wróciłem do biura Nocnego Patrolu, i tutaj też zamknąłem za sobą drzwi.
Nawet zamka w nich nie było! Jaśni wyglądali na stropionych.
– Nocny Patrol – wycedziłem przez zęby. – Siły Jasności… – Trochę żeśmy się ścieśnili… Wynajem pomieszczeń sporo kosztuje… – Walentyna Iwanowna rozłożyła ręce. – Od dziesięciu lat wynajmujemy jeden domek na dwie firmy.
Zrobiłem lekki ruch ręką i ścianę oddzielającą biuro Jasnych od biura Ciemnych pokryło jasne świecenie. Nie przypuszczam, żeby Ciemni w Samarkandzie mieli maga zdolnego zdjąć zaklęcie nałożone przez Wyższego.
– No i po co to, Anton? – powiedziała z wyrzutem Walentyna Iliniczna. – Oni nie będą podsłuchiwać, to u nas nieprzyjęte.
– Przecież macie obserwować siły Ciemności! – wykrzyknąłem. – Kontrolować je!
– Przecież kontrolujemy – zauważył roztropnie Timur. – Są pod bokiem i mamy ich cały czas na oku. A tak to musielibyśmy latać po całym mieście – do tego potrzeba by z pięć razy więcej pracowników!
– A tabliczki? Po co te napisy „Nocny Patrol”, „Dzienny Patrol”? Przecież ludzie czytają!
– Niech sobie czytają – rzekł Nodir. – Mało to firm z dziwnymi nazwami? Kiedy się ukrywasz, nie wieszasz tabliczki, od razu stajesz się podejrzany. Albo milicja przyjdzie, albo bandyci po okup… A tak, wszyscy od razu widzą: państwowa organizacja, czego od niej chcieć? Niech sobie pracują!
Uspokoiłem się. Słusznie, w końcu to nie Rosja. Patrol Samarkandy nie znajduje się pod naszą jurysdykcją. W Białogrodzie czy innym Omsku mógłbym wygłaszać pretensje i żądać respektowania praw. A do Patrolu w Samarkandzie nic nie mam – chociaż jestem Wyższym Jasnym.
– Ja wszystko rozumiem, ale w Moskwie coś takiego byłoby nie do pomyślenia… Żeby Ciemni siedzieli za ścianą?!
– Siedzą, no i co z tego? – powiedziała pojednawczo Walentyna Iliniczna. – Niech sobie siedzą. Też nie mają łatwej pracy… pewnie, że jak przychodzi co do czego, to stajemy na wysokości zadania… Pamiętacie, chłopcy, jak trzy lata temu Żodugar Alijaapa rzuciła urok na staruszka Nazgula?
Chłopaki pokiwali głowami z ożywieniem, najwyraźniej gotowi powspominać tę wspaniałą historię.
– Na kogo rzuciła? – nie wytrzymałem. Patrolowi roześmiali się.
– Takie imię… To nie te same nazgule, co w amerykańskim filmie – wyjaśnił z olśniewającym uśmiechem Nodir. – Był taki człowiek, umarł w zeszłym roku. Długo umierał… Żonę miał młodą, i ta poprosiła wiedźmę, żeby jej męża usunęła z tego świata. Zauważyliśmy urok, wiedźmę aresztowaliśmy, żonie daliśmy reprymendę, wszystko zrobiliśmy jak trzeba. Urok zdjęła Walentyna Iliniczna, wszystko poszło dobrze. Ale to był niedobry starzec… Zły, chciwy i rozpustny, chociaż stary. Wszyscy się ucieszyli, gdy umarł. Ale urok zdjęliśmy tak jak należy!