Выбрать главу

Usiadłem na skrzypiącym wiedeńskim krześle. Taak… znajomość uzbeckiego nie na wiele by mi się przydała… Nie chodziło o język, chodziło o mentalność.

Mądre słowo odrobinę mnie uspokoiło i wtedy zauważyłem spojrzenie Walentyny Ilinicznej – serdeczne, współczująco-pobłażliwe.

– Ale przecież tak nie można – powiedziałem. – Zrozumcie, nic do was nie mam i niczego nie będę narzucał. To wasze miasto i wy odpowiadacie za porządek. Ale to jakoś tak… dziwnie.

– To dlatego że wy jesteście bliżej Europy – wyjaśnił Nodir, który najwyraźniej postrzegał Uzbekistan jako państwo mające jednak coś wspólnego z Europą. – A u nas, kiedy jest pokój, to można żyć obok siebie.

– Aha – odparłem. – Dziękuję za wyjaśnienie.

– Proszę, niech pan siada do stołu – powiedziała serdecznie Walentyna Iliniczna. – Czemu pan, tak jak obcy, w kącie usiadł?

Właściwie to wcale nie siedziałem w kącie – w kącie Timur kończył nakrywać stół. Na barwnym obrusie, który błyskawicznie przemienił dwa biurowe stoły w jeden duży obiadowy, już stały talerze z owocami: jaskrawoczerwone i soczyście żółte jabłka, czarne, zielone, żółte i czerwone winogrona, ogromne, wielkości małej dyni, granaty, apetyczna, chyba domowa kiełbasa, plastry mięsa i gorące, podgrzane magią placki. Przypomniałem sobie, jak Heser w rzadkich chwilach nostalgii zaczynał wychwalać samarkandzkie placki… Jakie one smaczne, że nawet przez tydzień zachowują świeżość, że wystarczy tylko podgrzać i już można jeść, jeść, jeść… Wtedy potraktowałem te słowa jak zwykłe starcze wspomnienia w rodzaju: „Za moich czasów drzewa były wyższe, a kiełbasa dobra”. Teraz jednak aż mi pociekła ślinka i pomyślałem, że Heser chyba niewiele przesadził.

Poza tym na stole pojawiły się dwie butelki miejscowego koniaku. Westchnąłem w duchu.

– Proszę wybaczyć, że stół pusty – powiedział szybko Nodir. – Jak tylko nasz młodszy wróci z bazaru, to przygotujemy normalne przyjęcie, a na razie tylko co nieco przekąsimy.

Zrozumiałem, że nie uniknę uroczystego obiadu z rzeką alkoholu i zacząłem podejrzewać, że zainteresowanie losem szkolnej przyjaciółki nie było jedynym powodem, dla którego Aliszer unikał wizyty u patrolowych. Wprawdzie wizyty moskiewskiego gościa od dawna nie traktowano jako wizyty wyższego zwierzchnictwa, ale mimo wszystko Moskwa pozostała dla patrolowych Samarkandy ważnym centrum.

– Właściwie przyjechałem na prośbę Hesera… – zacząłem.

Ze zmieniającego się wyrazu twarzy gospodarzy wywnioskowałem, że mój status ze zwyczajnie wysokiego skoczył do niewyobrażalnego. Gdzieś w kosmos, gdzie Inni nie mają wstępu.

– Heser prosił, żebym odszukał jego przyjaciela – kontynuowałem. – Podobno mieszka w Uzbekistanie…

Zapadła niezręczna cisza.

– Anton, czy chodzi o dewonę? – spytała Walentyna Iliniczna. – Przecież on przeniósł się do Moskwy w dziewięćdziesiątym ósmym i tam zginął. Myśleliśmy, że Heser o tym wie…

– Nie, nie chodzi o dewonę! – zaprotestowałem. – Heser prosił, żebym odszukał Rustama.

Młodzi Uzbecy popatrzyli po sobie, Walentyna Iliniczna sposępniała.

– Rustam… chyba coś słyszałam… – Zawahała się. – Ale to… to bardzo stara historia. Bardzo. Ta historia ma tysiące lat, Anton.

– On nie pracuje w Patrolu – przyznałem – i pewnie nosi teraz inne imię. Przypuszczam, że często je zmieniał. Wiem tylko tyle, że jest Wyższym Jasnym magiem.

Nodir przygładził sztywne czarne włosy i powiedział z przekonaniem:

– To będzie bardzo trudne, Antonaka. W Uzbekistanie jest jeden Wyższy mag, pracuje w Taszkiencie, ale jest młody. Jeśli stary i bardzo silny mag będzie chciał się ukryć, zrobi to. Żeby go znaleźć, potrzebny byłby nie tylko silny, ale również mądry. Musiałby go poszukać sam Heser. Przykro mi, Antonaka. Nie zdołamy ci pomóc.

– Możemy zapytać Afandiego – powiedziała w zadumie Walentyna Iliniczna. – To słaby mag i niezbyt… niezbyt rozgarnięty. Ale ma dobrą pamięć i żyje już trzysta lat.

– Afandi? – spytałem czujnie.

– To nasz piąty pracownik. – Walentyna Iliniczna się speszyła. – Sam pan rozumie, ma siódmy poziom, więc on bardziej tak… w gospodarstwie. Ale może zdoła pomóc?

– Jestem tego prawie pewien. – Skinąłem głową, przypominając sobie słowa Nadiuszki. – A gdzie on jest?

– Powinien wkrótce przyjść.

No cóż, nie pozostawało mi nic innego, jak zaczekać. Pokornie podszedłem do „pustego” stołu.

***

Murat przyjechał pół godziny później z wielkimi torbami. Część zawartości od razu wyłożono na stół, resztę Murat zaniósł do małej kuchenki, przylegającej do głównego pomieszczenia Patrolu. Moje kulinarne umiejętności wystarczyły do zrozumienia, że będzie przyrządzał pilaw.

A na razie piliśmy koniak, który okazał się całkiem niezły, i zakąszaliśmy owocami. Walentyna Iliniczna pozwoliła Nodirowi prowadzić rozmowę i ja uprzejmie wysłuchałem historii uzbeckich Patroli od czasów starożytnych do Tamerlana i od Tamerlana do dnia dzisiejszego. Nie ma co, nie zawsze Jaśni żyli tu z Ciemnymi w takiej zgodzie jak dziś, nie brakowało wydarzeń mrocznych, krwawych i przerażających. Poza tym odniosłem wrażenie, że walka Patroli w Uzbekistanie zaostrzała się w niezrozumiały dla mnie sposób. W czasach, gdy ludzie wyrzynali się na potęgę, Patrole utrzymywały status quo i neutralność. Za czasów Chruszczowa i w pierwszych latach rządów Breżniewa, gdy w świecie ludzi panował względny spokój, Jaśni i Ciemni zwalczali się z niezwykłą zajadłością. Właśnie wtedy zginęło trzech Wyższych magów – dwóch z Dziennego Patrolu i jeden z Nocnego. Wojna wykosiła również sporo Innych pierwszego i drugiego stopnia.

Potem wszystko ucichło; zastój, jaki panował wśród ludzi w latach osiemdziesiątych, rozciągnął się również na Innych. I od tamtej pory Ciemni i Jaśni współistnieją w warunkach niemrawych drwin i podpuch.

– Aliszerowi się to nie podobało – zauważył Timur. – Nadal jest w Moskwie?

Skinąłem głową, zadowolony ze zwrotu rozmowy.

– Tak, w naszym Patrolu.

– Co u niego słychać? – zapytał uprzejmie Nodir. – Słyszeliśmy, że ma czwarty poziom?

– Praktycznie trzeci – odparłem. – Ale o tym to już sam opowie, przyleciał razem ze mną, tylko chciał najpierw zajrzeć do znajomych.

Ta wiadomość wcale ich nie ucieszyła. Timur i Nodir wyglądali na speszonych, Walentyna Iliniczna kręciła głową.

– Zmartwiłem was? – spytałem wprost; wypita razem butelka skłaniała do szczerości. – Powiedzcie mi, o co chodzi? Dlaczego tak go traktujecie? Dlatego że jego ojciec jest dewoną.

Patrolowi popatrzyli na siebie.

– Nie chodzi o to, kim jest jego ojciec. – Walentyna Iliniczna westchnęła. – Aliszer to dobry chłopak… tylko bardzo gwałtowny.

– Naprawdę?

– Może zmienił się w Moskwie… – zasugerował Timur. – Ale u nas zawsze pragnął walki… powinien był urodzić się w innych czasach.

Zastanowiłem się. Rzeczywiście, Aliszer wolał pracować na ulicach: patrole, starcia, akcje, zatrzymania – niewiele wydarzeń obywało się bez jego udziału…

– No… u nas to jest bardziej naturalne – powiedziałem w końcu. – Moskwa to duże miasto, żyje się w większym napięciu… Aliszer jednak bardzo tęskni za ojczyzną.