– Ale my się oczywiście bardzo cieszymy! – zawołała Walentyna Iliniczna. – Tak dawno go nie widzieliśmy… Prawda, chłopcy?
Chłopcy przytaknęli ze sztucznym entuzjazmem. Nawet Murat zawołał z kuchni, że stęsknił się za Aliszerem.
– A kiedy przyjdzie Afandi? – zapytałam, zmieniając niezręczny temat.
– Rzeczywiście – zaniepokoiła się Walentyna Iliniczna. – Już prawie trzecia…
– Już dawno przyszedł – zawołał z kuchni Murat. – Chodzi po podwórku z miotłą, widzę go z okna. Pewnie myślał, że będę chciał, żeby mi pomógł przygotować pilaw…
Nodir szybko podszedł do drzwi i zawołał:
– Afandi! Co ty robisz?
– Zamiatam podwórko – odparł z godnością piąty pracownik samarkandzkiego Patrolu. Sądząc z jego głosu, nie tylko urodził się trzysta lat temu, ale i ciałem był już niemłody.
Nodir odwrócił się do nas, rozkładając ręce. Znowu zawołał:
– Afandi, chodź, mamy gościa!
– Wiem o tym! Właśnie dlatego zamiatam!
– Afandi, ale gość jest już w środku! Po co sprzątasz na dworze?
– Ej, Nodir! Już ty mnie nie ucz, jak gości przyjmować! Gdy gość jest na dworze, wszyscy sprzątają w domu. A jak gość jest już w domu, sprząta się na ulicy!
– Jak sobie chcesz, Afandi! – powiedział ze śmiechem Nodir. – Może i masz rację. Zamiataj sobie, a my będziemy jeść winogrona i pić koniak!
– Zaczekaj, Nodir! – zawołał zaniepokojony Afandi. – Nieuprzejmością z mojej strony byłoby nie zasiąść z gościem przy jednym stole!
Chwilę później Afandi już stał w drzwiach. Wyglądał niesamowicie. Na nogach miał rozsznurowane adidasy, niebieskie dżinsy przepasał radzieckim pasem żołnierskim, białą nylonową koszulę zdobiły różnorakie guziki. Koszula wyglądała jakby miała ze trzydzieści lat – nylon to trwały materiał. Afandi był gładko ogolonym (co zdaje się, kosztowało go sporo wysiłku, sądząc z ilości kawałeczków papieru na podbródku), łysawym staruszkiem, na oko sześćdziesięcioletnim. Obrzucił stół zadowolonym spojrzeniem, oparł długą miotłę o futrynę i podszedł do mnie.
– Witaj, czcigodny! Niech twoja Siła rośnie tak szybko, jak zapał młodzieńca rozbierającego kobietę! Niechaj sięgnie drugiego, a nawet pierwszego stopnia!
– Afandi, nasz gość to Wyższy mag – pouczyła staruszka Walentyna Iliniczna. – Czemu życzysz mu drugiego poziomu?
– Zamilcz, kobieto! – rzekł Afandi, puszczając moją dłoń i siadając przy stole. – Czy nie widzisz, jak szybko spełniło się moje życzenie?!
Patrolowali roześmiali się. Najwyraźniej Afandi – zeskanowałem jego aurę, staruszek faktycznie miał najniższy, siódmy poziom Siły – pełnił w samarkandzkim Patrolu rolę błazna. Takiego, którego wszyscy lubią, któremu wybaczą każde głupstwo i którego zawsze wezmą w obronę.
– Dziękuję ci za dobre słowo, ojcze – powiedziałem. – Zaprawdę, twoje życzenia spełniają się bardzo prędko.
Staruszek pokiwał głową i z przyjemnością włożył do ust połówkę brzoskwini. Zęby miał wspaniałe – do wyglądu zewnętrznego nie przywiązywał większej wagi, ale o stan uzębienia najwyraźniej bardzo dbał.
– To same młokosy – mruknął, patrząc na patrolowych. – pewnie nawet nie umieli należycie podjąć takiego gościa. Jak cię zwą, młody człowieku?
– Anton.
– A mnie Afandi, co znaczy „mędrzec”. – Staruszek obrzucił patrolowych surowym spojrzeniem. – Gdyby nie moja mądrość, już dawno siły Ciemności – niech wiją się w boleściach i spłoną w piekle! – wypiłyby ich małe słodkie mózgi i zjadły wielkie spuchnięte wątroby!
Nodir i Timur zachichotali.
– Dlaczego wątroby są spuchnięte, to zrozumiałem – rzekł Nodir, nalewając koniak. – Ale czemu mózgi są słodkie?
– Mądrość bowiem jest gorzka, a głupota i niewiedza słodkie – odparł Afandi, wypijając swój koniak. – Hej, głupcze, co robisz?
– A co? – Timur, który właśnie chciał zagryźć koniak winogronem, popatrzył pytająco na Afandiego.
– Nie wolno zagryzać koniaku winogronami!
– Dlaczego?
– To przecież tak, jakby gotować koziołka w mleku jego matki!
– Afandi, tylko Żydzi nie gotują koźlęcia w mleku!
– A ty gotujesz?
– Nie. – Timur się stropił. – Po co w mleku…
– No to koniaku winogronami też nie zakąszaj!
– Afandi, znam pana od trzech minut, a już wchłonąłem tyle mądrości, że przetrawianie jej zajmie mi cały miesiąc – włączyłem się do rozmowy, ściągając na siebie uwagę staruszka. – Mądry Heser posłał mnie do Samarkandy i prosił, żebym odnalazł jego starego przyjaciela, którego niegdyś zwano Rustamem. Czy zna pan Rustama?
– Oczywiście, że znam Rustama – odrzekł Afandi. – A kto to taki ten Heser?
– Afandi! – Walentyna Iliniczna aż klasnęła w ręce. – Niemożliwe, żebyś nie słyszał o Wielkim Heserze!
– Heser… – rzekł w zadumie staruszek. – Heser, Heser… Czy to czasem nie ten Jasny mag, który pracował w Binkencie jako złotnik?
– Afandi, jak możesz mylić Wielkiego Hesera z jakimś tam złotnikiem! – Walentyna Iliniczna była w szoku.
– Aa, Heser! – Staruszek pokiwał głową. – Tak, tak, tak. Oldżibaj, zwycięzca Sotona, Lubsana i Gurkara. Kto by nie znał starego Hesera!
– A kto zna starego Rustama? – spytałem szybko, zanim Afandi zaczął wyliczać słynne czyny Hesera.
– Ja – odparł z dumą Afandi.
– Tylko proszę cię, Afandi, nie przesadzaj – rzekł Timur. – Naszemu gościowi bardzo zależy na spotkaniu z Rustamem.
– To będzie trudne. – Afandi przestał błaznować. – Rustam odsunął się od ludzi. Dziesięć lat temu widziano go w Samarkandzie, ale od tamtej pory nikt nie rozmawiał z Rustamem… nikt…
– Skąd pan zna Rustama, Afandi? – spytałem. Gdyby nie Nadia, nie traktowałbym poważnie słów staruszka-chwalipięty, pomyślałbym, że zwyczajnie mąci mi w głowie.
– Dawno to było. – Afandi westchnął. – Żył sobie w Samarkandzie staruszek, tak głupi jak te młokosy tutaj. Szedł po mieście i płakał, bo nie miał co jeść. Aż tu nagle patrzy, z naprzeciwka idzie potężny batyr: oczy mu lśnią, a czoło ma wysokie i mądre. Popatrzył na staruszka i rzekł: „Czemu się smucisz, dziadku? Czy nie wiesz, że w tobie jest ukryta siła? Jesteś Boszkacza, Innym!”. Batyr dotknął staruszka dłonią i ten stał się silny i mądry. A batyr powiedział jeszcze: „Wiedz o tym, że sam wielki Rustam stal się twoim nauczycielem”. Oto, co mi się przydarzyło dwieście pięćdziesiąt lat temu!
Zdaje się, że ta opowieść wstrząsnęła patrolowymi nie mniej niż mną. Murat zastygł w drzwiach kuchni, a Timur rozchlapał koniak, który właśnie nalewał do kieliszków.
– Afandi! Czy to znaczy, że inicjował cię sam Rustam? – spytała Walentyna Iliniczna.
– Mądremu moja opowieść wystarczy – odrzekł Afandi, biorąc kieliszek od Timura. – A głupi nie zrozumie, choćby mu i sto razy opowiadać.
– Dlaczego nigdy nam o tym nie mówiłeś? – zapytał Timur.
– Nie było powodu.
– Afandi, uczeń zawsze może wezwać swojego nauczyciela – powiedziałem.
– To prawda – potwierdził z powagą Afandi.
– Muszę się spotkać z Rustamem.
Afandi westchnął i popatrzył na mnie chytrze.
– Ale czy Rustam musi się spotkać z tobą?
Och, jakże mi obrzydło to wschodnie krasomówstwo! Czy w domu, na co dzień, też tak ze sobą rozmawiają?! „Żono moja, czy odgrzałaś mi czurek?”. „O mężu mój, czyż gorące pieszczoty nie zastąpią ci czureka?”.
Poczułem, że jeszcze chwila i wybuchnę, używając słów niegodnych gościa, i to podejmowanego z taką serdecznością. Na szczęście, w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Aliszer.