Выбрать главу

– Dlatego że ja tak mówię – wyjaśniłem, zdejmując ból. – Dlatego że jestem Wyższym Innym, a wy macie piąty poziom. Jasne?

– Jasne. – Może to straszne, ale w głosie Ciemnego nie pojawiło się oburzenie. Próbował się stawiać, oberwał i uznał moje prawo silniejszego. Potem oczywiście napisze stertę skarg do Inkwizycji, ale teraz będzie posłuszny.

Tymczasem patrolowi niszczyli dokumenty: starszy Ciemny działał sam, w ich biurze zaklęcia zniszczenia zostały zawczasu umieszczone na sejfie (z zamka walił dym) i nałożone na wszystkie dokumenty – papiery na stołach zwijały się, żółkły i rozsypywały w proch. Jaśni wszystko palili ręcznie. Na moich oczach Timur cisnął w sejf fireballem, który przebił metal i wybuchł w środku.

– Coś za cicho siedzą – powiedział niespokojnie Aliszer, wyglądając przez okno. – Zaraz zobaczą dym…

Zobaczyli. Wzmocniony megafonem głos z silnym akcentem polecił:

– Terroryści! Jesteście otoczeni! Złóżcie broń i wychodźcie z budynku, pojedynczo! W przeciwnym wypadku będziemy szturmować budynek!

– No wiecie! – powiedziała oburzona Walentyna Iliniczna. – Terroryści?! Coś takiego!

Chwilę później Aliszer odskoczył od okna – szyba rozpadła się z brzękiem i na podłogę spadł, wirując wokół własnej osi, mały metalowy cylinderek.

– Uciekamy! – krzyknąłem, wskakując w Zmrok. Po samarkandzkim upale chłód pierwszej warstwy był nawet przyjemny.

Niemal w tej samej chwili mgła wokół mnie rozbłysła jasnością. Wolałem nie myśleć, jak oślepiający był ten rozbłysk w ludzkim świecie. Na szczęście w Zmroku nie dotarł do moich uszu huk wybuchu.

Nikt by nie przypuszczał, że specnazowski granat może być tak groźny dla Innych. Razem ze mną do Zmroku zdążyła wejść tylko Walentyna Iliniczna – teraz wyglądała na młodą zgrabną kobietę, najwyżej trzydziestoletnią.

Pozostali patrolowi kręcili się bezradnie po pokoju. Jedni tarli oczy, drudzy trzymali się za uszy. Taki granat oślepia na dziesięć sekund, co oznaczało, że teraz nie zdołają wejść w Zmrok.

– Pomóż chłopakom! – krzyknąłem do Walentyny.

A sam skoczyłem do drzwi, otworzyłem je – w Zmroku oczywiście – i wyjrzałem na dwór.

Szturm już się zaczął. Dziesięciu specnazowców biegło do wejścia, a żołnierze za ogrodzeniem strzelali w okna. Szturm był masowy i chaotyczny, jak to zwykle bywa, gdy ktoś wpadnie na pomysł stworzenia oddziału z milicjantów, żołnierzy i specnazowców. Na moich oczach jeden ze specanazowców padł z rozłożonymi rękami – dostał kulę w plecy. Miałem nadzieję, że będzie miał tylko siniaki – szturmujący mieli na sobie kamizelki kuloodporne.

Ale niektórzy strzelcy zaczęli celować we mnie, a to już było bardzo niedobrze. Albo „Jasny wzrok”, albo „Prawdziwe spojrzenie”, poważna sprawa. W dodatku mieli zaczarowane kule: nie dość, że istniały jednocześnie w rzeczywistym świecie i na pierwszej warstwie Zmroku, to jeszcze wypełniała je śmiercionośna magia!

Pochyliłem się, na szczęście wrogowie nie byli „przyśpieszeni” i miałem przewagę w szybkości. Machnąłem ręką, pozwalając, żeby Siła spływała z koniuszków palców. Na ziemię lał się ognisty deszcz, przed atakującymi wyrosła ściana dymnego ognia. No co, chłopaki, jesteście gotowi pójść w ogień?

Nie byli. Zatrzymali się (jeden za bardzo się rozpędził, wsadził gębę w ogień i odskoczył z wyciem) i cofnęli, unosząc automaty.

Nie czekałem, aż zaczną strzelać. Wpadłem do domu, pod drodze przemieniając fireballem tabliczkę Nocnego Patrolu w żużel. W mojej krwi buzowała adrenalina.

Wojna? Doskonale! Zabawimy się w wojnę!

Na drzwiach umieściłem zaklęcie absolutnego zamknięcia (są dwa takie zaklęcia, w tym jedno bezsilne wobec przedmiotów), na całej ścianie lekka „Tarcza”, która powinna przez kilka minut chronić nas przed ogniem z automatów. Napastnicy na pewno zauważą, że coś tu nie gra, ale i tak już nie zdołamy wycofać się potajemnie.

Do Zmroku jeden po drugim weszli dwaj Ciemni – stali plecami do wybuchającego granatu. Starszy od razu chciał cisnąć czymś w okno, ale chwyciłem go za rękę.

– Co tam masz?

Wyszczerzył w uśmiechu długie, krzywe zęby. No proszę, zwykły słaby mag, a jaka szczęka!

– W spodnie narobią – odpowiedział. – Odrobinę.

– Dobrze – zezwoliłem. – Tylko nie tutaj, osłaniaj swoją stronę. Po chwili do Zmroku wszedł Timur, za nim Aliszer, ciągnąc za sobą Murata. Tylko Nodir ciągle tarł oczy, jego oślepiło najbardziej.

– Aliszer, bierzemy Afandiego! – krzyknąłem. Podeszliśmy do staruszka, który wciąż siedząc przy stole, próbował przyssać się do właśnie otwartej butelki koniaku.

– Na „dwa” – powiedziałem. – Raz… dwa! Wyskoczyliśmy ze Zmroku, złapaliśmy Afandiego pod ręce i poderwaliśmy z krzesła. Wolną ręką złapałem swoją torbę z rzeczami i zarzuciłem pasek na ramię. W uszach grzmiały serie z automatów, brzęczały kule odbijające się od „Tarczy”, za oknami płonęły purpurowe płomienie. Sprytnym ruchem staruszek zdążył jeszcze pociągnąć łyk z butelki – i wtedy wciągnęliśmy go do Zmroku.

– Oj! – krzyknął ze smutkiem Afandi. Butelka została w zwykłym świecie, dłoń staruszka ściskała pustkę. – Dobro się zmarnuje!

– Dziadku, nie czas żałować takich dóbr – powiedział cierpliwie Aliszer. – Wrogowie atakują, uciekamy!

– Wrogom się nie poddamy! – zawołał dzielnie Afandi. – Do ataku!

Wreszcie do Zmroku wszedł Nodir. Obejrzałem swój zaimprowizowany oddział: czterech słabych Jasnych, dwóch słabych Ciemnych, Aliszer z doświadczeniem zdobytym na moskiewskich ulicach i Afandi w charakterze balastu. Nie jest tak źle. Jeśli nawet gdzieś w pobliżu są ci Wyżsi, którzy byli w Szkocji, będziemy mogli wydać im walkę.

– Wycofujemy się! – poleciłem. – Aliszer, pilnujesz Afandiego! Walentyna, Timur, wy pierwsi! Wszyscy stawiają „Tarczę maga”!

Wychodziliśmy bezpośrednio przez ścianę. Na drugiej warstwie Zmroku byłaby niewidoczna, na pierwszej istniała i nawet hamowała ruch. Ale siłą rozpędu można przejść przez prawie każdy przedmiot materialny.

Przeszliśmy. Tylko Afandiemu utknęła noga i długo machał nią w ścianie, aż wreszcie uwolnił stopę, tracąc jednego adidasa. Teraz but będzie wisiał na pierwszej warstwie Zmroku, bardzo powoli tając. Szczególnie wrażliwi ludzie dostrzegą go kątem oka… jeśli po szturmie budynek ocaleje.

Tam gdzie wyszliśmy okrążenie było rzadsze. Pięciu facetów z automatami wpatrywało się z wysiłkiem w głuchą ścianę, najwyraźniej nie rozumiejąc, po co ich tu postawiono. Dwóch z nich zaczarowano i właśnie oni nas zobaczyli. Nie wiem, jak wyglądaliśmy – jak zwykli ludzie czy jak widmowe cienie, w każdym razie na twarzach tej dwójki pojawił się strach i gotowość strzelania. Walentyna zadziałała inteligentnie, jej zaklęcie nie wywołało fajerwerków, ale niezawodny kałasznikow odmówił współpracy.

Za to Timur cisnął przez Zmrok fireballa i spalił lufę automatu.

Niepotrzebnie.

Ci dwaj, którzy nas widzieli, nie mogli już strzelać, za to ich towarzysze, nie widząc nas samych, dostrzegli lecącą z pustki płomienną kulę i otworzyli ogień. Może ze strachu, a może nic innego nie potrafili robić.

W pierwszej chwili pomyślałem, że Timur nie postawił „Tarczy” – seria z automatu przeszyła go na wylot, widziałem, jak jego plecy dziurawią kule. Upadł na wznak i wtedy zobaczyłem, że jednak miał „Tarczę”, słabą, ale miał.

Zaczarowane kule przeszły przez magiczny pancerz. Ta sama robota co w Edynburgu.

– Tim! – wrzasnął Nodir, szybko pochylając się nad przyjacielem. – Tim!!!

To go uratowało – strzelcy walili na oślep i serie przeszły nad głową pochylonego Nodira.