Выбрать главу

Dew drgnął. Wolną ręką podrapał się w pierś, w to miejsce, w które otrzymał cios; cienkie strużki dymu wiły się za jego dłonią jak włosy. A potem zaczął się śmiać, nadal ściskając w ręku członek, teraz wielkości kija baseballowego. Od monstrum płynął żar, gorące powietrze jak od ogniska.

Nie był taki głupi… Znacznie głupszy byłem ja, uderzając znakiem śmierci w istotę, która nigdy nie żyła.

– Szajtanie, psie, haniebny potomku wielkiej glisty! – rozległ się za plecami dewa znajomy głos.

Staruszek Afandi zdołał jakimś cudem wejść na drugi poziom Zmroku! I nie tylko wszedł, ale jeszcze chwycił dewa za ogon i próbował odciągnąć stwora ode mnie!

Potwór odwrócił się powoli, jakby nie rozumiejąc, kto śmiał potraktować go w tak bezceremonialny sposób. Przestał się drapać i wzniósł nad staruszkiem ogromną pięść… Jeszcze chwila i wbije go w ziemię!

Błyskawicznie przejrzałem wszystkie swoje wiadomości na temat golemów, od pierwszych zajęć począwszy, a na bajkach Siemiona skończywszy. Dew to przecież golem! A golema można zniszczyć! Golemy… golemy kabalistyczne, motywowane i wolne, golemy do zabawy i rozrywki, golemy drewniane… o niemożliwości stworzenia plastikowego golema… zaklęcia przeciwko golemom… Kiedyś Olga mówiła… niepotrzebna umiejętność… to w zasadzie proste zaklęcie, tylko wymaga dużo Siły…

– „Proch”! – zawołałem, wyciągając rękę w stronę dewa.

Teraz wszystko zależało od tego, czy dobrze złożyłem znak. Zwyczajna „figa”, często wykorzystywana w magicznych gestach tylko mały palec wysunięty do przodu, równolegle do kciuka. Nic dziwnego, że na początku bity miesiąc uczą nas rozciągać palce… niejeden pianista by nam pozazdrościł…

Potwór znieruchomiał, a potem powoli odwrócił się w moją stronę. Czerwony ogień oczu zgasł. Dew pisnął cienko, jak szczeniak, któremu przytrzasnęli łapę. Rozłożył dłoń. Penis zaczął odpadać, sypiąc iskrami, jak wyciągnięte z ogniska polano. Następnie odpadły palce rąk. Dew już nie skamlał – szlochał, wyciągając do mnie pozbawione palców ręce i potrząsając oślepioną głową…

A więc to tak poskramiali dewów wielcy magowie Wschodu…

Trzymałem znak „Prochu”, pozwalając, żeby Siła płynęła przeze mnie, długo, chyba ze trzy minuty, dopóki dew nie przemienił się w garść popiołu.

– Zimno, co? – zapytał Afandi, przestępując z nogi na nogę. Podszedł do szczątków dewa, wyciągnął ręce, potarł je, rozgrzewając, a potem splunął na popiół i wymruczał: – Uu, synu grzechu i ojcze ohydy!

– Dziękuję, Afandi – powiedziałem, wstając z oszronionej ziemi. Na drugiej warstwie faktycznie było zimno. Tyle dobrego, że jakimś cudem udało mi się nie stracić torby z rzeczami, nadal wisiała na moim ramieniu… A może to zasługa nałożonego przez Świetlane zaklęcia powinowactwa? – Dziękuję, dziadku. Chodźmy stąd, ciężko tu wam…

– Ach, potężny wojowniku! – Afandi zajaśniał. – Powiedziałeś „dziękuję”? Będę się tym szczycił do końca mego bezsensownego żywota! Zwycięzca dewa pochwalił mnie!

W milczeniu wziąłem go pod łokieć i pociągnąłem na pierwszą warstwę. W pokonanie dewa włożyłem tyle siły, że nawet mnie było ciężko na drugiej warstwie.

ROZDZIAŁ 4

W czajchanie było mroczno i brudno. Pod sufitem, wokół słabych żarówek osłoniętych brudnymi abażurami krążyły tłuste muchy. Siedzieliśmy na niezbyt czystych kolorowych poduszkach, czy może małych materacach, wokół niskiego (piętnaście centymetrów od podłogi), zwykłego stołu z obciętymi nóżkami. Na stole leżała serweta – kolorowa, ale również brudna.

W Rosji taka kawiarnia zostałaby natychmiast zamknięta. W Europie wsadzono by właściciela do więzienia. W Stanach Zjednoczonych wlepiliby mu olbrzymią karę. A w Japonii właściciel takiego zakładu popełniłby ze wstydu seppuku.

Ale jeszcze nigdzie nie czułem tak apetycznych zapachów jak w tej małej, jakże „nieturystycznej” czajchanie!

Gdy wreszcie udało nam się uciec, podzieliliśmy się. Ciemny poleciał szukać swoich, żeby zameldować o tym, co się stało. Walentyna Iliniczna i Nodir poszli zbierać Jasnych z rezerwy Nocnego Patrolu, dzwonić do Taszkientu z prośbą o wsparcie. A ja, Aliszer i Afandi złapaliśmy taksówkę i dotarliśmy do tej czajchany, położonej na obrzeżach miasta, obok niewielkiego bazaru. Pomyślałem, że w Samarkandzie jest więcej bazarów niż muzeów i kin razem wziętych.

Po drodze nałożyłem na siebie zaklęcie maski i teraz wyglądałem jak sobowtór Timura. Młodzi magowie uważają, że przybieranie wyglądu zmarłego to zły znak. Mówiło się: „wygląd zmarłego przybrać – rychło umrzeć”, albo „wygląd zmarłego przybrać – jego wady zbierać”. Zupełnie, jakby wady i nawyki były pchłami, które po śmierci swojego pana rozbiegają się p0 świecie w poszukiwaniu kogoś bardzo do niego podobnego. Nigdy nie byłem przesądny, dlatego bez wahania przyjąłem postać Timura. Co za różnica, i tak musiałem przybrać wygląd jakiegoś Uzbeka… Europejczyk wyglądałby w tej czajchanie równie niesamowicie jak Papuas na sianokosach w rosyjskiej wsi.

– Smacznie tu gotują – wyjaśnił półgłosem Aliszer, składając zamówienie.

Nie rozumiejąc z uzbeckiego ani słowa, w obecności młodego kelnera milczałem. Afandi również: tylko od czasu do czasu stękał, pocierał łysinę i zerkał na mnie z dumą. W rzucanych spojrzeniach malowało się zuchowate: „Aleśmy tego dewa, co?”. Posłusznie kiwałem głową.

– Chętnie wierzę – odparłem. Pod ścianą stał chiński magnetofon z wielkimi chrypiącymi głośnikami i kolorowymi lampkami. Leciała kaseta z jakąś ciekawą, tutejszą muzyką, niestety, bezpowrotnie zepsutą pop-przeróbką i jakością magnetofonu. Za to głośność była taka, że spokojnie mogliśmy rozmawiać po rosyjsku, nie ściągając na siebie zdumionych spojrzeń sąsiadów. – I apetycznie pachnie. Tylko, wybacz, ale trochę tu brudno.

– To nie brud – odrzekł Aliszer. – A raczej nie taki brud, jak myślisz. Widzisz, gdy do Rosji przyjeżdżają ludzie z Europy Zachodniej, to też się krzywią: „Brudno tu u was!”. A przecież u nas nie dlatego jest brudno, że się nie sprząta! W Rosji jest inna ziemia, większa erozja gleby i dlatego w powietrzu jest pył, który wszędzie osiada. Kiedy umyjesz chodnik w Europie, to będzie czysty przez trzy dni, najwyżej wiatr przyniesie strzęp papieru. A w Rosji, żebyś nawet wylizał, to i tak pył osiądzie po godzinie. W Azji pyłu jest jeszcze więcej i dlatego nawet Rosjanie wołają: „Brud, dzicz!”. A to nieprawda! Po prostu taka okolica… W Azji jest tak: jeśli smacznie pachnie, to brudno nie jest. W Azji należy wierzyć nie oczom, lecz nosowi!

– Ciekawe – powiedziałem. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. To pewnie dlatego ludzie na Wschodzie mają wąskie oczy i duże nosy?

Aliszer spojrzał na mnie ponuro, a potem uśmiechnął się z wysiłkiem.

– Ha, trafione. Śmieszne. Ale ja naprawdę tak myślę, Anton! Na Wschodzie wszystko jest inaczej!

– Nawet Inni są inni. – Skinąłem głową. – Aliszer, wiesz, że ja do końca nie wierzyłem w tego dewa? Przepraszam…

– Ale dew, którego pokonałeś, nie był tym, który mnie śledził – rzekł poważnie Aliszer. – Tamten był niższy i bardziej zwinny. I miał nogi. Trochę przypominał małpę z rogami.

– Niech licho porwie te wymiociny świata, twory nieodpowiedzialnych magów! – odezwał się Afandi. – Ja i Anton pokonaliśmy tego rozpustnego dewa! Gdybyś widział tę walkę, Aliszer! Chociaż młodzieniec nie powinien oglądać pornografii…