– Dziadku Afandi! – zacząłem. – Błagam!
– Mów mi po prostu bobo – odparł Afandi.
– A co to znaczy? – spytałem podejrzliwie.
– To znaczy „dziadek”. – Staruszek poklepał mnie po ramieniu. – Razem pokonaliśmy tych dewów, jesteś teraz dla mnie jak rodzony wnuk!
– Afandi bobol – poprosiłem. – Proszę, nie wspominajcie tej walki. Niezręcznie mi, że nie zdołałem od razu pokonać tego dewa.
– Dewów! – powtórzył twardo Afandi.
– Dewa? – zasugerowałem naiwnie.
– Dewów! Były dwa! Wielki ściskał w ręku małego i machał nim na lewo, na prawo, na lewo, na prawo…
Afandi wstał i bardzo obrazowo przedstawił zachowanie „dewów”.
– Chaj, wielki wojowniku Afandi! – wtrącił się szybko Aliszer. – Były dwa, drugiego Anton nie zauważył ze strachu. Siadajcie, już nam niosą herbatę.
Dziesięć minut piliśmy herbatę ze słodkościami. Rozpoznałem chałwę, rachatłukum i coś w rodzaju pachławy. Całej reszty cukierniczych cudów Wschodu nie znałem, co nie przeszkodziło mi cieszyć się ich smakiem. Były tam różnobarwne kryształki cukru (wolałem się nie zastanawiać, skąd ten kolor), zwoje cienkich, bardzo słodkich nitek, coś podobnego do chałwy, tylko białe oraz suszone owoce. Wszystko było przepyszne i bardzo słodkie, co miało dla nas ogromne znaczenie. Po znacznej utracie Siły organizm Innego domaga się słodyczy. Wprawdzie operujemy cudzą Siłą, przerabiając ją, ale to wcale nie jest takie proste. Poziom glukozy we krwi spada do tego stopnia, że można zapaść w śpiączkę hipoglikemiczną. Gdyby to się stało w Zmroku, można by liczyć jedynie na cud.
– Potem będzie szurpa i pilaw – oznajmił Aliszer, nalewając sobie piątą czarkę zielonej herbaty. – Podają tu proste potrawy, ale prawdziwe.
Zamilkł. Zrozumiałem, o czym myśli, i powiedziałem:
– Zginęli w walce. Jak przystało na patrolowych.
– To była nasza walka – szepnął Aliszer.
– To była wspólna walka, nawet dla Ciemnych. Musimy znaleźć Rustama i nikt nam w tym nie przeszkodzi. Żal mi Murata… I ludzi zabił, i sam nie mógł żyć dalej…
– Ja bym mógł – powiedział ponuro Aliszer.
– Ja również – przyznałem się. Popatrzyliśmy na siebie ze zrozumieniem.
– Ludzie przeciwko Innym! – westchnął Aliszer. – Nie mogę w to uwierzyć… Jak w koszmarnym śnie. I wszystkich zaczarowali, a to już zadanie dla Wyższego!
– Jest ich co najmniej trzech – dorzuciłem. – Ciemny, Jasny i Inkwizytor.
– To koniec świata. – Afandi pokręcił głową. – Nigdy nie myślałem, że Światło, Ciemność i Strach się zjednoczą…
Zerknąłem na niego szybko i przez ułamek sekundy zobaczyłem jego twarz bez przygłupiego wyrazu.
– Nie jesteś taki głupi, za jakiego chciałbyś uchodzić, Afandi… – powiedziałem półgłosem. – Czemu zachowujesz się jak zdziecinniały staruszek?
Przez kilka chwil Afandi się uśmiechał, potem spoważniał.
– Słaby powinien udawać idiotę, Anton. Tylko silny może pozwolić sobie na to, żeby być mądrym.
– Nie jesteś taki słaby, Afandi. Wszedłeś na drugą warstwę i byłeś tam przez kilka minut. Znasz jakiś chytry chwyt?
– Rustam miał wiele sekretów, Anton.
Długo patrzyłem na Afandiego, ale jego twarz pozostała niewzruszona. Potem zerknąłem na Aliszera; wyglądał na zamyślonego.
Ciekawe, czy doszliśmy do tego samego wniosku? Pewnie tak.
Czy Afandi to Rustam? Zdziecinniały staruszek, który od dziesięcioleci pokornie sprzątał biuro prowincjonalnego Patrolu, miałby być jednym z najstarszych magów na świecie?
Wszystko jest możliwe. Podobno z biegiem czasu Innym zmienia się charakter i zaczyna dominować jedna najbardziej wyrazista cecha. Przebiegły Heser pragnął intryg i dlatego intryguje do tej pory. Foma Lermont marzył o spokojnym życiu i teraz ma swój domek z ogródkiem i pracę przedsiębiorcy teatralnego, a Rustam, w którego charakterze dominowała skrytość, mógł dojść do paranoi i zacząć się ukrywać pod postacią słabego, ograniczonego staruszka…
Ale nawet jeśli tak jest, to Rustam się do tego nie przyzna, wybuchnie śmiechem i zacznie swoją śpiewkę o nauczycielu… A przecież nie powiedział wyraźnie, że Rustam go inicjował! Opowiedział tę historię w trzeciej osobie: Rustam, głupi staruszek, inicjacja. To my postawiliśmy Afandiego na miejscu głupiego staruszka…
Znów popatrzyłem na Afandiego. Moja rozpalona wyobraźnia doszukiwała się w jego spojrzeniu chytrości, chorobliwej skrytości, a nawet złośliwości.
– Afandi, muszę porozmawiać z Rustamem – powiedziałem, starannie dobierając słowa. – To bardzo ważne. Heser wysłał mnie do Samarkandy, polecił odnaleźć Rustama i przez wzgląd na ich przyjaźń poprosić go o radę. Tylko o radę!
– Stara przyjaźń to piękna rzecz. – Afandi pokiwał głową. – Bardzo piękna… Jeśli ta przyjaźń jest. Ale słyszałem, że Rustam i Heser się pokłócili, i to tak bardzo, że Rustam splunął w ślad za Heserem i powiedział, że nie chce go nigdy więcej widzieć na uzbeckiej ziemi. A wtedy Heser roześmiał się i rzekł, że wobec tego Rustam będzie musiał wykłuć sobie oczy. Na dnie butelki starego dobrego wina może się pojawić gorzki osad, a im starsze wino, tym gorszy osad. Podobnie stara przyjaźń może przemienić się w bolesną urazę…
– Masz rację, Afandi – odparłem. – Masz rację pod każdym względem. Ale Heser powiedział mi jeszcze jedno: on ratował Rustamowi życie siedem razy. I Rustam ratował życie Heserowi. Sześć razy.
Przyniesiono nam szurpę, zamilkliśmy. Kelner się oddalił, Afandi zaś nadal siedział z zaciśniętymi ustami i taką miną, jakby coś liczył w pamięci. Moje spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Aliszera. Aliszer dyskretnie skinął głową.
– Wyobraź sobie, Anton – odezwał się w końcu Afandi – że twój przyjaciel bardzo cierpi, bo zostawiła go ukochana kobieta… Cierpi tak bardzo, że postanowił opuścić ten świat. A wtedy ty przychodzisz do niego i przez miesiąc u niego mieszkasz, i od rana do wieczora pijesz z nim wino, zmuszasz do chodzenia w gości i opowiadasz jak wiele jest na świecie pięknych kobiet… Czy można to nazwać ratowaniem życia?
– Myślę, że to zależy od tego, czy przyjaciel naprawdę był gotów rozstać się z życiem – powiedziałem ostrożnie. – Wszyscy mężczyźni, którzy przeżyli coś takiego, dochodzili do wniosku, że nie mają po co żyć, a jednak niewielu rzeczywiście ze sobą skończyło. Najwyżej głupi młodzieńcy… Afandi nie odpowiedział.
A w mojej kieszeni, jakby tylko czekając na przerwę w rozmowie, zadzwonił telefon.
Wyjąłem komórkę przekonany, że dzwoni Heser, któremu doniesiono już o całym zajściu, albo Świetlana, która wyczuła, że dzieje się coś niedobrego. Ale nie wyświetlił się ani numer, ani nazwisko, ekran świecił na szaro.
– Tak?
– Anton? – spytał znajomy głos z lekkim nadbałtyckim akcentem.
– Edgar?! – wykrzyknąłem radośnie.
Żaden normalny Inny nie cieszy się z telefonu Inkwizytora, szczególnie, jeśli ten Inkwizytor jest byłym Ciemnym magiem. Ale sytuacja była nietypowa i wolałem Edgara niż obcego bojownika o równowagę, obwieszonego amuletami i podejrzewającego wszystkich o wszystko.
– Anton, jesteś w Samarkandzie – stwierdził Edgar. – Co się tam dzieje? Nasi wieszają portal od Amsterdamu do Taszkientu!
– Dlaczego do Taszkientu?
– Łatwiej, z tej trasy korzystano przynajmniej raz… Co się dzieje?
– Słyszałeś o Edynburgu?
Edgar prychnął drwiąco. Słusznie… Nie sądzę, by w Inkwizycji zostali jacyś stażyści, którzy nie słyszeli o próbie skradzenia artefaktu Merlina, a co dopiero mówić o doświadczonych pracownikach.
– Moim zdaniem to sprawka tej samej brygady. Tylko tam korzystali z usług najemników, a tu namieszali w głowach miejscowym żołnierzom i policjantom. Wszyscy obwieszeni amuletami i zaklęciami, zaczarowane kule…