Słowa Aliszera jakby zerwały blokadę z mojej pamięci. Otworzyły się skrzypiące drzwi szafy, w której krył się pradawny szkielet, zastygły w kościanym uśmiechu…
Heser dał mi nie tylko wiedzę, podarował fragment swojej pamięci. Szczodry dar… równie szczodry jak dar Danajów…
…Kamień parzył stopy przez miękkie skórzane pantofle – był rozgrzany do czerwoności, a czary nałożone na ubranie traciły moc. Przed nami dymiło się czyjeś ciało, do połowy zanurzone w płynnym kamieniu. Czary ochronne niektórych naszych współbojowników nie wytrzymały „Młota przeznaczenia”.
– Heser! – wrzasnął mi do ucha rosły, barczysty mężczyzna. Jego czarna broda skręciła się z gorąca, biało-czerwone szaty przyprószył popiół, z góry spadały, krusząc się, koronkowe, szaro-czarno strzępy. – Heser, musimy się zdecydować!
Milczę. Patrzę na dymiące ciało, usiłując rozpoznać zabitego. Ale w tej samej chwili jego ochrona pada ostatecznie i ciało płonie, przemieniając się w słup tłustego popiołu strzelającego w niebo. Strumienie rozwiewającej się Siły kołyszą popiołem, który na chwilę układa się w ludzką postać. Teraz już wiem, czym są czarne strzępy spadające z góry, i do mojego gardła podchodzi wielka gula.
– Heser, oni chcą podnieść „Cień władców”! – W głosie barczystego mężczyzny w czerwono-białym stroju dźwięczy paniczny strach. – Heser!
– Jestem gotów, Rustamie – mówię i podaję mu dłoń.
Magowie rzadko rzucają zaklęcia we dwójkę, ale my wiele razem przeżyliśmy… Poza tym, we dwóch jest łatwiej. Łatwiej się zdecydować…
Przecież przed nami jest stu Ciemnych i dziesięć tysięcy ludzi.
A za nami jedynie stu ufających nam ludzi i dziesięciu magów-uczniów.
Bardzo trudno przekonać samego siebie, że dziesięć i sto jest ważniejsze od stu i dziesięciu tysięcy.
Ale patrzę na czarno-szary popiół i nagle robi mi się lżej. I mówię sobie to, co zawsze w takiej sytuacji będą sobie mówić silni i dobrzy. Zawsze, nawet za sto, tysiąc i dwa tysiące lat.
Nasi przeciwnicy nie są ludźmi… To rozszalałe dzikie bestie!
Siła płynie przeze mnie, Siła bulgocze, wypełniając moje żyły, Siła występuje na moim ciele jak krwawy pot. Wokół mnie jest dużo, dużo Siły – płynie z zabitych Innych, rozpływa się z wypowiedzianych zaklęć, bije z pędzących do ataku ludzi. Nie na darmo Ciemni przyprowadzili ze sobą całą armię. Ludzka broń niestraszna Innym, ale wymachujące szablami ręce, rozwarte w krzyku usra, pragnące śmierci oczy sprawiają, że ci ludzie stają się żywymi bukłakami napełnionymi Siłą. Im bardziej nienawidzi i boi się ta ludzka zbieranina, spędzona pod sztandary Ciemności przez okrutnych władców i żądzę łupów, tym potężniejsi są kroczący wśród nich Ciemni magowie.
Ale my mamy w rezerwie zaklęcie, które jeszcze nigdy nie rozbrzmiało pod tym słońcem. Rustam przywiózł je z dalekiej północnej wyspy. Stworzył je Jasny mag o imieniu Merlin, ale to zaklęcie przeraziło nawet jego, stojącego niebezpiecznie blisko Ciemności…
„Biały miraż”.
Rustam wymawia obce, twarde słowa; powtarzam je za nim, nawet nie próbując pojąć sensu. Słowa są ważne, ale nie najważniejsze, to tylko ręce garncarza, nadające kształt glinie, gliniana forma, do której wlewa się płynny metal, brązowe okowy, które nie dadzą rękom niebezpiecznej wolności. Słowa są początkiem i końcem wszystkiego, w słowach jest kształt i kierunek, ale o wszystkim decyduje Siła.
Siła i Wola.
Nie mogę już powstrzymać szalejącej we mnie potęgi, gotowej rozerwać to żałosne ludzkie ciało. Otwieram usta w tej samej chwili, co Rustam, i krzyczę, ale krzyczę bez słów.
Czas słów już minął.
Biała mgła wylatuje z naszych ust, unosi się niczym mętna fala i nasuwa na nadciągający krąg Ciemnych magów, którzy splatają pajęczynę swojego zaklęcia… Równie przerażającego, lecz wolniejszego… odrobinę wolniejszego. I biała mgła już zdmuchuje szare cienie, które właśnie unoszą się z kamieni…
A potem „Biały miraż” dociera do Innych i do ludzkich wojowników.
Świat traci barwy, ale w inny sposób, niż dzieje się to w Zmroku. Świat jest teraz biały, ale to biel śmierci, nie życia, to zmieszanie barw, tak samo bezpłodne jak ich brak. Zmrok wzdryga się i kurczy, jego warstwy sklejają się, przeciągając między lodowymi żarnami krzyczących z bólu ludzi i oniemiałych z przerażenia Innych.
Świat nieruchomieje.
Biała mgła się rozwiewa.
Pozostaje sypiący się z nieba popiół i rozpalona ziemia pod nogami. I skamieniałe figury Innych – dziwaczne, czasem nawet niepodobne do ludzkich ciał, przemienione w granit i piaskowiec, powykręcane i toporne. Przeobrażający się w tygrysa odmieniec, przypadły do ziemi wampir, magowie, którzy unieśli ręce w daremnej próbie obrony.
Z ludzi nie zostało nic. Zmrok ich wchłonął, przetrawił, zmienił w nicość.
Obaj z Rustamem dygoczemy. Paznokciami rozoraliśmy sobie skórę na dłoniach do krwi. No cóż, dawno chcieliśmy się zbratać…
– Merlin mówił, że Innych wyrzuci na siódmy, ostatni poziom Zmroku – odezwał się cicho Rustam. – Pomylił się… ale i tak nieźle wyszło… O tej bitwie będzie głośno… wspaniała bitwa…
– Popatrz – mówię. – Popatrz… bracie.
Rustam patrzy, nie oczami, lecz tak, jak potrafimy my, Inni. I blednie.
Ta bitwa nie przetrwa w niczyjej pamięci. I nigdy nie będziemy się nią chwalić.
Zabić wroga to czyn bohaterski. Skazać go na męczarnie to podłość. Skazać go na wieczne męczarnie to wieczna podłość.
Oni wszyscy nadal żyją. Przemienieni w kamień, pozbawieni możliwości ruchu, pozbawieni Siły, bez zmysłu dotyku, słuchu, wzroku i innych zmysłów… Wszyscy żyją i będą żyć. Dopóty, dopóki kamień nie przemieni się w piasek… a może nawet dłużej.
Widzimy ich drżące żywe aury. Widzimy ich zdumienie, strach i gniew.
Nigdy nie będziemy dumni z tej bitwy.
Nie będziemy o niej opowiadać.
I nigdy, nigdy więcej nie wypowiemy tych obcych, twardych słów, wzywających „Biały miraż”…
…Dlaczego Aliszer pochyla się nade mną? Czemu za jego głową widać sufit? – Anton?…
Uniosłem się na łokciach, rozejrzałem.
Wschód to delikatna sprawa, Wschód potrafi być taktowny. Wszyscy goście udali, że nie zauważyli, że straciłem przytomność. Pozwolili Aliszerowi działać samemu.
– „Biały miraż” – powiedziałem.
– Już zrozumiałem, zrozumiałem… – Aliszer był wystraszony nie na żarty. – No, pomyliłem się, nie moraż, tylko miraż, przepraszam! Po co od razu tracić przytomność?
– Rustam użył „Białego mirażu” razem z Heserem – wyjaśniłem. – A trzy lata temu… Krótko mówiąc, Heser nauczył mnie tego zaklęcia. Bardzo poważnie nauczył, podzielił się wspomnieniami. I teraz… teraz już wiem, jak to wszystko wyglądało.
– Naprawdę tak ponuro? – spytał Aliszer.
– Bardzo. Nie chcę tam jechać.
– Ale przecież to było dawno! – powiedział uspokajająco Aliszer. – To wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu, było, minęło, wpadło do Lety…
– Gdyby tak było… – odparłem, nie precyzując, co mam na myśli.
Jeśli Aliszer będzie miał pecha, to sam wszystko zobaczy i zrozumie. Tak czy inaczej, będziemy musieli jechać na płaskowyż demonów – Rustam z moich pożyczonych wspomnień nie miał nic wspólnego z Afandim.
W tej samej chwili z toalety wrócił staruszek. Usiadł na poduszkach, popatrzył na mnie i powiedział dobrodusznie:
– Chciałeś odpocząć, co? Za wcześnie na odpoczynek, po pilawie dopiero odpoczniesz.