– A skąd mogłem wiedzieć, że tak lubisz Szkocję?
– Jak to skąd? – oburzył się Siemion. – Przecież ci opowiadałem, jak w czasie wojny walczyliśmy w Sewastopolu ze Szkotami!
– A nie z Niemcami? – poprawiłem niepewnie.
– Nie, z Niemcami to było później. – Siemion machnął ręką. – Ech, co to byli za ludzie w tamtych czasach! Pociski gwiżdżą nad głowami, kule armatnie lecą, a przy Szóstym bastionie już walczą wręcz… A my jak głupki walimy w siebie magią. Dwóch Jasnych Innych, tylko on przyszedł z angielską armią… On mnie w ramię, „Włócznią cierpienia”, a ja w niego „Freezem”! I zamroziłem go od pięt po szyję!
Sapnął zadowolony.
– I kto zwyciężył? – zapytałem.
– Nie pamiętasz historii, czy co? – oburzył się znowu Siemion. – My oczywiście. Wziąłem Kevina do niewoli, a potem jeździłem do niego w gości. No, już w dwudziestym wieku… w tysiąc dziewięćset siódmym… a może ósmym?
Skręcił gwałtownie kierownicę, wyprzedzając sportowego jaguara, i krzyknął w otwarte okno:
– Sam jesteś głupi! Jeszcze się będzie kłócił…
– Głupio mu przed dziewczyną – wyjaśniłem, patrząc na znikającego w tyle jaguara. – Tak go zrobili jakąś tam starą wołgą.
– Jak chce się popisywać przed dziewczyną, to nie w samochodzie, tylko w łóżku – orzekł Siemion. – Tam konsekwencje błędów są bardziej przykre, ale mniej tragiczne. Ech… A ty… gdyby było źle, to dzwoń do Hesera i poproś, żeby przysłał mnie na pomoc. Do Kevina pójdziemy, posiedzimy, whisky się napijemy. Z jego własnej rozlewni!
– Dobrze – obiecałem. – Jeśli mnie przyciśnie, to od razu poproszę, żeby cię przysłali.
Za obwodnicą zrobiło się luźniej. Siemion docisnął pedał gazu (nigdy nie uwierzę, że pod maską tej wołgi jest fabryczny silnik ZMZ 406!) i kwadrans później dojechaliśmy na lotnisko Domodiedowo.
– Posłuchaj, co mi się dzisiaj śniło – powiedział Siemion, wjeżdżając na parking. – Jadę po Moskwie jakąś zdezelowaną ciężarówką, obok mnie ktoś z naszych, i nagle widzę, że na drodze stoi Zawulon, ubrany jak bezdomny żul. Dodaję gazu i próbuję go przejechać, a on – ciach! Stawia barierę, nas podrzuca w powietrze, robimy salto, przeskakujemy przez Zawulona i jedziemy dalej.
– Czemuś nie zawrócił? – spytałem złośliwie.
– Spieszyliśmy się gdzieś – westchnął Siemion.
– Mniej pij, a takie sny przestaną cię dręczyć.
– To wcale nie była udręka – obraził się Siemion. – Przeciwnie, spodobało mi się. Jakby scena z jakiejś rzeczywistości równoległej… Ki diabeł?!
Zahamował gwałtownie.
– Raczej jego pełnomocnik… – powiedziałem, patrząc na szefa Nocnego Patrolu. Zawulon stał na parkingu dokładnie w tym miejscu, w którym chciał zaparkować Siemion, i kiwał ręką, jakby nas zapraszając. – Może to był sen proroczy? Nie chcesz sprawdzić?
Ale Siemion nie miał nastroju do eksperymentowania. Bardzo łagodnie podjechał do przodu; Zawulon odsunął się, poczekał, aż staniemy między brudnym żiguli i starym nissanem, a następnie otworzył drzwi z tyłu i wsiadł.
Nawet się nie dziwiłem, że blokada drzwi nie zadziałała.
– Wieczór, patrolowi – powiedział półgłosem Wyższy Ciemny. Ja i Siemion popatrzyliśmy najpierw na siebie, a potem na tylne siedzenie.
– To już prędzej noc – stwierdziłem. Siemion miał znacznie więcej doświadczenia ode mnie, ale to ja musiałem prowadzić tę rozmowę, jako starszy Siłą.
– Zgadza się, noc – przyznał Zawulon. – Wasz czas. Do Edynburga?
– Do Londynu.
– A potem do Edynburga. Zbadać sprawę zabójstwa Wiktora Prochorowa.
Nie było sensu kłamać. Kłamstwo w ogóle nie jest dobre.
– Oczywiście – przyznałem. – Ma pan coś przeciwko, Ciemny;
– Ależ skąd! Jestem za! – odparł Zawulon. – Ja prawie zawsze jestem za, choć może to dziwne.
Był w garniturze, pod krawatem, tylko węzeł miał rozluźniony i rozpięty górny guzik koszuli. Od razu widać, że człowiek pracuje w biznesie, albo służbach państwowych… Zresztą tu pomyłka zaczynała się już przy słowie „człowiek”…
– W takim razie, czego pan sobie życzy? – zapytałem.
– Chciałem życzyć szczęśliwej drogi – odparł Zawulon. – I powodzenia w badaniu zabójstwa.
Zapadła niezręczna cisza.
– Czemu tak panu na tym zależy? – spytałem w końcu.
– Leonid Prochorow, ojciec zmarłego, został dwadzieścia lat temu zatwierdzony jako Inny, silny Ciemny Inny. Niestety – Zawulon westchnął – nie chciał przejść inicjacji i pozostał człowiekiem. Ale utrzymywał z nami dobre stosunki i nieraz pomagał nam w drobiazgach. Nie jest dobrze, gdy syna twojego przyjaciela zabija jakiś wściekły krwiopijca. Znajdź go, Anton i usmaż na wolnym ogniu.
Siemion nie słyszał mojej rozmowy z Heserem, ale o Leonidzie Prochorowie musiał co nieco słyszeć, bo teraz drapał się stropiony po źle ogolonym podbródku.
– Tak właśnie mam zamiar zrobić – powiedziałem ostrożnie. – Nie musi się pan o nic martwić, Wielki Ciemny.
– A może potrzebna będzie pomoc? – mówił dalej Zawulon. – Przecież nie wiesz, na kogo trafisz. Weź to…
Na jego dłoni pojawił się amulet – rzeźbiona figurka z kości, przedstawiająca wilka z otwartą paszczą. Od figurki płynęła Siła.
– To łączność, pomoc rada, wszystko razem. – Zawulon przechylił się przez siedzenie i szepnął mi do lewego ucha: – Weź… patrolowy. Jeszcze podziękujesz.
– Nie podziękuję.
– I tak weź.
Pokręciłem głową. Zawulon westchnął.
– No dobrze, skoro chcesz, to niech będą te głupie teatralne efekty… Ja, Zawulon, przysięgam na Ciemność, że wręczam mój amulet Antonowi Gorodeckiemu, Jasnemu magowi, bez żadnych złych zamiarów, że nie chcę zaszkodzić jego zdrowiu, duszy i świadomości, i nie żądam niczego w zamian. Jeśli Anton Gorodecki przyjmie moją pomoc, nie będzie to nakładało żadnych zobowiązań ani na niego, ani na siły Światła czy Nocny Patrol. W ramach wdzięczności za przyjęcie pomocy pozwalam Nocnemu Patrolowi Moskwy trzy razy użyć Jasnej ingerencji magicznej do trzeciego poziomu Siły włącznie. Żadnej wdzięczności nie żądam i żądał nie będę. Wzywam Ciemność na świadka!
Obok figurki wilka zawirowała ciemna kula, miniaturowa czarna dziura, bezpośrednie potwierdzenie przysięgi Pierwotną Siłą.
– Ja bym nie brał… – zaczął ostrzegawczo Siemion.
W tej samej chwili w mojej kieszeni zadzwonił telefon komórkowy i od razu przełączył się na głośnik. Nigdy nie używałem jego licznych funkcji: głośnika, organizatora, gier, aparatu fotograficznego, kalkulatora czy radia. Korzystałem tylko z wbudowanego w telefon odtwarzacza. A tu proszę, raz się przydał system głośnomówiący…
– Weź – usłyszeliśmy głos Hesera. – Tutaj Zawulon nie kłamie. A gdzie kłamie, dowiemy się wkrótce.
I rozłączył się.
Zawulon podał mi z uśmiechem figurkę. W milczeniu zgarnąłem ją z dłoni Ciemnego maga i wsunąłem do kieszeni. Ja nie musiałem składać żadnych przysiąg.
– A więc życzę powodzenia – kontynuował Zawulon. – Aha! Jeśli to nie problem, przywieź mi z Edynburga jakiś magnes naj lodówkę.
– Po co? – spytałem.
– Zbieram. – Zawulon uśmiechnął się i zniknął – skoczył przez Zmrok na jakieś głębsze warstwy.
Rzecz jasna, nie goniliśmy go.
– Pozer – stwierdziłem.
– Na lodówkę – mruknął Siemion. – Wyobrażam sobie, co on tam trzyma w tej lodówce… Magnesy… Przywieź mu słoiczek strychniny! Domieszaj do szkockiego haggisa i przywieź.
– Haggisy to takie pieluchy – powiedziałem. – Całkiem niezłe, kupowaliśmy córce.
– Haggis, to również potrawa. – Siemion pokręcił głową. – Chociaż… w smaku może nawet podobne.