– Ale Wieniec Wszystkiego już usiłują wydobyć!
– To źle – odparł spokojnie Rustam. – Radziłbym wam zaprzestać tych prób.
– To nie my! – zawołałem. – To Inkwizytor, Jasny i Ciemny, którzy się sprzymierzyli.
– Ciekawe – zauważył Rustam – Nieczęsto wrogów łączy jeden cel.
– Pomożesz nam ich powstrzymać? – Nie.
– Przecież sam mówisz, że to źle!
– Na świecie jest wiele zła. Ale zazwyczaj próba przezwyciężenia zła rodzi jeszcze większe zło. Radzę wam czynić dobro, bo tylko tak można odnieść zwycięstwo nad złem!
Aliszer prychnął. Nawet ja się skrzywiłem, słysząc tę szlachetną, acz absolutnie bezużyteczną radę. Chciałbym cię widzieć, Rustamie, jak zwyciężasz zło, nie używając „Białego mirażu”! Żal mi tych zniewolonych Ciemnych, ale nie wątpię, że gdyby usunęli ze swojej drogi Rustama i Hesera, to resztę Jasnych oraz ludzi czekałaby straszna śmierć… Bardzo możliwe, że zła nie da się zwyciężyć złem. Ale i dobra samym dobrem nie pomnożysz.
– A możesz mi chociaż podpowiedzieć, co oni chcą osiągnąć? – zapytałem.
– Nie. – Rustam pokręcił głową. – Nie potrafię. Zatrzeć różnicę między ludźmi i Innymi? Przecież to głupota! Wówczas należałoby usunąć wszystkie różnice, między bogatymi i biednymi, między silnymi i słabymi, między mężczyznami i kobietami. To już łatwiej wszystkich zabić. – Roześmiał się diabolicznie.
Znów pomyślałem, że Wielki mag jest na granicy obłędu, ale odpowiedziałem uprzejmie:
– Masz rację, Wielki Rustamie. To głupi cel. Pewien Inny próbował go już osiągnąć, lecz inną drogą. Za pomocą księgi Fuaran chciał przemienić w Innych wszystkich ludzi.
– Co za pomysł! – odparł Rustam. – To rzeczywiście dwie drogi prowadzące do jednego celu. Ale nie, młody magu! To bardziej skomplikowane… – Zmrużył oczy. – Myślę, że Inkwizytor znalazł coś w archiwach… znalazł odpowiedź na pytanie, czym tak naprawdę jest Wieniec Wszystkiego. – No i?
– I była to odpowiedź, która zadowoliła wszystkich: Ciemnych, Jasnych oraz strzegących równowagi Inkwizytorów. Zdumiewające, że na świecie znalazło cię coś, co ich połączyło. Przyznaję, że nawet mnie to zaciekawiło. Opowiedziałem ci wszystko, co wiedziałem. Zaklęcie Merlina zaciera różnicę między warstwami Zmroku.
– Przecież i ty żyjesz w Zmroku – zauważyłem. – Jeśli Zmrok przestanie istnieć, zginiesz!
– Albo stanę się zwykłym człowiekiem i przeżyję resztę ludzkiego życia – rzekł bez emocji Rustam.
– Zginą wszyscy, którzy odeszli w Zmrok! – zawołałem. Aliszer popatrzył na mnie zdumiony. No tak, przecież on nie wiedział, że po śmierci Inni odchodzą na siódmą warstwę…
– Ludzie są śmiertelni. Czemu mielibyśmy być lepsi?
– Podpowiedz mi coś, Rustamie! – błagałem. – Jesteś mądrzejszy ode mnie… Co to mogło być? Co znalazł Inkwizytor?
– Sam go o to zapytaj. – Rustam wyciągnął rękę. Poruszył wargami i w toyotę uderzył strumień oślepiająco białego światła.
Gdybym się spodziewał ujrzeć Edgara na płaskowyżu, pewnie zauważyłbym go sam. Zresztą, może i nie? Może w ogóle bym go nie dostrzegł? Przecież nie ukrył się w Zmroku, nie użył banalnych zaklęć dostępnych każdemu Innemu – zastosował magiczny amulet, przypominający tiubietiejkę albo kepi. Istna czapka-niewidka, tylko trochę mała… Niech będzie „tiubietiejka-niewidka”, skoro jesteśmy w Uzbekistanie.
Odruchowo osłoniłem nas „Tarczą” i spostrzegłem, że Aliszer zrobił to samo.
Jedynie Rustam pozostał niewzruszony. Przywołane przez niego światło całkowicie zaskoczyło Edgara. Inkwizytor siedział na masce samochodu i spokojnie nas obserwował. W pierwszej chwili chyba nie zrozumiał, co się dzieje, dopiero gdy tiubietiejka na jego głowie zaczęła dymić i ze zdławionym przekleństwem zerwał ją z głowy i cisnął na ziemię, zorientował się, że go widzimy.
– Cześć, Edgar – powiedziałem.
W ogóle nie zmienił się od tego dnia, gdy widzieliśmy się ostatni raz – w pociągu, podczas walki z Kostią Sauszkinem. Tyle że teraz nie miał na sobie garnituru, lecz wygodne szare lniane spodnie, cienki bawełniany sweter i skórzane pantofle na grubej podeszwie. Wyglądał tak elegancko, salonowo i europejsko, że w tej azjatyckiej głuszy sprawiał wrażenie dobrodusznego kolonizatora, który na chwilę oderwał się od brzemienia białego człowieka, lub angielskiego szpiega z czasów Kiplinga i „wielkiej gry”, w którą w tych okolicach grała carska Rosja i imperialna Wielka Brytania.
– Cześć, Anton. – Edgar zsunął się z maski samochodu i rozłożył ręce. – No proszę… Przeszkodziłem wam w rozmowie.
Wydawał się speszony. Aha, ciskać w nas zaklęciami tektonicznymi się nie wstydził, ale spojrzeć nam w oczy to już tak?
– Coś ty narobił, Edgarze? – zapytałem.
– Tak wyszło – westchnął. – Ech, Anton, nawet nie będę się usprawiedliwiał. Naprawdę jest mi okropnie głupio.
– W Edynburgu też ci było głupio? – zapytałem. – Kiedy podrzynałeś gardła patrolowym? Kiedy najmowałeś bandytów?
– Bardzo. – Edgar skinął głową. – Tym bardziej że wszystko na próżno, nie przebiliśmy się na siódmą warstwę.
Rustam chichotał, klepiąc się rękami po udach. Ile w nim teraz było z Rustama, a ile z Afandiego? Nie wiem.
– Jemu jest głupio! – wołał Rustam. – O, im zawsze jest głupio, i zawsze wszystko robią na próżno!
Wyraźnie stropiony reakcją Rustama Edgar czekał, aż Wielki mag się uspokoi. A ja szybko popatrzyłem na Inkwizytora (a może raczej byłego Inkwizytora?) przez Zmrok.
Był obwieszony amuletami jak choinka ozdobami. Ale prócz amuletów było coś jeszcze… czary! Połączenie naturalnych składników, które szybko nasycają się magią, uzyskują właściwości magiczne od lekkiego muśnięcia Siłą. Podobnie saletra, węgiel i siarka, same w sobie zupełnie nieszkodliwie, razem tworzą proch, wybuchający od najmniejszej iskry.
Nie na darmo Edgar miał na sobie bawełnę, len i skórę. Naturalne materiały zawsze były bliskie magii. Nylonowej kurtki ni da się zaczarować.
Te czary, które przemieniały jego lekkie ubranie w magiczny pancerz, niepokoiły mnie najbardziej. Czary to narzędzie wiedźm i czarodziejek, magowie rzadko z nich korzystają. Jakoś nie mogłem wyobrazić sobie Edgara skrupulatnie nasycającego spodnie ziołowymi wywarami.
Czyżby to dzieło trzeciego członka tej przestępczej kompanii? Jasna uzdrowicielka? Tak, uzdrowicielki potrafią czarować…
– Edgarze, sam rozumiesz, że jestem zmuszony cię aresztować – oznajmiłem.
– A zdołasz? – Nie czekając na odpowiedź, utkwił wzrok w Rustamie, palce jego lewej ręki poruszyły się, splatając zaklęcie.
Domyśliłem się jakie i przez chwilę wahałem się, czy ostrzec Rustama, czy nie. Przecież i mnie zależało, żeby Edgar odniósł sukces…
– Rustam, on ściąga „Spowiedź”! – krzyknąłem mimo wszystko. W końcu ten lekko obłąkany mag był Jasnym…
W tej samej chwili Edgar uderzył zaklęciem, krzycząc:
– Jak mam wydostać Wieniec Wszystkiego?!
No proszę, nie musiałem używać moich czterech „bransolet szczerości”.
Milczeliśmy, patrząc na Rustama. A wielki mag potarł pierś w miejscu, gdzie otrzymał cios. Uniósł głowę, popatrzył na Edgara zimnymi błękitnymi oczami i powiedział dobitnie: