– Rękami.
Aliszer parsknął śmiechem. No proszę, nawet pod presją potężnego zaklęcia Rustam zdołał udzielić odpowiedzi prawdziwej, lecz wymijającej: szalenie precyzyjnej i kompletnie bezużytecznej – podobnie jak ów matematyk z dowcipu.
Chwilę później Rustam poruszył wargami i sam zadał cios, uderzając czymś zupełnie mi nieznanym. Żadnych widowiskowych efektów – Edgara jedynie rzucało z boku na bok, a na jego policzkach pojawiły się czerwone odciski niewidocznych dłoni.
– Nigdy więcej nie próbuj mnie naciskać – rzekł pouczająco Rustam, gdy seans policzkowania dobiegł końca. – Zrozumiałeś, Inkwizytorze?
Zanim Edgar zdołał odpowiedzieć, ja, w duchu zadowolony, że nie użyłem swojego zestawu prawdomówności wobec Rustama, uniosłem rękę i wpakowałem w Edgara wszystkie zaklęcia rozwiązujące język. Amulety na ciele Inkwizytora zapłonęły, lecz nie zdołały pochłonąć całej siły ciosu.
– Jaki wampir był z tobą w Edynburgu? – zapytałem z mocą. Twarz Edgara się wykrzywiła – Inkwizytor próbował ze wszystkich sił powstrzymać wyrywające się z gardła słowa.
Ale nie zdołał.
– Sauszkin! – krzyknął. Rustam znów zachichotał.
– Na razie! – rzucił na pożegnanie.
I Afandi ponownie stał się sobą. Wyglądało to tak, jakby z gumowej lalki spuszczono powietrze – Afandi skurczył się, był teraz niższy i węższy w ramionach. Na jego twarzy pojawiły się zmarszczki, oczy wyblakły, bródka się przerzedziła na poszczególne kępki włosów.
Ja i Edgar patrzyliśmy na siebie z nienawiścią.
A potem, nie tracąc czasu na zbieranie Siły czy wygłaszanie zaklęć, Edgar uderzył i z nieba lunął ognisty deszcz, spadając na stworzone przeze mnie i Aliszera „Tarcze”. Wokół Afandiego, który jeszcze nie doszedł do siebie, w ogóle nie było widać ognia – zadziałał jeden z pierścieni ochronnych.
Kolejna minuta to były wyłącznie ataki i kontrataki. Aliszer rozsądnie odstąpił mi prowadzenie walki. Cofnął się o krok i zasilał nasze „Tarcze”, jedynie od czasu do czasu pozwalając sobie na krótki wypad magiczny.
Pomyślałem, że kompletując nasze wyposażenie, Heser ściągnął najlepszych jasnowidzów Patrolu – albo sam się tak postarał. Po deszczu ognia przyszła kolej na lód. W powietrzu zaśpiewała zamieć, maleńkie śnieżynki o ostrych jak brzytwa krawędziach uderzały w nasze „Tarcze” i bezradnie topniały, podlatując do Afandiego. Lodowa burza jeszcze nie zdążyła ucichnąć, a Edgar już posłał w naszą stronę „Pocałunek złośnicy” – kamienie pod naszymi nogami pokryły się kwasem. Afandi nadal był bezpiecznie osłonięty. Kątem oka spostrzegłem, że staruszek nie próżnuje, splata jakieś zaklęcie, słabe, ale niezwykłe. Nie liczyłem, że coś mu z tego wyjdzie, ale przynajmniej miał zajęcie i nie kręcił się pod nogami.
Czwartym zaklęciem użytym przez Edgara była próżnia – i jakoś mnie to nie zdziwiło. Gdy ciśnienie wokół nas zaczęło gwałtownie spadać, ja nadal częstowałem Edgara na przemian „Opium” i „Thanatosem”, a za moimi plecami Aliszer walił z różdżek ognistymi kulami i kawałkami zamarzniętej wody. Kombinacja fireballi i niebieskich kropli, wybuchających lodowymi szrapnelami, zadziałała bez zarzutu – amulety ochronne Edgara, zmuszone do przemiennej osłony, zaczynały słabnąć.
A przecież amulety nie stanowiły jego głównego atutu… Edgar, mag pierwszej kategorii, nie tylko bronił się przed ciosami, ale w dodatku sam atakował! Albo był wypełniony Siłą, albo… albo znalazł się ponad pierwszym poziomem Siły. Nie miałem czasu, żeby dokładnie sprawdzić jego aurę.
Zdaje się, że niepowodzenie z próżnią ostudziło zapędy Edgara. To, że wyraźnie byliśmy przygotowani na to rzadkie zaklęcie, stropiło Inkwizytora. Zaczął się powoli cofać, omijając dymiącą od kwasu, pokrytą szronem toyotę. Zahaczył o sopel wbity w drzwi i tracąc równowagę, potknął się. Zamachał rękami i omal nie przepuścił mojego „Opium”.
– Edgar, poddaj się! – krzyknąłem. – Nie zmuszaj mnie, żebym cię zabił!
Moje słowa tylko go rozdrażniły. Zawahał się, a potem zerwał z pasa dziwny breloczek – pęk szarych piórek, związanych nitką jak miotełka – i podrzucił.
Pióra przemieniły się w stado ptaków, przypominających duże wróble, ale z lśniącymi miedzią dziobami. Było ich ze trzydzieści i wszystkie mknęły w moją stronę, manewrując niczym rakiety, przedmiot dumy generałów wojsk rakietowych.
Kamień z dziurką zawieszony na mojej szyi pękł i spadł z łańcuszka. Stado wróbli zawisło w powietrzu – nie mogły ani zbliżyć się do Edgara, ani mnie zaatakować. Tłukły skrzydłami w powietrzu, aż Edgar zaklął i machnął ręką. Ptaki zniknęły.
Wtedy Afandi rzucił swoje zaklęcie i chyba przebił osłonę Edgara. Zresztą Inkwizytor nawet tego nie zauważył. Ciągle się cofał, od czasu do czasu zadając cios. Na jego piersi rozpalało się światło – ukryty pod ubraniem amulet aktywował się i szykował do działania. Przelotnie pomyślałem, że Edgar użył jakiegoś samobójczego zaklęcia, „Szachida” albo „Gastello”, dzięki któremu polegniemy razem z nim…
– Wzmocnić „Tarcze”! – poleciłem i Aliszer włożył całą swoją siłę w „Tarcze” wokół nas i wokół Afandiego.
Edgar jednak nie był skłonny do samobójczych gestów. Zadał jeszcze jeden, pożegnalny cios, a potem przycisnął dłoń do piersi, do lśnienia amuletu. Wokół niego zapłonęły błękitne linie portalu, Inkwizytor zrobił krok do przodu i zniknął.
– Zwiał – skonstatował Aliszer.
Chciał siąść na kamieniach, ale zerwał się ze złością – jego spodnie zaczęły się dymić. „Pocałunek złośnicy” nadal działał. Stałem, wyczerpany i pusty, a obok mnie chichotał Afandi.
– Czym ty… w niego? – spytałem.
– Przez kolejne siedemdziesiąt siedem razy, gdy pójdzie do łóżka z kobietą, czeka go haniebna klapa – oznajmił uroczyście Afandi. – I nikt nie zdoła zdjąć z niego tego zaklęcia.
– Bardzo błyskotliwe – powiedziałem. – I bardzo wschodnie. Kilkoma zaklęciami oczyściłem ze śladów magii ziemię pod naszymi nogami; krople kwasu wybrzuszyły się niczym rosnące ciasto.
A jednak Sauszkin!
Jednak Sauszkin!
EPILOG
Heser odebrał telefon nie od razu. Więcej, odebrał dopiero po trzech minutach.
– Anton, nie mógłbyś… – Nie.
Niebo nad nami powoli jaśniało. Gasły ogromne, południowe gwiazdy. Napiłem się coli z butelki i dodałem:
– Za amulety wielkie dzięki. Strzał w dziesiątkę. Ale teraz nas stąd wyciągnij. Jeśli przyleci tu jeszcze jeden psychopata…
– Anton… – głos Hesera złagodniał. – Co się stało?
– Mieliśmy tu gorącą dyskusję z Edgarem.
– Żyje? – zapytał po chwili milczenia Heser.
– Odszedł przez portal. Ale przedtem dłuższy czas usiłował nas załatwić.
– Nasz przyjaciel Inkwizytor zwariował?
– Być może.
Heser zamruczał do słuchawki i zrozumiałem, że właśnie się zastanawia, jak najlepiej wykorzystać tę informację w rozmowie z Zawulonem. Jak najdotkliwiej poniżyć Ciemnego opowieścią o jego byłym podwładnym.
– Heser, jesteśmy bardzo zmęczeni.
– Przyleci po was helikopter – rzekł Heser. – Ciężko będzie powiesić portal… Poczekaj chwilę, skontaktuję się z Taszkientem. Jesteście… u Rustama?
– Jesteśmy na tym płaskowyżu, na którym waliliście w Ciemnych „Białym mirażem”.
Tak rzadko udaje mi się wprawić Hesera w zakłopotanie, że nie mogłem przegapić takiej okazji.
– Helikopter niedługo przyleci – powiedział Heser po chwili milczenia. – Rozmawiałeś z Rustamem?
– Tak.
– Odpowiedział?
– Tak. Ale nie na wszystkie pytania. Heser odetchnął z ulgą.