Kierowca był nieinicjowanym Innym i, rzecz jasna, nie wiedział o tym. Właśnie dziś jego życie mogło się drastycznie zmienić… ale nic z tego nie wyszło. Spokojnie skręcił w zaułek, gdzie niemal od razu zatrzymała go młoda dziewczyna. Uzgodnili cenę i pojechali na południowy zachód.
Tymczasem wykładowca zatrzymał się naprzeciwko kina „Rolan” i zapalił papierosa.
– Czytałeś Przygody Dyzidi
– Aha – mruknął chłopiec. Był oczytanym chłopcem z dobrej rodziny.
– Jaki wniosek możemy wyciągnąć z opowiadania „Kapelusz arcymistrza”?
– Ze Dyzio mieszkał w ekskluzywnej dzielnicy. Dziewczyna parsknęła śmiechem. Książki nie czytała, film telewizyjny zdążyła szczęśliwie zapomnieć, ale zrozumiała ironię.
– I co jeszcze? – zapytał wykładowca, zaciągając się papierosem. Nigdy nie palił idąc, wyczytał w pewnym modnym piśmie, że to niesolidnie wygląda. Teraz każde zaciągnięcie przybliżało go do śmierci, lecz nikotyna wyjątkowo nie miała z tym nic wspólnego.
Chłopiec zastanowił się. Podobała mu się dziewczyna-mag, pochlebiało mu również słabe wrażenie, że jest mądrzejszy.
– Ze mistrzowie szachowi to ludzie bardzo nieuważni. Wiatr porwał mu kapelusz, a on nawet tego nie zauważył.
– Załóżmy – rzekł wykładowca. – Ale dla nas, Innych, naczelne przesłanie tego opowiadania jest następujące: nie należy wtrącać się do drobnych ludzkich problemów. Zwykle bowiem albo zostaniecie źle zrozumiani, albo staniecie się obiektem agresji.
– Ale przecież Dyzio pogodził się z mistrzem, gdy zaproponował mu, żeby zagrali w szachy.
– To kolejne przesłanie! – podchwycił wykładowca. – Żeby nawiązać kontakt z człowiekiem, nie potrzeba magii, nie trzeba też za wszelką cenę mu pomagać. Wystarczy dzielić z nim jego pasję!
Wszyscy uważnie słuchali wykładowcy. Lubił dać za przykład jakąś bajkę czy książkę dla dzieci i na jej podstawie przeprowadzić mnóstwo ciekawych analogii. To zawsze bawiło stażystów.
Pięćset metrów od nich niedawny pasażer kaukaskiego kierowcy szedł piechotą po ulicy Miasnickiej i przystanął przed kioskiem z gazetami. Wygrzebał z kieszeni drobne, kupił „Komsomołkę”.
Wykładowca poszukał wzrokiem kosza… daleko. Chciał posłać niedopałek do stawu ku uciesze łabędzi, ale pochwycił spojrzenie Andrieja i zmienił zdanie. Ech, od trzech lat jest Jasnym Innym, a ludzkie nawyki nadal się go trzymają… Wykładowca podszedł do kosza, wyrzucił niedopałek i wrócił do stażystów.
– Idziemy dalej. I patrzymy, patrzymy, patrzymy! Teraz jego śmierć stała się niemal pewnikiem.
Niemłody mężczyzna z gazetą w ręku podszedł do stacji metra „Czyste prudy” i zawahał się, zejść na dół czy nie. Z jednej strony, trochę mu się śpieszyło. Z drugiej… dzień był taki ładny! Czyste niebo, ciepły wietrzyk… przełom lata i jesieni, sezon romantyków i poetów.
Mężczyzna niespiesznie podszedł do stawu, usiadł na ławce, rozłożył gazetę. Wyjął z kieszeni marynarki małą piersiówkę, napił się. Obok przechodził bezdomny z torbą pustych butelek i zagapił się na mężczyznę, który powoli oblizał wargi.
– Nie poczęstowałbyś mnie, bracie? – zapytał. Nie dlatego że na coś liczył, lecz dlatego że nie mógł pozbyć się nawyku żebrania.
– Nie smakowałoby ci – odparł spokojnie mężczyzna; bez złośliwości czy rozdrażnienia, czysto informacyjnie.
Bezdomny powlókł się dalej. Jeszcze trzy puste butelki i będzie można kupić jedną pełną, mocną, słodką, smaczną… A niech to wszyscy diabli, burżuje, psia ich mać, gazetki sobie czytają, a ty się, człowieku, męcz na kacu…
Właśnie tego dnia w organizmie bezdomnego marskość wątroby przejdzie w raka… zostaną mu najwyżej trzy miesiące życia. Lecz dla wydarzeń na bulwarze nie miało to żadnego znaczenia.
– Człowiek z torbą, zwykły człowiek – oznajmiła dziewczyna-stażystka. – Andriuszka, ty jesteś najbystrzejszy, widzisz kogoś?
– Widzę bezdomnego… O, przy metrze jest Jasny Inny! – zawołał chłopiec. – Wadimie Dmitryczu! Jasny Inny przy metrze! Mag!
– Widzę – przytaknął wykładowca. – Inicjowany dziesięć lat temu. Mag. Piąty poziom. W Patrolu nie pracuje.
Stażyści spojrzeli na wykładowcę z zachwytem. Andriej znów się rozejrzał i radośnie wypalił:
– O, tam na ławce! Ciemny Inny, nieżyjący! Wampir! Wyższy wampir… Niezarejestrowany…
Chłopiec zniżył głos już przy słowie „wampir”. „Niezarejestrowany” wymówił szeptem.
Ale wampir usłyszał. Złożył gazetę i wstał. Popatrzył na chłopca i pokręcił głową.
– Uciekajcie! – Wykładowca pociągnął Andrieja za rękę, chowając go za sobą. – Uciekajcie, szybko!
A wampir już szedł do niego szerokim krokiem, wyciągając prawą rękę, jakby chciał się przywitać.
Jeden z dorosłych stażystów wyjął telefon, wcisnął guzik pilnego wezwania. Wampir ryknął i przyśpieszył kroku.
– Stać! Nocny Patrol! – Wadim Dmitrijewicz uniósł rękę, tworząc „Tarczę maga”. – Proszę się zatrzymać, jest pan aresztowany!
Sylwetka wampira rozmazała się, jak od szybkiego ruchu. Dziewczyna-stażystka krzyknęła, próbując stworzyć swoją tarczę, ale nie zdołała. Wykładowca się odwrócił, spojrzał na nią i wtedy coś uderzyło go w pierś, zacisnęło się, kłujące i ciepłe, i wyrwało mu serce. Bezużyteczna „Tarcza” gasła, rozpływając się w powietrzu. Wykładowca zachwiał się, ale jeszcze nie upadł, na razie tylko bezradnie patrzył na pulsujący krwawy strzęp leżący u jego nóg. Potem zaczął się pochylać, jakby chciał podnieść swoje serce i wcisnąć je z powrotem do piersi. Świat wokół niego pociemniał, asfalt się zbliżył i Wadim Dmitrijewicz upadł na swoje serce. Jego kariera wykładowcy okazała się bardzo krótka.
Dziewczyna wrzasnęła, gdy cios spadł na nią, odrzucając ją między drzewami w stronę jezdni. Leżała w poprzek krawężnika i krzyczała, patrząc na nadjeżdżający samochód w kolorze brudnego asfaltu.
Samochód zdążył zahamować.
Dziewczyna wrzasnęła jeszcze raz, spróbowała się poruszyć i wtedy poczuła straszliwy ból pleców. Straciła przytomność.
Andrieja podrzuciło w górę, uniosło w powietrze, jakby ktoś chciał mu spojrzeć w oczy albo wpić się w gardło. Ktoś szepnął:
– I po coś mnie zobaczył, prymusie?
Chłopiec wrzasnął, zaczął się miotać w niewidocznych rękach i poczuł, jak na dżinsach wykwita wstydliwa mokra plama.
– Uczyli cię zdejmować aurę? – spytała pustka. – Pamiętaj, że wyczuję kłamstwo.
– Nie! – wrzasnął Andriej, wijąc się. Uścisk niewidocznego wampira nieco osłabł.
I wtedy przed jego oczami coś rozbłysło – jeden ze stażystów zdołał zebrać Siłę do zaklęcia bojowego. Nie tylko nastoletni chłopcy lubią zaglądać do następnych, jeszcze nieomawianych rozdziałów podręcznika…
Andriej poczuł silne pchnięcie, świat zawirował i chłopiec wpadł do wody niemal na środku stawu, strasząc leniwe łabędzie i bezczelne, żarłoczne kaczki. I już stamtąd, miotając się, zobaczył, jak mężczyzna-stażysta, który użył „Szoku”, padł na ziemię, a ten, który dzwonił, rzucił się do ucieczki.
Andriej dopłynął do domku dla łabędzi, wczołgał się na drewniany pomost. Z domku cuchnęło ptasimi odchodami, ale mimo to chłopiec postanowił zaczekać tam do przyjazdu grupy operacyjnej. Następnego dnia jego czyn został oceniony przez Hesera jako jedyny słuszny w tej sytuacji, chłopiec zaś otrzymał nieoficjalną propozycję zastanowienia się nad pracą w Patrolu.
Jak mawiał za życia Wadim Dmitriejwicz: „Martwi bohaterowie służą w innym miejscu”.
Biorąc pod uwagę sytuację, ofiar nie było dużo: wykładowca i jeden ze stażystów, matematyk z wykształcenia. Może nie wystarczyło mu czasu, żeby policzyć, czym dysponuje przeciwko Wyższemu wampirowi niewyszkolony mag piątego stopnia.