Ale już wtedy byłem Innym. I wiedziałem, że nade mną mieszkają Inni – rodzina wampirów. Przestrzegających prawa, przyzwoitych wampirów, z którymi dość długo udawało mi się przyjaźnić.
Dopóki nie zabiłem pierwszego wampira.
Cóż, widać zawsze musi być ten pierwszy raz…
– Idziemy? – spytała Olga.
Napływały bolesne wspomnienia. Mały Jegor był wtedy młodszy od stażysty Andrieja i również o mały włos nie padł ofiarą wampirów. Ja i Olga, wtedy po raz pierwszy pracując w parze, poszliśmy jego tropem… Heserowi udało się zwolnić Olgę ze strasznej kary, wyzwolić z ciała wypchanej sowy…
– Deja vu – powiedziałem.
– Czemu? – spytała z roztargnieniem Olga. No tak, ona żyje na świecie tak długo, że tamta przygoda była dla niej tylko jedną z wielu. – A! Przypomniałeś sobie, jak szukaliśmy Jegora? A wiesz, że niedawno się dowiedziałam, że chłopak pracuje w cyrku? Wyobrażasz sobie? Jako iluzjonista!
– Chodźmy.
Olga jest dzielna. Nie boi się cieni swojej przeszłości. Przeciwnie – jeśli nawet czuje się winna wobec Jegora, to nie stara się o nim zapomnieć, a wręcz interesuje się jego losem…
Wsiedliśmy do windy, nacisnąłem przycisk dziewiątego piętra. Jechaliśmy w milczeniu. Olga pewnie zbierała Siłę, ja patrzyłem na swoje palce. Wymienili starą windę na „wandaloodporną”, z metalowymi ściankami i przyciskami. A ponieważ małoletni chuligani nie mogli już przypalać plastikowych guzików zapalniczką, przykleili gumę do metalowych.
Potarłem palce, zdejmując to lepkie świństwo składające się z polioctanu winylu, dodatków smakowych i śliny.
Nie zawsze udaje mi się lubić ludzi.
Winda stanęła.
– To dziewiąte piętro… – powiedziałem stropiony. – Sauszkinowie… Sauszkin mieszka na dziesiątym.
– Zgadza się – przyznała Olga. – Dalej idziemy piechotą. Zerknąłem na drzwi swojego byłego mieszkania. Nowi lokatorzy ich nie wymienili, chyba nawet zostawili stare zamki…
Weszliśmy na półpiętro; jeszcze raz spojrzałem na swoje drzwi i wtedy one uchyliły się, jakby ktoś tylko czekał, aż się oddalimy. Z mieszkania wyjrzała potargana kobieta w nieokreślonym wieku – spuchnięta twarz, brudna podomka. Zmierzyła nas złym spojrzeniem i wrzasnęła, od razu wchodząc na wysokie tony:
– Znowuście w windzie sikali?!
Zarzut był tak absurdalny, że aż parsknąłem śmiechem. A Olga zacisnęła wargi i zrobiła krok do tyłu. Kobieta szybko przymknęła drzwi, gotowa je zatrzasnąć. Olga patrzyła przez chwilę na kobietę, w końcu powiedziała cicho:
– Nie. Zdawało się pani.
– Zdawało mi się – powtórzyła przeciągle kobieta.
– Sąsiad z góry panią zalewa – kontynuowała Olga. – Niech pani do niego idzie i powie mu, co o nim myśli.
Babsztyl rozjaśnił się, wyskoczył na klatkę schodową, tak jak stał: w brudnej podomce i podartych kapciach, i żwawym truchtem przebiegł obok nas na górę.
– Po co to? – spytałem.
– Sama się prosiła – odparła pogardliwie Olga. – Niech się przysłuży Światłu chociaż raz w życiu.
Pomyślałem, że jeśli w mieszkaniu Sauszkina faktycznie przyczaił się Wyższy wampir, to pukanie do jego mieszkania będzie ostatnim uczynkiem w życiu tej kobiety. Wampiry bardzo nie lubią, gdy się je obraża.
Ale z drugiej strony, kobieta nie budziła nawet cienia sympatii.
– Komuś ty sprzedał mieszkanie? – spytała z niesmakiem Olga. – Co to za pacjentka psychiatryka?
– Sprzedawałem przez agencję.
– A przecież to nie są biedni ludzie, skoro kupili mieszkanie. – Olga wzruszyła ramionami. – Jak można się tak zapuścić?
Zdaje się, że bardziej niż chamstwo kobiety Olgę oburzył jej zapuszczony wygląd. W tej kwestii Wyższa Czarodziejka jest niemal obsesyjnie surowa. Może to wynik ciężkich lat wojny i późniejszego uwięzienia w ciele sowy?
A zwerbowana przez Olgę kobieta już dobijała się do drzwi Sauszkina, pokrzykując:
– Otwieraj! Otwieraj, krwiopijco! Całe mieszkanie mi zalałeś! Całe mieszkanie zalane wrzątkiem! Otwieraj, draniu!
– Zawsze mnie rozczulały te przypadkowe olśnienia ludzi. – Olga westchnęła. – Dlaczego sąsiad, który ją zalewa, niechby nawet wrzątkiem, miałby być krwiopijcą?
Tymczasem kobieta zaczęła wyliczać zalane i zniszczone mienie. Lista była tak malownicza i realistyczna, że odruchowo obejrzałem się, czy z uchylonych drzwi mieszkania nie bucha para.
– Czeskie pianino! Japoński telewizor! Włoski regał! Futro z norek, rude!
– Źrebiec arabski, gniady – podpowiedziała drwiąco Olga.
– Źrebiec arabski! Gniady! – wykrzyknęła posłusznie kobieta.
– Tam nikogo nie ma – zawyrokowała Olga. – Pusto jak wymiótł…
– Mamo – rozległ się cichy głos za moimi plecami. Odwróciłem się.
Z mojego dawnego mieszkania wyszła dziewczynka. Trochę starsza od Nadii, mogła mieć siedem, osiem lat. Miała ładną, ale smutną i wystraszoną twarz. W odróżnieniu od matki była ubrana jak laleczka – w odświętną sukienkę, białe rajstopki i lakierki. Patrzyła to na nas – z przestrachem, to na matkę – ze zmęczeniem w oczach i współczuciem.
– Słoneczko moje! – Kobieta oderwała się od drzwi Sauszkina i skoczyła do córki, ale zaraz wróciła, rzucając Oldze paniczne spojrzenie.
– Proszę iść do domu – powiedziała Olga. – Sąsiad przestał panią zalewać. Sami z nim porozmawiamy, jesteśmy z administracji. A jutro rano niech pani idzie do fryzjera i kosmetyczki, zrobi sobie manikiur.
Kobieta złapała dziewczynkę za rękę i wbiegła do swojego mieszkania.
– I skąd się to bierze, i gdzie się podziewa?… – zastanawiała się Olga, patrząc w zadumie na matkę i córkę.
Już zamykając drzwi, kobieta wykrzyknęła: – A na przyszłość w windzie nie… nie siusiajcie! Bo milicję zawołam!
To „nie siusiajcie”, złagodzone ze względu na dziecko, zabrzmiało przerażająco. Jakby w głowie kobiety od czasu do czasu pstrykały jakieś przełączniki, próbując przełączyć jej myśli na normalny tryb.
– Chora? – spytałem.
– No właśnie, że nie! – zawołała zirytowana Olga. – Psychicznie zdrowa! Idziemy przez Zmrok.
Odnalazłem wzrokiem swój cień i wszedłem w niego. Obok mnie pojawiła się Olga.
Rozejrzałem się i aż gwizdnąłem z wrażenia. Cała klatka schodowa porosła sinym pasożytem. Mech niczym broda zwisał z sufitu i poręczy, lazurowym dywanem zaścielał podłogę, splatał się wokół żarówki, tworząc błękitną kulę, która mogłaby natchnąć niejednego projektanta abażurów.
– Ale zapuścili klatkę – mruknęła ze zdumieniem Olga. – Zresztą nic dziwnego… Skoro mieszka tu stuknięty wampir i histeryczka…
Podeszliśmy do drzwi. Nacisnąłem klamkę, ale były zamknięte; nawet słabi Inni są w stanie zamykać drzwi na pierwszej warstwie Zmroku.
– Schodzimy głębiej? – spytałem.
Olga cofnęła się o krok i mocno, z półobrotu, uderzyła nogą w zamek. Drzwi otworzyły się na oścież.
– Bez zbędnych komplikacji. – Uśmiechnęła się do mnie. Już dawno chciałam wypróbować ten cios.
Nie pytałem, kto nauczył ją otwierać drzwi w ten sposób.
Olga zachowywała się tak, jakby mieszkanie było puste, ale ja wcale nie miałem co do tego pewności. Weszliśmy do przedpokoju (wszędzie panoszył się siny mech) i nie umawiając się, jednocześnie wyszliśmy ze Zmroku.
Jak dawno tu nie byłem…
Jak dawno w ogóle nikogo tu nie było… W mieszkaniu wisiało ciężkie, stęchłe powietrze, jakie pojawia się jedynie w opuszczonych, zamkniętych pomieszczeniach. Niby nikt tu nie oddychał, niby przez wentylację i szczeliny powinno przesączać się świeże powietrze, ale niewiele to pomogło. Powietrze umiera, staje się niesmaczne, jak wczorajsza herbata.