Выбрать главу

– Zapachu nie ma – stwierdziła z westchnieniem ulgi Olga.

Zapach oczywiście był – stęchlizny, wilgoci, kurzu, ale zrozumiałem, co miała na myśli. Nie było zapachu, którego się spodziewaliśmy, który baliśmy się poczuć – słodko-gnijącego zapachu pozbawionych krwi ciał. Jak wtedy, w dzielnice Mytyszcze, gdy braliśmy Aleksieja Sapożnikowa, seryjnego, acz słabego wampira, bardzo długo niezauważonego przez Patrole.

– Nikt tu nie mieszka co najmniej od miesiąca – oznajmiłem. Zerknąłem na wieszak – zimowa kurtka, futrzana czapka… na podłodze ciężkie, ocieplane buty. Zdaje się, że gospodarz nie zaglądał tu od zimy. Nie zdejmowałem zaklęć ochronnych, które nałożyłem na siebie jeszcze w samochodzie, ale się rozluźniłem.

– To co? Popatrzymy sobie, jak żył… jak istniał?

Oględziny zaczęliśmy od kuchni. Tutaj, podobnie jak w całym mieszkaniu, okna zasłaniały ciężkie zasłony. Firanki (teraz poszarzałe od kurzu) miały zapewne nadać wnętrzu przytulności… Widocznie nie prano ich ze dwa lata, od śmierci Poliny.

Drgnąłem, gdy za moimi plecami Olga pstryknęła włącznikiem.

– Łazimy w ciemnościach jak Scully i Mulder – mruknęła. – Sprawdź lodówkę.

Właśnie otwierałem mruczącą z zadowolenia koreańską lodówkę. Kuchenna technika świetnie sobie radzi bez ludzkiej uwagi. Za to komputer, stojący przez pół roku bez zajęcia, zaczynał świrować. Nie wiem, czym to jest spowodowane, bo przecież nie magią, w takich sprzętach nie ma krzty magii…

W lodówce nie czaiło się nic starszego, zresztą niczego się nie spodziewałem. Podejrzany trzylitrowy słoik z pokrytym białą pleśnią ciemnym płynem zawierał skiśnięty sok pomidorowy. Teraz można go było zakwaszać na piwo domowe. Pewnie, że nieładnie tak postępować z pomidorami, ale tym przestępstwem niech się zajmuje jakiś tam Pomidorowy Patrol w służbie Greenpeace.

W gniazdach na drzwiach lodówki stały dwustu – i pięćsetgramowe buteleczki z grubego szkła. Na każdej widniała (świecąca słabo ze Zmroku) naklejka Nocnego Patrolu – licencjonowana krew dawców.

– Nawet nie dopił swojego przydziału – zauważyłem złośliwie. Poza tym w lodówce leżały parówki, jajka, kiełbasa, w zamrażalniku – kawałek mięsa (wołowina) i pielmienie (głównie sojowe), jednym słowem, typowy zestaw żywieniowy samotnego mężczyzny. Brakowało tylko alkoholu, ale to już siła wyższa. Wszystkie wampiry są abstynentami mimo woli, ich metabolizm przemienia alkohol w silną truciznę.

Potem zajrzałem do toalety. Woda w muszli prawie wyschła, z rur cuchnęło. Spuściłem wodę i wyszedłem.

– Już nie masz kiedy, naprawdę – skomentowała Olga. Spojrzałem na nią zaskoczony, i dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że żartuje. Wielka Czarodziejka uśmiechała się. Ona również cały czas spodziewała się zobaczyć coś strasznego i dopiero teraz się rozluźniła.

– Na to każda pora jest dobra – odparłem przekornie i wyjaśniłem: – Cuchnęło, spuściłem wodę.

– Zrozumiałam, nie tłumacz się.

Otworzyłem drzwi od łazienki, pstryknąłem włącznikiem, ale żarówka była spalona. Może zostawił zapaloną, kiedy wychodził? Nie chciało mi się szukać latarki, przywołałem pierwotną Siłę i zapaliłem nad swoją głową ognik światła magicznego. I wzdrygnąłem się.

Nie, nie zobaczyłem żadnego horroru. Zwyczajna wanna, umywalka, kapiący kran, ręczniki, mydło, szczoteczka i pasta do zębów…

– Popatrz – powiedziałem, wzmacniając światło.

Olga podeszła, zajrzała mi przez ramię i w zadumie powiedziała:

– Ciekawe…

Na lustrze ktoś napisał… nie, nie krwią, lecz trzykolorową pastą do zębów, która upodabniała wyschnięty napis do flagi rosyjskiej. Wielkimi drukowanymi literami ktoś, przypuszczam, że Giennadij Sauszkin napisał:

OSTATNI PATROL

– W każdej szanującej się tajemniczej historii muszą być napisy na ścianach czy lustrach – mruknęła Olga. – Tylko że zwykle robi się je krwią…

– Ta pasta do zębów też nieźle wygląda – odparłem. – Czerwony, niebieski i biały. Wiesz, że tradycyjne kolory Inkwizycji to szary i niebieski?

– Wiem… Myślisz, że to celowo? Symbolika: wampir, Inkwizytor, uzdrowiciel?

– Już sam nie wiem, co jest celowe, a co przypadkowe. – Wzruszyłem ramionami.

Przeszliśmy krótkim korytarzem, zajrzałem do dużego pokoju. Tutaj światło działało.

– Nieźle urządzone – zauważyła Olga. – Blok okropny, ale mieszkanie ładnie wykończone.

– Giennadij jest z zawodu budowlańcem – wyjaśniłem. – W swoim mieszkaniu wszystko zrobił sam i nawet mnie pomagał… kiedy jeszcze nie wiedziałem, kim on jest. W pracy bardzo go cenili.

– Nic dziwnego, skoro nie pił – przyznała Olga i podeszła do sypialni.

– A jaki staranny i dokładny! – wychwalałem Giennadija, jakbyśmy przyszli tu nie po to, żeby go odesłać do Zmroku, lecz wynająć do remontu mieszkania Olgi. – Nigdy nie zostawiał po sobie bałaganu…

Od strony sypialni dobiegł stłumiony dźwięk. Odwróciłem się.

Olga wymiotowała. Oparła się o futrynę drzwi i stojąc bokiem do sypialni, wymiotowała prosto na ścianę. Potem popatrzyła na mnie, wytarła usta dłonią i powiedziała:

– Staranny. Tak… Rozumiem.

Nie miałem najmniejszej ochoty patrzeć na to, co tak bardzo nie spodobało się Oldze, ale mimo wszystko podszedłem do drzwi sypialni. Nogi miałem jak z waty.

– Poczekaj, odsunę się – mruknęła Olga, robiąc mi miejsce. Zajrzałem do sypialni. Przez kilka sekund docierało do mnie, co właściwie widzę.

Olga niepotrzebnie się odsuwała – nawet nie zdążyłem się odwrócić, zwymiotowałem obiad prosto do sypialni, przez próg. Ciekawostka: witanie się przez próg to zły znak, a rzyganie?

ROZDZIAŁ 2

Heser stał przy oknie. Patrzył na strojące się w wieczorne światła miasto i milczał. Założone za plecy dłonie poruszały się – palce migały szybko, jakby splatały jakieś wyjątkowo skomplikowane zaklęcie.

Ja i Olga milczeliśmy stropieni, zupełnie jakby to wszystko było naszą winą.

Wszedł Garik, ale zawahał się przy drzwiach.

– No? – Spytał Heser, nie odwracając się.

– Pięćdziesiąt dwa – oznajmił Garik.

– A co mówią eksperci?

– Obejrzeli trzech. Ofiary mają te same obrażenia: przegryzione gardło, wypita krew. Borysie Ignatjewiczu, moglibyśmy zabrać ciała i pracować dalej gdzie indziej? Cuchnie tak, że zaklęcia sobie nie radzą… Wokół domu tak samo… jakby szambo wybiło.

– Wezwaliście ciężarówkę?

– Furgonetkę.

– Dobrze, zabierajcie – zezwolił szef. – Gdzieś na pustkowie, z dala od miasta… niech tam dokończą.

– A potem?

– Potem… – powiedział w zadumie Heser. – Potem pochowajcie.

– Nie będziemy zwracać ciał krewnym?

Heser zamyślił się i niespodziewanie zwrócił do mnie:

– Anton, jak myślisz?

– Nie wiem – odparłem szczerze. – Przepadł bez wieści czy zaginął… Nie wiem, jak jest lepiej dla rodziny.

– Pochowajcie – zawyrokował Heser. – Na razie pochowajcie, a potem może zaczniemy powoli ekshumować i wysyłać krewnym. Dla każdego trzeba będzie wymyślić odpowiednią legendę… Dokumenty są?

– Są. Leżą oddzielnie, równiutko, na stosiku. Bardzo starannie…

Aż mnie zakłuło to słowo. Taak, starannie…

To prawda, Sauszkin zawsze był bardzo staranny. Podkładał folię, gdy wiercił dziury w ścianie… potem nawet wycierał podłogę…

– Jak to się stało, że nic nie zauważyliśmy? – zapytał z bólem w głosie Heser. – Jak mogliśmy tak dać ciała! Pod naszym nosem wampir zabił pół setki ludzi!

– Przecież to przyjezdni… Z Tadżykistanu, Mołdawii, Ukrainy… – Garik westchnął. – Robotnicy. Przyjechali do Moskwy, szukając pracy, nie zarejestrowali się, mieszkali nielegalnie, pracowali na czarno… Są takie miejsca wzdłuż szosy, stoją tam całymi dniami, najmują się do roboty… A przecież Sauszkin jest budowlańcem, prawda? On wszystkich znał i jego znali. Przyjechał, powiedział, że ma robotę dla pięciu osób… pewnie nawet sam wybierał… Bydlak. Zabrał, za tydzień przyjechał po następnych…