Co mogłoby się stać, gdyby wszystkie warstwy Zmroku połączyły się na chwilę ze światem rzeczywistym?
Zginą wszyscy Inni?
Nie sądzę. Gdyby tak było, Merlin nie omieszkałby pochwalić się swoją władzą.
A on wymyślił metaforyczne przesłanie…
Wyrecytowałem je, patrząc na Swietłanę, wracającą po cichu do kuchni:
Tu kryje się Wieniec Wszystkiego. Już tylko krok pozostał. Ale to spadek dla silnych lub mądrych, Otrzymasz wszystko i nic, gdy zdołasz go dosięgnąć.
Idź naprzód, jeśliś silny jak ja, lub zawróć, jeśliś jak ja mądry.
Początek i koniec, głowa i ogon, wszystko razem połączono W Wieńcu Wszystkiego. Tak życie i śmierć są nierozłączne.
– Próbujesz zrozumieć? – Swietłana usiadła obok mnie. – Tak sobie pomyślałam, skąd ta pewność, że Zmrok połączy się na zawsze? Najprawdopodobniej nastąpi ruch w drugą stronę.
– Też o tym pomyślałem – przyznałem. – To tak jak z „Białym mirażem”. Ale co się wtedy stanie? Siny mech zacznie rosnąć w naszym świecie?
Swietłana roześmiała się.
– Dopiero by się botanicy ucieszyli! Nowa forma roślin, w dodatku reagująca na ludzkie emocje! Miliony obronionych prac doktorskich…
– Zakłady przetwórstwa sinego mchu! – podchwyciłem. – Siny mech na przędzę i dżinsy…
Swietłana spoważniała nagle.
– A co się stanie z tymi, którzy żyją w Zmroku?
– Z ubezcieleśnionymi Innymi? Skinęła głową.
– Życie i śmierć – przytaknąłem. – No, nie wiem. Sądzisz, że oni mogą… zmartwychwstać? Wrócić do naszego świata?
– Czemu nie? Przecież oboje wiemy, że oni tam żyją… Widziałam nawet jednego na piątej warstwie, kiedy walczyłam z Ariną.
– I nic nie powiedziałaś – wytknąłem.
– Teraz już sam rozumiesz, że lepiej o tym nie opowiadać. Nie mamy przecież pewności, że wszyscy Inni tam trafiają… być może tylko najsilniejsi, na przykład Wyższy poziom. Po co reszta ma żyć ze świadomością, że są pozbawieni istnienia po śmierci?
– Thomas the Rhymer mówił, że tam, na najniższych warstwach Zmroku są czarodzieje i miasta, smoki i jednorożce. Wszystko to, czego nie ma w naszym świecie, a co mogłoby w nim być.
Swietłana pokręciła głową.
– Jestem jak najlepszego zdania o Thomasie, ale nie zapominaj, że on jest bardem. Poetą. A to nieuleczalne… Rozmawiałeś z nim, gdy był w swojej zmrokowej postaci, marzący o jednorożcach i wróżkach, czarodziejskich miastach i Innych, którzy zbudowali swój własny świat, którzy już nie pasożytują na ludzkim. Osobiście nie liczyłabym na to. Niewykluczone, że zamiast wróżek z jednorożcami są tam jedynie szałasy i drewniane chaty.
– To już coś – zauważyłem. – Wielu ludzi zamieniłoby raj, w którym mają cichą nadzieję znaleźć się po śmierci, na wieczne życie w szałasie na łonie przyrody. Drzewa tam są na pewno…
– Ten Inny, którego ja widziałam, nie wydawał się zbyt radosny. – Świetlana westchnęła. – Był trochę rozmazany, może dlatego że zwykłą strefą jego „życia” jest siódma warstwa… Ale poza tym był jakiś taki… stłamszony. Biegł do mnie, jakby chciał mi coś powiedzieć, tylko że ja nie miałam wtedy do tego głowy, sam rozumiesz.
– Ja też widziałem byłego Innego na pierwszej warstwie – przypomniałem sobie. – Dawno temu, gdy polowałem na dzikiego Jasnego, Maksyma. Nawet trochę mi pomógł, podpowiedział, dokąd mam iść.
– To się zdarza – przyznała Świetlana. – Wprawdzie rzadko, ale też słyszałam kilka historii i ty już opowiadałeś…
Zamilkliśmy.
– Być może rzeczywiście Inni wróciliby do naszego świata – podjęła Świetlana. – I niewykluczone, że właśnie to skłoniło Edgara, Giennadija i Arinę do zawarcia przymierza. Nie tylko Sauszkin stracił swoich bliskich, oni pewnie też kiedyś tracili tych, których kochali. I pewnie każdego Innego, który stracił swoich bliskich speszyłaby możliwość wskrzeszenia ich…
– Na pewno…
Popatrzyliśmy na siebie strwożeni. Dobrze, że jesteśmy pod stałą ochroną. Gorzej, że nasi potencjalni wrogowie to Wyżsi Inni.
– Nie myśl, że jestem tchórzem… ale postawię na noc kilka nowych zaklęć ochronnych – zawyrokowała Świetlana.
– Do Wieńca Wszystkiego można się przebić Siłą – myślałem na głos. – Można się przebić przez Zmrok na siódmą warstwę. Ja nie zdołałem, ale Nadii pewnie by się udało. Gdybyśmy wiedzieli, jak tam wejść inaczej… rozumem, sprytem… Sam użyłbym tego artefaktu, niech sobie Inni ożyją. Jasnych i Ciemnych wyjdzie po równo, poradzimy sobie…
– A jeśli to mimo wszystko bomba, zdolna zniszczyć nasz świat?
– Właśnie dlatego nie będę się nawet zastanawiał, jak dobrać się do tego artefaktu. Niech o to boli głowa Hesera i Zawulona.
– Chodźmy spać – stwierdziła Świetlana. – I tak teraz nic nie wymyślimy.
Ale nie od razu poszliśmy spać. Najpierw Świetlana postawiła wokół mieszkania kilka nowych zaklęć obronnych, a potem ja zrobiłem to samo.
ROZDZIAŁ 3
Ranek był tak czysty i jasny, że wszystkie wczorajsze horrory przesłoniły się mgiełką. Nadiuszka zjadła bez grymasów zupę mleczną, Swietłana nie powiedziała nawet słowa, gdy mimochodem oznajmiłem, że wcześniej pojadę do pracy, zaproponowała jedynie, żebym wcześniej wyszedł i żebyśmy poszli razem do kina na jakiś film dla dzieci, wychwalany przez jej przyjaciółki. Wyobraziłem sobie ochraniających Nadię Ciemnych, zmuszonych do oglądania romantycznej bajki, w której dobro nieuchronnie zwycięża zło, i uśmiechnąłem się.
– Tak zrobimy. A teraz lecę. Ciekaw jestem, co tam słychać. Może coś się ruszyło?
– Przecież by zadzwonili – rozwiała moje nadzieje Swietłana.
Ale jej realizm nie zepsuł mi humoru. Spakowałem się, wziąłem teczkę z papierami (cóż począć, Jaśni magowie też muszą zajmować się papierkową robotą…), pocałowałem na pożegnanie córkę i żonę i wyszedłem z mieszkania.
Piętro niżej toczyła się ożywiona dyskusja: stał tutaj Romka – dobroduszny chłopak, od dwóch lat w naszym Patrolu, i ładna szczupła dziewczyna, Ciemna, którą Zawulon oddelegował do ochrony.
Przywitałem się z nimi i poszedłem dalej, kręcąc głową. Tak właśnie zaczynają się romanse bez happy endu, jak to było w przypadku Alicji i Igora…
Pogoda była tak ładna, że przez chwilę zawahałem się: iść do metra, czy podjechać? Ale z drugiej strony wcale nie miałem ochoty jechać metrem… Gorąco, duszno, ścisk – w moskiewskim metrze godziny szczytu kończą się koło północy.
Nie, już lepiej samochodem. Swietłana nigdzie się nie wybierała… Obejrzę linie prawdopodobieństwa, ominę korki i będę w pracy za dwadzieścia minut.
Zdjąłem zaklęcia ochronne (niektórzy nadwrażliwi kierowcy starają się trzymać z daleka od mojego samochodu) i wsiadłem za kierownicę. Włączyłem silnik, przymknąłem oczy, badając, jak powinienem jechać. Wynik kompletnie zbił mnie z tropu. Wszystkie linie prawdopodobieństwa łączyły się, wskazując drogę na Szeremietiewo! Z jakiej racji, skoro nie miałem najmniejszego zamiaru tam jechać?!
Coś puszystego owinęło się wokół mojej szyi i dobroduszny głos, przeciągający samogłoski zapytał:
– Teraz daleka droga wypadnie królowi?
Spojrzałem w lusterko wsteczne i to, co zobaczyłem wcale mi się nie spodobało.
Edgara nie widziałem, ujrzałem jedynie to, co zarzucił mi na szyję – srebrzystą, futrzaną taśmę. Było w niej coś drapieżnego, jakby pod szarym futerkiem kryło się mnóstwo ostrych ząbków.
Poza tym zobaczyłem Giennadija Sauszkina, siedzącego z tyłu po prawej stronie. Twarz wampira nie wyrażała żadnych emocji.
– Coś ty wymyślił, Edgar? – zapytałem.