– Uwierz mi, dobrze nad tym popracowałem – rzekł z dumą Edgar. – W Inkwizycji sami już nie wiedzą, co mieli, czego nie mieli i co im zostało. To szalenie zbiurokratyzowana struktura, taki jest los każdej ponadpaństwowej organizacji, nieważne, ludzkiej czy naszej. Będzie ciężko, ale przejdziemy, nawet jeśli nam nie pomożesz. Bo przypuszczam, że zmuszenie cię do zabijania Jasnych jest prawie niemożliwe?
– Jakbyśmy dziewczynkę wzięli, toby pomógł – „zazgrzytał” z tyłu Giennadij.
– Uspokój się wreszcie! – zawołał Edgar. – Co z ciebie za nieludź taki, no? Trzeba być bardziej humanitarnym, Giennadij!
– Byłem humanitarny za życia – sparował wampir. – i dopóki Kostii nie zabili, też się jakoś trzymałem. I dopóki Polina nie odeszła. Wystarczy!
– Ale mimo wszystko należy starać się przezwyciężać różnice poglądów, skoro przez jakiś czas mamy być w jednej kompanii – mitygował go Edgar. – Nie możemy się zniżać do inwektyw i bezpodstawnych gróźb pod adresem bliskich. To wszystko, Anton?
– Jeszcze jedna mała uwaga. Nie mogę zejść na siódmy poziom. Na szósty wszedłem na nerwach, na adrenalinie. Udało mi się. Ale dalej jest bariera, przez którą nigdy się nie przebiję. ”W Patrolach już myśleli o tej barierze – żaden przypływ Siły z zewnątrz tu nie pomoże.
– Dlaczego?
– Dlatego że nie chodzi o Siłę! Siła i tak spływa do „Podziemi Szkocji” całymi wodospadami! Ale Siłą trzeba operować, trzeba przepuścić ją przez siebie! Co z tego, że wypompujesz Siłę z ludzi, że wyciągniesz ją z artefaktów? To tak samo jak z napięciem w sieci – nie można go zwiększać w nieskończoność, bo w końcu spali ci przewód! Tu jest potrzebny nadprzewodnik, rozumiesz? A nadprzewodnik to zerowy Inny, który w ogóle nie produkuje energii magicznej!
– Och, te techniczne analogie! – westchnął Edgar. – Giennadij, zrozumiałeś?
– Zrozumiałem. Przecież mówiłem, że trzeba było…
– Dobrze, dobrze… Anton, ja rozumiem, że wyżej głowy nie podskoczysz. Ja też nie…
– Edgar, od kiedy jesteś Wyższym? Były Inkwizytor się uśmiechnął.
– Od niedawna. Ale to nieistotne.
– Giennadijowi zdjąłeś znak rejestracji… – zastanawiałem się na głos. – To nic dziwnego, w Inkwizycji nie takich rzeczy cię uczyli. Ale podnieść swój poziom Siły można jedynie za pomocą Fuaranu. Księga spłonęła…
– Nie zagaduj mnie. – Edgar się zaśmiał. – Z Giennadijem sobie pogadaj, jego zęby świerzbią. No więc nie spodziewamy się po tobie cudów Siły, lecz… sprytu. Ty masz odnaleźć okrężną drogę.
– Jestem pewien, że Thomas the Rhymer szukał tej drogi setki lat.
– Ale on nie miał żony i córki, narażonych na wybuch pocisku jądrowego. – Edgar zerknął na zegarek. – Zdążymy. Dobrze prowadzisz. A teraz słuchaj. Samochodu nie zostawimy na parkingu, nie ma takiej potrzeby. Przed wejściem do sali wylotów będzie na nas czekał chłopak, dasz mu kluczyki. Zapłacono mu za to, żeby odprowadził twój samochód na płatny parking i zapłacił za trzy dni. Kiedy wrócisz, będziesz mógł zabrać wóz.
– Jeśli wrócisz – poprawił Giennadij.
– Wybacz, ale jego szanse oceniam wyżej – uciął Edgar. – I dalej: szybciutko przechodzimy przez kontrolę, nie próbuj zwracać na siebie uwagi Innych na kontroli celnej. Chyba nie chcesz ofiar? Potem wsiadamy do samolotu: napijesz się kawy i ewentualnie koniaku, i zaczniesz myśleć. Konstruktywnie, z całej siły. Tak, żebym słyszał, jak ci mózg trzeszczy. Dobrze by było, żebyś przed lądowaniem w Edynburgu już wiedział, jak wydostać ze Zmroku Wieniec Wszystkiego. Mamy mało czasu… od wybuchu dzieli nas dwanaście godzin.
– Jesteś bydlakiem – powiedziałem z mocą.
– O, jedynie utalentowanym menadżerem do spraw personelu. – Edgar się uśmiechnął.
ROZDZIAŁ 4
Są takie polecenia, które sprawiają, że wpada się w otępienie bez żadnej magii.
Na przykład: „Opowiedz coś zabawnego!”. Nawet jeśli właśnie przed chwilą obejrzałeś wieczór kabaretowy, przeczytałeś Harry ego Pottera albo wyszperałeś w Internecie dziesięć naprawdę świetnych i nowych dowcipów, to natychmiast wszystko wylatuje ci z głowy.
Podobnie działają słowa: „Usiądź i pomyśl”. Od razu przypomina mi się szkoła, klasówka z algebry albo jakiś semestralny sprawdzian z polskiego, i zmęczona twarz nauczyciela, który nie spodziewa się już po swoich podopiecznych niczego dobrego.
Tym razem do Edynburga lecieliśmy bezpośrednio Aerofłotem. Gdyby to była zwykła podróż służbowa, to nawet bym się cieszył, Szkocja bardzo mi się spodobała. Tym bardziej że mieliśmy lecieć klasą bussines. Trzech rozzłoszczonych rodaków (sprawiali wrażenie takich, co to mogą kupić cały Boeing 767) awanturowało się przy rejestracji – okazało się, że ich bilety są nieważne. Ucieszyłem się w duchu. Ogromna większość ludzkich kłopotów z podwójnymi czy nieważnymi biletami to efekt nieczystych machinacji Innych, zazwyczaj Ciemnych, chociaż Jasnym też się to zdarzało. I dlatego teoretycznie podobne wypadki powinny zostać wyłapane przez Patrole. Jednakże w praktyce sprawdza się tylko te przypadki, które skończyły się głośnym skandalem. A tutaj zapowiadał się niewąski skandal.
Niestety, najprawdopodobniej pogoń nie będzie tak operatywna, jakbym sobie tego życzył. Zwłaszcza że w całej Moskwie trwają poszukiwania Sauszkina.
Stanowisko celne Innych zostało wzmocnione. Zamiast dwóch dyżurowało aż czterech, parytet był surowo przestrzegany. Miałem cichą nadzieję, że rzucili tu naszych chłopaków, którzy teraz mnie rozpoznają, ale niestety, wszyscy Inni pochodzili z podmoskiewskich wydziałów. Poza tym przed rejestracją Edgar rozdał nam fałszywe paszporty i nałożył na nas obce oblicza, przez które Inni czwartego i piątego stopnia nie są w stanie przeniknąć. Przeszedłem obok swoich kolegów jako zamieszkały w Petersburgu Aleksander Peterson. Giennadij nazywał się Konstanty Abrenin, a jak zwali Edgara, nie usłyszałem…
Już w samolocie, biorąc od stewardesy obiecaną przez Edgara kawę i koniak, zrozumiałem, że przegrałem na całej linii. Puszysta garota na szyi, na którą zerkano jeszcze w czasie kontroli celnej, od czasu do czasu zaciskała się albo drapała moją skórę maleńkimi pazurkami… A może ząbkami? Tyle że nie mruczała, pewnie czekała, aż użyję magii… Nawet przypomniałem sobie, jak się ta sztuka nazywa – Kot Schroedingera. Pewnie dlatego, że nikt nie zdołał zrozumieć, czy to draństwo jest martwe, czy nie. W Inkwizycji Kota Schroedingera używano w czasie konwojowania najbardziej niebezpiecznych przestępców. Nigdy jeszcze nie zawiódł, i, z tego co wiem, był jedyny w swoim rodzaju. Edgar rzeczywiście kradł unikatowe egzemplarze…
– Pij kawę – powiedział uprzejmie Edgar.
Posadzili mnie przy oknie, obok usiadł Giennadij. Edgar ulokował się z tyłu, zatroszczył się nawet o to, żeby nikt nie zajął miejsca obok niego: zaskoczonego, lecz nie protestującego pasażera zaprowadzono do klasy ekonomicznej, rozpływając się w przeprosinach i obiecując liczne bonusy w charakterze rekompensaty. Aerofłot robił zdumiewająco pozytywne wrażenie, nie gorsze niż zachodni przewoźnicy.
Szkoda tylko, że nie mogłem się rozkoszować lotem, towarzystwo nie dopisało.
Piłem koniak, popijałem kawą, patrząc, jak nasz samolot kołuje do pasa startowego. Edgar za moimi plecami szepnął coś i huk ucichł. „Kula milczenia”. No cóż, całkiem nieźle, teraz ani nam nikt nie przeszkodzi, ani nas nikt nie podsłucha. Dobrze, że w odróżnieniu od czarownika Chottabycza z bajki, Edgar użył innych metod walki z hałasem niż zatrzymanie silników…