Выбрать главу

W duchu podziękowałem nieznanemu magowi i skinąłem głową.

– No widzisz. Pewnie Merlin podzielił się z uczniem swoim pomysłem. Albo może uczeń pomagał swemu nauczycielowi stworzyć golema-węża?

Edgar skinął głową.

– Gdybyśmy mieli Runę… wtedy neutralizacja golema byłaby prosta…

Uwierzył!

– Sami jesteście sobie winni – wytknąłem. – Zamiast bawić się w tworzenie tajnych organizacji, należało wygłosić swe domysły na forum. Wszyscy Inni tracili bliskich…

– Nie masz pojęcia o potędze biurokracji – powiedział ze wstrętem Edgar. – Omawianie tej sprawy na forum trwałoby ze sto lat, a w efekcie i tak postanowiono by niczego nie zmieniać.

– Niemożliwe – mruknąłem.

– Młody jeszcze jesteś… i daleki od struktur rządzących. Heser i Zawulon na pewno przyznaliby mi rację.

Wzruszyłem ramionami. Może i tak…

Ciekawe, czy Heser za kimś tęskni? Czy ktoś z jego bliskich odszedł w Zmrok? Kocha Olgę, a ona jest obok niego. Nawet syna udało mu się uczynić Innym… Ale czyżby przez te tysiące lat Wielki Heser nie tracił ukochanych kobiet, przyjaciół, dzieci? Na pewno tracił! I na pewno wśród nich byli nie tylko ludzie, ale również Inni. Ci, którzy odeszli w Zmrok.

A Zawulon? No tak, dzisiejszy Zawulon nikogo nie kocha… Ale przecież kiedyś mogło być inaczej! Kiedyś był dzieckiem, takim samym jak wszystkie dzieci, tyle że z potencjałem Innego. Tak się złożyło, że wszedł na drogę Ciemności… Ale przecież nie mógł nigdy nikogo nie kochać! Nawet Ciemni umieją kochać… nawet tacy źli i okrutni jak Alicja Donnikowa…

Ciekawy układ. A przecież na pewno działania Ostatniego Patrolu są na rękę Heserowi i Zawulonowi! Każdego starego Innego musi cieszyć idea ożywienia tych, którzy odeszli.

Choć nigdy się do tego nie przyznają.

ROZDZIAŁ 5

Stewardesa roznosiła obiad. Znowu przyniesiono mi koniak, ale odmówiłem. Wystarczy, w Edynburgu muszę być w formie.

Edgar jadł z apetytem, zamyślony Giennadij grzebał widelcem, wybierając kawałki mięsa. Popatrzyłem na niego i od razu straciłem ochotę na jedzenie. Z trudem zmusiłem się do przełknięcia sałatki i sera. Było mi tym bardziej przykro, że wszystko okazało się bardzo smaczne. Pożałowałem, że nie poprosiłem o danie wegetariańskie.

Sauszkin wyjął z kieszeni piersiówkę, odkręcił korek, napił się. Schował butelkę, demonstracyjnie oblizał wargi.

– Wiesz, Edgar, jedna rzecz mnie dziwi – odezwałem się półgłosem. – Zdawało mi się, że nigdy nie byłeś pozytywnie nastawiony do krwiopijców. A już do wampirów łamiących Traktat… i teraz zdjąłeś znak rejestracji z przestępcy?

– Uspokój się, Anton – powiedział pojednawczym tonem Edgar. – Wprawdzie Giena załatwił waszych na bulwarze, ale przecież w obronie własnej. A w Edynburgu… To prawda, nieładnie wyszło, ale to również była w jakimś sensie samoobrona. Giena przecież nie wypił chłopaka, nie chciał pić przyjaciela Kostii, całą krew wylał…

– A jak zdołał dojść do Wyższego poziomu? – zapytałem, spoglądając na Giennadija.

Wampir ledwie zauważalnie rozchylił usta i wysunął kły, kręcąc głową.

– Syn zostawił mu przepis na „Koktajl Sauszkina” – wyjaśnił spokojnie Edgar. – To prawda, że Giena podniósł swój poziom nielegalnie, ale nie zabijał w rym celu ludzi…

– Jesteś pewien? – Nadal patrzyłem na Giennadija.

Kły wysunęły się jeszcze bardziej. Ciekawe, co zrobi Kot Schroedingera, gdy wampir spróbuje mnie ugryźć przez jego puszyste ciało?

– Coś nie tak? – Edgar wyciągnął rękę i mocno ujął Giennadija za ramię. – Jest coś, czego nie wiem o swoim współtowarzyszu?

– On kłamie – oznajmił Giennadij. – Próbuje nas skłócić.

– Nie sądzę. – Edgar nadal trzymał wampira za ramię i chyba wkładał w to sporo wysiłku. – Zdenerwowałeś się, Giena. Uspokój się.

– Jestem absolutnie spokojny – wycedził wampir.

– Zabijałeś ludzi? – spytał spokojnie Edgar. – Syn nie zostawił ci w mejlu żadnego przepisu na koktajl?

– Zabijałem – przyznał Giennadij. Znowu wyjął piersiówkę, potrząsnął. – Ale przepis był! To właśnie jest koktajl Kostii! Co prawda nie zaglądałem wtedy do poczty, nie miałem do tego głowy! List przeczytałem dopiero na wiosnę, tylko że wtedy nie był mi potrzebny… I co teraz?

– W jego mieszkaniu znaleziono pół setki wypitych ciał – wyjaśniłem. – Myślisz, że dlaczego dzisiaj Patrole stają na rzęsach? Nawet swoi chcą rozerwać Gienę na strzępy, przez pięć lat będą bez licencji!

– Heser za mało zażądał – zauważył Edgar. – Na jego miejscu żądałbym dziesięciu. Przykre… Miałem pewne podejrzenia, ale… Tak, przykre! Giennadij, tak się nie robi! Przecież jesteśmy jednym zespołem!

– Nadal? – spytał Giennadij. Edgar westchnął.

– Tak. Co się stało, to się nie dostanie… Po co to zrobiłeś?

– Skąd mogłem wiedzieć, że się ze mną skontaktujecie? – odpowiedział pytaniem wampir. – Chciałem się zemścić na Antonie! A jak słaby wampir może się zemścić na Wyższym magu? Musiałem podnosić swoją Siłę… Sam jest sobie winien!

Pomyślałem, że to usprawiedliwienie nigdy nie wyjdzie z użycia. Nie tylko siły Ciemności, ale zwykli dranie będą je wygłaszać z upodobaniem przez kolejne stulecia.

Sam jest sobie winien! Miał mieszkanie, samochód, drogą komórkę, a ja miałem trzy ruble, alkoholizm i kaca każdego ranka. Dlatego czekałem na niego w bramie z cegłą, panie naczelniku… Miała długie nogi, siedemnaście lat i przystojnego chłopaka, a ja byłem impotentem z mordą goryla i „świerszczykiem” pod poduszką. To jak miałem się na nią nie rzucić?! Weszła do bloku, nucąc, z ustami gorącymi od pocałunków. On miał ciekawą pracę, podróże służbowe po całym świecie i powszechne uznanie, a ja dyplom kupiony na bazarze, drobne stanowisko pod jego zwierzchnictwem i chroniczne lenistwo. To dlatego tak wszystko urządziłem, żeby oskarżyli go o defraudację i wyrzucili z firmy…

Wszyscy są jednakowi: ci ludzie i Inni, żądni sławy, pieniędzy i krwi, ci, którzy doszli do wniosku, że najkrótsza droga to ciemna droga. I zawsze ktoś im zawadza, zawsze ktoś jest czemuś winien.

Gdy Giennadij Sauszkin pragnął uratować swego umierającego na zapalenie płuc synka, na pewno chciał dobrze. Nie z całej duszy, ponieważ już jej nie miał, ale rozumem i sercem nie chciał się pogodzić z jego śmiercią. Tak samo nie chce się z nią pogodzić teraz. A ciemna droga jest zawsze taka bliska i prosta…

Długo potem balansował na granicy, jeśli wampir ma jeszcze jakąś granicę. Nie zabijał. Starał się być uczciwy i dobry, i udało mu się. Nawet Kostię zdołał wychować na „prawie człowieka”.

Ale krótkie drogi tym różnią się od długich, że zawsze pobiera się na nich opłatę za przejazd. A na ciemnych drogach cenę poznajesz dopiero na końcu każdej z nich…

– Czy te wyjaśnienia cię satysfakcjonują? – zapytałem.

– Zasmucają – wyznał Edgar. – Ale tu już niczego nie naprawimy.

– Są rzeczy, których nie można naprawić – przyznałem. I pomyślałem: „Są też takie, które naprawić należy”.

Stanowisko zmrokowej kontroli celnej w Edynburgu świeciło pustką. Leżały jakieś blankiety, nawet amulet poszukujący, który świecił równym białym światłem – jako ostatni przeszedł tędy Jasny. Dyżurnych – albo dyżurnego – nie było. Pewnie mają tu niewiele pracy…

Do Zmroku wciągnął mnie Edgar. Nadal nie mogłem używać magii, na mojej szyi niespokojnie wiercił się, od czasu do czasu wyciągając pazurki, przeklęty Kot Schroedingera. Rzuciłem okiem na Giennadija i odwróciłem się. Co za widok! Zawulon wspominał coś o ludzkich dzieciach bawiących się w wampiry… Należałoby im pokazać, jak naprawdę wygląda wampir – policzki pokryte wrzodami, ziemista cera, puste, białe oczy, przypominające obrane ze skorupki jajka na twardo.