Minęliśmy stanowisko, doszliśmy do służbowego przejścia, do drzwi zamkniętych w rzeczywistym świecie… I znaleźliśmy się w niewielkim pokoju. Był to albo jakiś skromnie umeblowany pokój służbowy, albo magazyn rzeczy niepotrzebnych, które już przeszły wstań spoczynku, ale jeszcze nie wypadało ich wyrzucić. Krzesła z połamanymi nogami, stare regały z zakurzonymi pudłami i puszkami, rulony wykładziny w ponurym kolorze…
Edgar pociągnął mnie za ramię, wyciągając do świata rzeczywistego. Kichnąłem. O, proszę, rzeczywiście tymczasowa przechowalnia chłamu. Zamrugałem, przyzwyczajając się do półmroku, okna zasłonięto żaluzjami…
Na widok tego, co zobaczyłem, uśmiechnąłem się. No proszę, jeszcze jeden punkt dla mnie…
W fotelu, wyglądającym najlepiej ze wszystkich sprzętów, siedziała czarnowłosa kobieta. Zwykłe, codzienne ubranie spodnie i bluzka – zupełnie do niej nie pasowały. Powinna nosić albo długą suknię, podkreślającą jej kobiecość, albo coś białego, przejrzystego… albo zupełnie nic.
Chociaż… ona umiała upiększyć każde ubranie. Nawet stare łachy.
Znów mnie urzekła. Podobnie jak wtedy, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy.
– ”Witaj, Arino – powiedziałem.
– Witaj, czarodzieju. – Arina wyciągnęła rękę i musnąłem wargami jej dłoń.
Zauroczyła mnie, chociaż widziałem ją w zmrokowej postaci.
Chociaż wiedziałem, że to wspaniałe, tchnące zdrowiem i życiem ciało istnieje tylko w ludzkim świecie.
– Nie zaskoczyłam cię – stwierdziła Arina.
– W ogóle. – Pokręciłem głową.
– On wiedział – odezwał się Edgar.
Wyczułem, że w tej trójce nie on jest najważniejszy. Możliwe, że on to wszystko wymyślił, on wprawił machinę w ruch, on zaopatrzył Ostatni Patrol w magię bojową… Ale nie on był szefem.
– Świetlana się domyśliła? – zasugerowała Arina.
– Razem na to wpadliśmy – odparłem. – A właśnie, zdaje się, że jesteś teraz Jasną? Wybacz, ale nie zaryzykuję sprawdzenia twojej aury… Na moich ramionach drzemie kotek…
– Jestem Jasną – przyznała spokojnie Arina. – Jak rozumiem, fakt, że Wielcy mogą zmieniać kolor, też nie jest dla ciebie nowiną?
– Merlin przecież zmienił – odparłem niedbale. – Chciałem cię o coś zapytać, wiedźmo, czy kim tam teraz jesteś… Uzdrowicielką?
Arina milczała.
– Złożyłaś mojej żonie obietnicę. Przysięgałaś. Ze przez sto lat…
– Nie wyrządzę krzywdy nikomu, ani Innemu, ani człowiekowi, najwyżej w obronie własnej – dokończyła Arina.
– Czyżby zmiana koloru zwolniła cię z przysięgi?
– Przecież nikogo nie zabijałam, Anton! A że pomagałam Edgarowi i Giennadijowi… To już inna sprawa, tego przysięga nie zabraniała.
– Ech, zbyt miękka była dla ciebie Świetlana – powiedziałem. – Zbyt łagodna.
– Może to i dobrze, Anton? – Arina się uśmiechnęła. – Widzisz, zostałam Jasną… A przecież twojej żonie i córce nie robiłam krzywdy, prawda?
– A co z pociskiem jądrowym, który Edgar chce zdetonować obok naszego domu? Za ile godzin?… – zwróciłem się do byłego Inkwizytora.
Edgar uniósł rękę, spojrzał na zegarek i powiedział powoli:
– Widzisz, Anton, chodziło o to… Żeby być szczerze zaangażowanym w powodzenie naszej sprawy, musiałeś mieć w rym własny interes…
Jeszcze nie skończył, a przed moimi oczami już pojawiła się ciemna mgła, zadudniło mi w skroniach.
– Wybuch nastąpił pięć minut temu – rzekł z zimną krwią Edgar. – Nie złamałem przysięgi, termin został wyznaczony wczoraj. Proszę cię, nie rób głupstw. Jeżeli zabije cię Kot Schroedingera… twoja śmierć nie pomoże żonie i córce.
Nie miałem zamiaru używać magii.
Martwi, nawet martwi Inni, mają znacznie większe problemy z zemstą niż żywi. Po co mi to…
Dlatego po prostu kopnąłem Edgara. Może nie tak elegancko jak Olga, kiedy rozwalała zamek w drzwiach Sauszkina, ale za to mocniej.
Edgar poleciał na ścianę. Uderzył w nią plecami i osunął się powoli, łapiąc rękami za krocze.
A na mnie zawisł Giennadij. Z nieludzką siłą schwycił mnie w poprzek piersi, drugą ręką odchylił moją głowę, wyszczerzył zęby…
– Giena! – Arina powiedziała tylko jedno słowo, ale kły wampira od razu się wciągnęły. – Edgar sam się o to prosił. Anton, spokojnie. Nasz przyjaciel się pomylił…
Edgar jęczał, turlając się po podłodze i trzymając za krocze. Ha, porządnie mu przywaliłem…
– Żadnego wybuchu nie było – mówiła dalej Arina. Wstała i podeszła do nas. Zajrzała mi w oczy. – Halo, Anton! Uspokój się! Wybuchu nie było!
Popatrzyłem na nią i skinąłem głową. Mówiła prawdę.
– Jak to… nie było?… – wyjęczał w kącie Edgar.
– Od początku ci mówiłam, że ten pomysł mi się nie podoba – oznajmiła Arina. – Nie podobałby mi się nawet, gdybym była Ciemną. Wybuch nie nastąpił. Przestępcy, którzy przechwycili taktyczny pocisk jądrowy, uderzyli w pokorę i zwrócili pocisk władzom. Teraz są przesłuchiwani… – Westchnęła. – Obawiam się, że niezbyt humanitarnie. Wybuch nie nastąpił i nie nastąpi.
– Arino! – Z wrażenia Edgar przestał jęczeć. – Dlaczego? Trzeba było utrzymać w niepewności… jako gwarancję…
– Teraz już tak nie mogę – wyjaśniła z czarującym uśmiechem Arina. – Niestety. Od razu ci mówiłam, że masowe akcje likwidacji ludzi będę dławić w zarodku.
– To po co w ogóle… pozwoliłaś mi to wszystko zorganizować?… – Edgar wyprostował się z trudem i popatrzył na mnie z nienawiścią. – Draniu! Wszystko mi… wszystko mi odbiłeś!
– I tak przez najbliższe siedemdziesiąt siedem razy nie będzie ci potrzebne – odparłem z satysfakcją. – Nie zauważyłeś zaklęcia, które rzucił na ciebie Afandi?
Arina się roześmiała.
– Więc o to chodzi! Stary kawalarz Afandi… Aha, więc przez następne siedemdziesiąt pięć razy zalecaj się do kogoś innego, Edgar…
– Po co pozwoliłaś to zorganizować? – powtórzył Edgar z bólem w głosie.
– Żebyś mówił z przekonaniem. Anton, nawet z Kotem na szyi, mógłby wyczuć kłamstwo. Sauszkin, proszę was, puścicie naszego gościa. Nie będzie się już bił. Że też chłopcy zawsze muszą rozwiązywać sporne kwestie w tak prymitywny sposób.
Giennadij odsunął się niechętnie ode mnie i siadł na podłodze po turecku. Wypatrzyłem niezbyt zniszczony fotel i rozsiadłem się na nim demonstracyjnie, nie pytając nikogo o pozwolenie. Arina również wróciła na swój fotel. Edgar zorientował się, że tylko on jeden stoi, w dodatku trzymając się za przyrodzenie, i też usiadł.
– Skoro już zapanował spokój, możemy normalnie porozmawiać – odezwała się Arina głosem uprzejmej gospodyni salonu literackiego, w którym przed chwilą dwaj poeci złapali się za łby. – Pokój, pokój, pokój! Anton, coś ci wyjaśnię. Możesz śmiało wierzyć w moje słowa, jak się domyślasz, teraz kłamstwo przychodzi mi ze znacznie większym trudem niż Gienie czy Edgarowi. Nie chcemy żadnych horrorów. Nie mamy zamiaru niszczyć świata. Nie planujemy zabijać ludzi. Chcemy jedynie przywrócić do życia tych, którzy odeszli.
– Arino, dlaczego na to poszłaś? – spytałem. – Ze względu na ukochanego? Na dziecko?
W oczach Ariny pojawił się smutek.
– Ukochany… Miałam i ja ukochanego, czarodzieju. Miałam, ale już nie mam. Zginął… Nie przeżył nawet swojego krótkiego ludzkiego życia… Miałam też córkę, jeszcze wcześniej, ona też umarła… miała wtedy cztery lata… dżuma… Nie było mnie przy niej, nie zdążyłam jej uratować. Ale Wieniec mi ich nie zwróci, oni byli ludźmi. I jeśli gdzieś odeszli, to ani ja nie znam do nich drogi, ani oni nie mogą tutaj wrócić.