Выбрать главу

ROZDZIAŁ 6

Za kierownicą usiadł Giennadij, widocznie Edgar i Arina uznali, że łatwiej sobie ze mną poradzą, gdybym próbował ich zaatakować albo uciec. Siedziałem z tyłu, Edgar po mojej lewej stronie, Arina po prawej.

Nie próbowałem ani uciekać, ani atakować, oni mieli zbyt dużo asów w rękawie. Ale przynajmniej zdjęli Kota z mojej szyi – skóra pod futrzaną taśmą była podrapana i swędziała.

– Wieniec jest teraz znacznie pilniej strzeżony – zauważyłem. – Nie obawiasz się ofiar, Arino? A co na to twoje sumienie?

– Ofiar prawie nie będzie – odparła Arina. – W takim stopniu, w jakim to możliwe.

Bardzo wątpiłem, żeby to było możliwe, ale się nie spierałem. W milczeniu patrzyłem na przedmieścia Edynburga, jakbym liczył, że zobaczę Lermonta lub jego czarnoskórego pomocnika i zdołam ich ostrzec gestem czy spojrzeniem.

Gdybym spróbował teraz uciekać, złapaliby mnie od razu… Muszę zaczekać.

Dzień chylił się ku wieczorowi, nadchodziła najbardziej „turystyczna” pora dnia, ale dziś Edynburg wydawał się inny, nie taki jak dwa tygodnie temu. Przechodnie byli cichsi, nie tak karnawałowo radośni, niebo zasnuwała mgiełka, nad miastem niespokojne krążyły ptaki.

Widocznie i ludzie, i ptaki wyczuwali nadciągający kataklizm…

W mojej kieszeni zadzwonił telefon. Edgar drgnął i spiął się; zerknąłem pytająco na Arinę.

– Odbierz, ale bądź rozsądny – powiedziała. Spojrzałem na telefon. Świetlana.

– Tak?

Jak na złość, słyszalność była doskonała i nic nie świadczyło o tym, że dzielą nas tysiące kilometrów.

– Jeszcze jesteś w pracy, Anton?

– Tak – powiedziałem. – W samochodzie.

Arina patrzyła na mnie uważnie. Na pewno słyszała każde słowo Świetlany.

– Specjalnie nie dzwoniłam. Powiedzieli, że coś się wydarzyło… jacyś terroryści naszpikowani magią… To cię zatrzymało?

W mojej piersi zatlił się płomyk nadziei. Było jeszcze wcześnie, Świetlana nie powinna się spodziewać, że o tej porze wrócę z pracy.

– Właśnie to.

No, domyśl się! Użyj magii! Przecież możesz się dowiedzieć, gdzie teraz jestem! Podnieść alarm, uprzedzić Hesera! Heser skontaktuje się z Lermontem… Jeśli Nocny Patrol Edynburga będzie się spodziewał ataku, nastąpi koniec Ostatniego Patrolu!

– Wróć w miarę szybko – poprosiła Świetlana. – Mało masz podwładnych? Nie bierz wszystkiego na siebie. Dobrze?

– Oczywiście.

– Jesteś z Siemionem? – spytała od niechcenia Świetlana. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Arina pokręciła głową. No tak, jeśli Świetlana zaczęła coś podejrzewać, a ja potwierdzę, że jestem z Siemionem, ona do niego zadzwoni.

– Nie – odparłem. – Sam. Zadanie specjalne.

– Pomogę ci, chcesz? Znudziło mi się siedzenie w domu. – Świetlana zaśmiała się.

Arina się spięła.

– Daj spokój, to drobiazg – powiedziałem. – Zwykła inspekcja. – Aha… Gdybyś miał wrócić dużo później, zadzwoń. Oho, Nadia coś marudzi. Na razie.

Rozłączyła się. Chowając telefon do kieszeni i patrząc prosto w oczy rozluźnionej już Arinie, trzy razy nacisnąłem przycisk. Wybrać listę połączeń, wybrać ostatni numer, zakończyć połączenie.

I już. Wolałem nie zostawiać w kieszeni włączonego telefonu, Arina mogła usłyszeć sygnały. Czy udało mi się połączyć ze Swietłaną? Czy międzynarodowa sieć zdążyła zadziałać? Nie wiem. Mogę tylko liczyć na pazerność operatorów komórkowych, którym bardziej opłacało się „przepchnąć” połączenie.

Liczyłem również na to, że Swietłaną, słysząc, że jej telefon zadzwonił i ucichł, nie będzie oddzwaniać, użyje magii. Arina i Edgar są ode mnie starsi i mądrzejsi, ale telefon komórkowy na zawsze pozostanie dla nich przenośną wersją wielkiego agregatu, do którego wrzeszczano: „Panienko! Panienko! Dajcie Smolny!”.

– Coś podejrzewa – oznajmił Edgar. – Niepotrzebnie żeś tę bombę… Nie, niechby nie wysadzali, ale mielibyśmy na nich haka…

– To nic – odparła Arina. – Nawet jeśli zaczęła podejrzewać… nie mają już czasu. Anton, daj mi telefon.

W jej spojrzeniu była podejrzliwość. W milczeniu oddałem telefon, demonstracyjnie trzymając go tak, żeby nie dotykać klawiatury.

Arina zerknęła na aparat, przekonała się, że wszystko jest w porządku, wzruszyła ramionami i wyłączyła go zupełnie.

– Obejdziemy się bez telefonów… Jeśli będziesz chciał zadzwonić, skorzystasz z mojego.

– Nie narażę cię na koszty? – spytałem uprzejmie.

– Nie. – Arina rzeczywiście wyjęła swój telefon i wybrała numer, nie z „listy kontaktów”, lecz po kolei wprowadzając każdą cyfrę. Przystawiła telefon do ucha, zaczekała, aż ktoś się zgłosi, i powiedziała: – Już czas. Działaj.

– Macie więcej współpracowników? – zdziwiłem się.

– To nie współpracownicy, to najemnicy. Ludzie mogą być bardzo efektywnymi sprzymierzeńcami, jeśli się ich wyposaży w niewielką liczbę amuletów, zwłaszcza takich, jakimi dysponuje Edgar.

Popatrzyłem na zamek królewski wznoszący się nad miastem, wieńczący pozostałości pradawnego, wygasłego wulkanu. Drugi raz byłem w Edynburgu i znów nie miałem czasu obejrzeć jego głównej atrakcji.

– Co przygotowaliście tym razem?

Jakaś myśl zamigotała na granicy świadomości, drapiąc niczym Kot Schroedingera. Coś ważnego, coś bardzo ważnego…

– Może to śmieszne, ale przygotowałem jeszcze jedno zaklęcie Merlina – odparł Edgar, który już doszedł do siebie po moim niedżentelmeńskim ciosie. – Tak zwany „Sen Merlina”.

– No tak, Merlin nie wysilał się na różnorodność nazw. – Skinąłem głową. – Sen?

– Zwyczajny sen. – Edgar rozłożył ręce. – Arina bardzo przeżywała wtedy liczbę ofiar, teraz wszystko zostanie przeprowadzone… kulturalnie.

– A oto i pierwsze ognisko kultury – powiedziałem, patrząc na dymiącą przed nami taksówkę.

Kierowca zasnął. Samochód, skręcając, wjechał na chodnik i wbił się w kamienicę. Spod maski buchał dym, w samochodzie było widać nieruchome ciała, ale nie to było najgorsze. Na chodnikach leżeli śpiący ludzie. Jakąś dziewczynę uderzenie kratownicą chłodnicy rzuciło na ścianę… a potem do tej ściany przycisnęła ją staromodna czarna taksówka. Dziewczyna chyba umierała… Tyle dobrego, że umierała we śnie.

To nie był humanitarny „Morfeusz”, którego uczą w Nocnym Patrolu, który daje ludziom kilkanaście sekund przed zaśnięciem. „Sen Merlina” działał natychmiast. Lokalizacja była zdumiewająco dokładna. Wyraźnie widziałem, w którym miejscu kończy się działanie zaklęcia. Dwoje dorosłych, którzy szli na przodzie, już leżało, pogrążonych we śnie. A idący kilka kroków za nimi ośmioletni chłopiec nie załapał się na „strefę snu” i teraz z płaczem szarpał nieruchome ciała rodziców. Nie miał skąd spodziewać się pomocy – ludzie, których nie objął „Sen Merlina”, rozbiegali się z podziwu godną żwawością. Nic dziwnego, działanie zaklęcia wyglądało jak działanie gazu trującego. Widok płaczącego chłopca na tle rozpierzchającego się tłumu był niemal tak samo tragiczny jak widok umierającej dziewczyny.

Edgar odprowadził nieruchomym wzrokiem dymiącą taksówkę, obok której przejechaliśmy. To byłby dobry moment na ucieczkę… gdybym miał zamiar uciekać.

– Co ci to przypomina? – zapytałem.

– Przypadkowe ofiary są nieuniknione – powiedział ochryple Edgar. – Wiedziałem, na co idę.

– Szkoda, że oni nie wiedzieli – mruknąłem i popatrzyłem na Edgara przez Zmrok.

Niedobrze… Obwieszony amuletami i dziesiątkami czarów. Na końcach jego palców drżały gotowe zaklęcia. Edgar wręcz płonął pragnieniem użycia Siły. Arina i Giennadij wyglądali identycznie, nawet wampir nie wzgardził magicznymi świecidełkami.