A moją rękę parzył lodowaty chód…
Szereg Innych zakołysał się, odruchowo ruszyli w moją stronę. W ich spojrzeniach pojawiło się pożądanie i zawiść, nawet w spojrzeniu Tygryska, Igora czy Murata…
– Stać! – krzyknął Merlin. Skoczył, stanął między mną i tymi, którzy odeszli, unosząc wysoko rękę. Zauważyłem, że starannie mnie omija, stara się nie dotknąć. – Stójcie, szaleńcy! Minuty życia to nie to, czego chcemy, nie to, na co czekaliśmy!
Zatrzymali się. Zerkali na siebie stropieni, ale w ich oczach nadal płonął zimny ogień.
– Idź, Anton – powiedział Merlin. – Wszystko zrozumiałeś, wiesz, co trzeba zrobić. Idź!
– Nie przejdę! Tam jest Ostatni Patrol! Chyba że twój golem ich zatrzymał.
Merlin popatrzył gdzieś nade mną i westchnął.
– Golem jest martwy… oba golemy są martwe. Szkoda… Czasem wchodziłem na piątą warstwę, żeby pobawić się z wężem, ale on też tęsknił.
– Możecie mnie odprowadzić? – zapytałem. Merlin pokręcił głową.
– Niewielu z nas może wyjść na piąty poziom. Dotrzeć do pierwszego mogą jednostki, ale tam jesteśmy bezbronni.
– Nie przejdę obok nich – powtórzyłem. – A bezpośrednio… na siódmą warstwę też nie zdołam wyjść.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Pomogę ci – rzekł Merlin. – Tylko zrób wszystko jak należy, proszę cię.
Skinąłem głową.
Nie wiedziałem, czy mi się uda. Mogłem się tylko postarać.
Chwilę później obok mnie zawibrowało powietrze, jakby coś buzującego od nadmiaru Siły wdarło się do Zmroku. Jakie tam warstwy… jakie odległości… co to miało za znaczenie wobec tej Siły, która sobie siebie uświadomiła…
Nadiuszka wylądowała na trawie, zamachała rękami, nie utrzymała równowagi i klapnęła na pupę, patrząc na mnie.
– Wstawaj – powiedziałem surowo. – Mokro.
Nadia zerwała się, otrzepując aksamitny kombinezon, i zatrajkotała:
– Mama nauczyła mnie wchodzić do cienia, to raz! Małpa walczyła z wężem i się pokonały, to dwa! Dwóch wujków i jedna ciocia patrzą na węża i bardzo brzydko przeklinają, to trzy! I mama kazała, żebym natychmiast przyprowadziła cię na kolację! To cztery!
Zająknęła się i urwała, gdy dostrzegła wokół siebie tłum postaci. Speszyła się, spuściła wzrok i głosem grzecznej dziewczynki powiedziała:
– Dzień dobry…
– Witaj… – Merlin przykucnął przed nią. – Ty jesteś Nadieżda?
– Tak – odparła dumnie Nadia.
– Cieszę się, że mogłem cię poznać – powiedział Merlin. – Zaprowadź tatę do domu. Tylko nie od razu do domu, najpierw z powrotem do ludzi, a potem do domu.
– Z powrotem, to znaczy do przodu? – sprecyzowała Nadia. – Tak.
– Wyglądasz jak czarownik z kreskówki – powiedziała podejrzliwie Nadia i na wszelki wypadek zrobiła krok w moją stronę. Wzięła mnie za rękę, wyraźnie dodało jej to pewności siebie.
– Byłem czarownikiem – wyznał Merlin.
– Dobrym czy złym?
– Różnym. – Uśmiechnął się smutno. – Idź, Nadieżdo. Zerkając lękliwie na Merlina, Nadia spytała:
– Idziemy, tato?
– Idziemy – odparłem.
Odwróciłem się, skinąłem głową wszystkim Innym, którzy patrzyli na nas ze smutkiem i nadzieją. Tygrysek jako pierwsza uniosła rękę w geście pożegnania. Potem Alicja. A potem machali nam już wszyscy… żegnając się na zawsze.
Gdy moja córka, niedawno inicjowana Absolutna Czarodziejka, zrobiła krok do przodu, poszedłem za nią. Trzymałem ją za rękę, żeby się nie zgubić w szalejącym wirze Siły, który zataczał koło i wracał do naszego świata.
Bo przecież Zmrok był nieskończony, jak nieskończone jest każde koło.
Bo ciepło ludzkiej miłości i chłód ludzkiej nienawiści, bieg zwierząt i lot ptaków, trzepot skrzydeł motyla i kiełkujące w ziemi ziarno nie odchodzą bez śladu. Bo wszechświatowy strumień żywej Siły, na którym pasożytują siny mech oraz Inni, nie znika bez śladu, lecz powraca do odradzającego się świata.
Bo my wszyscy żyjemy właśnie na siódmej warstwie Zmroku…
EPILOG
– Jak! Tu! Ładnie! – zawołała Nadia.
Wziąłem ją na ręce. Staliśmy na nabrzeżu Edynburga w otoczeniu setek śpiących ludzi. Syreny wyły coraz głośniej… Czas Innych dobiegał końca.
– Tak – przyznałem. – Tu wszystko jest prawdziwe.
– Tylko wszyscy śpią – zauważyła ze smutkiem Nadia. – Jak w bajce o Śpiącej Królewnie. Może ich obudzić?
Ona może… ona naprawdę może teraz wszystko – jeśli się ją nauczy.
– Nie jesteś zmęczona? – zapytałem. Pode mną uginały się nogi, kręciło mi się w głowie.
– Czym? – zdumiała się Nadia.
– Trochę później – odparłem. – Trochę później wszystkich obudzimy… w każdym razie tych, których zdołamy. Muszę teraz zrobić jedną ważną rzecz. Pomożesz mi?
– Jak?
– Po prostu trzymaj mnie za rękę – wyjaśniłem. Zamknąłem oczy. Rozłożyłem ręce. Wstrzymałem oddech. Muszę poczuć to miasto. Kamienie i ściany, które pamiętają Merlina i Artura. Ludzie mogli zapomnieć, ale kamienie pamiętają. Pradawna twierdza, która zastygła nad miastem niczym wieniec, również pamięta i czeka.
Dlaczego czasem jesteśmy tacy głupi? Dlaczego się spodziewamy, że magia będzie ukryta w czymś, co można wziąć do ręki? Przecież ona może być wszędzie…
Wielki Merlin nie ukrył swego najważniejszego artefaktu w Zmroku, nie liczył na siłę golema ani na trwałość kufrów. Twierdza stała na tej skale przez półtora tysiąca lat. Broniono jej, oblegana ją i zdobywano, burzono i przebudowywano, tutaj trzymali swoje skarby dumni szkoccy królowie… Ale tam, u podstawy podstaw, położone przez Merlina pokryte runami kamienie czekały na swój czas.
Muszę do nich sięgnąć. Muszę ich dotknąć, poczuć je…
– Jasny! – ryknął ktoś za moimi plecami. Odwróciłem się, wychodząc z transu.
Edgar i Arina stali nieruchomo, patrząc na mnie, i ze zdumieniem zrozumiałem, że w ich spojrzeniu jest strach. A Giennadij biegł, biegł i krzyczał. Czy myśli, że siła magii zależy od siły krzyku? Giennadij pędził ogromnymi susami, przeobrażając się w biegu, tracąc podobieństwo do człowieka. Rosły mu kły, skóra zmatowiała, włosy na głowie odpadały siwymi kosmykami.
Uniosłem rękę, zbierając Siłę do „Szarego nabożeństwa”.
Ale wtedy Nadia zrobiła krok do przodu i krzyknęła wampirowi prosto w twarz:
– Nie krzycz na tatę!
Giennadij zachwiał się. To, co go uderzyło, było silniejsze od nienawiści. Ale on już nie mógł się zatrzymać, biegł dalej, jakby przeciwko huraganowi, i w końcu padł u naszych nóg. Nadia pisnęła i schowała się za mną.
Przykucnąłem, zaglądając Giennadijowi w oczy.
– Kostia i Polina czekają na ciebie. Proszą, żebyś do nich przyszedł. Teraz. Dopóki jeszcze jest czas.
Szaleństwo na chwilę zniknęło z jego oczu. Sauszkin popatrzył na mnie i zapytał:
– Oni nie mogą?
– Nie. Nie mogą przyjść i nigdy by nie mogli. Ale ja zrobię to, o co prosili. Idź, dopóki jest jeszcze czas.
– Pomóż mi, Anton – powiedział niemal normalnym tonem.
– Nadiu, odwróć się – poleciłem.
– Nie patrzę, nie patrzę – mruczała Nadia, odwracając się i dla pewności zasłaniając oczy dłońmi.
Uniosłem rękę – Giennadij jak zahipnotyzowany patrzył na moje ruchy – i „Szare nabożeństwo” odesłało wampira na szóstą warstwę Zmroku.
Wstałem i spojrzałem na Edgara i Arinę. Ale oni nie patrzyli na mnie i Giennadija, patrzyli wyłącznie na Nadię.