Niewykluczone, że taki jest wymóg Inkwizycji. Formalnie stanowiska celne należą do miejscowych Patroli, Dziennego i Nocnego. Ale codziennie odnośny raport jest wysyłany do Inkwizycji, gdzie zapewne studiuje się go bardzo uważnie. I wyciąga wnioski.
– Dobry wieczór, nazywam się Anton Gorodecki – powiedziałem, stając przed kontuarem.
Tyle dobrego, że nie używamy specjalnych dokumentów. Wprawdzie krążą plotki, że albo zaczną na każdego Innego stawiać jakiś magiczny stempel, jak na wampiry, albo w ludzkich paszportach umieszczą niewidoczny dla ludzi zapis, ale na razie obchodzimy się bez biurokracji.
– Jasny – stwierdził Ciemny mag; słaby, najwyżej szósty poziom. I bardzo wątły fizycznie. Wąskie ramiona, chudy, niewysoki, blady, z rzadkimi jasnymi włosami.
– Jasny – przyznałem.
Mój pobratymiec z londyńskiego Nocnego Patrolu okazał się uśmiechniętym grubym Murzynem. Jedyne podobieństwo do partnera: również młody i też słaby, szósty, siódmy poziom Siły.
– Witaj, bracie! – powiedział radośnie. – Anton Gorodecki?
Służysz?
– Nocny Patrol, Rosja, miasto Moskwa.
– Stopień?
Uświadomiłem sobie, że nie mogą przeczytać mojej aury. Do czwartego czy piątego poziomu Siły przeczytaliby bez trudu, ale wyżej wszystko zlewa im się w jednostajne świecenie.
– Wyższy.
Ciemny się wyprostował. Wprawdzie są egoistami i indywidualistami, ale czują respekt wobec stojących wyżej. Jasny otworzył szeroko oczy i powiedział:
– O! Wyższy! Na długo?
– Przejazdem, do Edynburga. Za trzy godziny wylatuję.
– Urlop? Praca?
– Podróż służbowa.
Jaśni są liberalni i demokratyczni, ale Wyższych szanują.
– Do Zmroku wszedł pan w tamtym miejscu? – Ciemny ruchem głowy wskazał ludzką kontrolę celną.
– Tak. Zarejestrowano mnie na kamerach obserwacji? Ciemny pokręcił głową.
– Nie, wszystko mamy pod kontrolą. Ale w mieście rad działać ostrożniej, tam kamer jest dużo, bardzo dużo. Czasem ludzie zauważają, jak znikamy i się pojawiamy, i potem musimy usuwać ślady.
– Ja nawet nie wyjdę z lotniska.
– W Edynburgu również są kamery – wtrącił się Jasny. – Mniej, ale mimo wszystko… Ma pan adres edynburskiego Patrolu?
Nie musiał precyzować, że mówi o Nocnym Patrolu, to i t; było jasne.
– Mam.
– Mój przyjaciel prowadzi niewielki hotel w Edynburgu rzekł Ciemny. – Od ponad dwustu lat. Obok zamku, na Roy Mile. Jeśli panu nie przeszkadza, że jest wampirem…
No nie, same wampiry!
– …to proszę, tu jest wizytówka. Bardzo dobry hotel i przyjazny dla Innych.
– Nie jestem uprzedzony do wampirów – zapewniłem go, biorąc prostokącik. – Wśród moich przyjaciół były wampiry…
Jednego nawet posłałem na śmierć.
– W sektorze „B” jest dobra restauracja – odezwał się znowu Jasny.
Tak bardzo, tak szczerze chcieli mi pomóc, doradzić, podpowiedzieć, że straciłem już nadzieję na wydostanie się z tego kordonu serdeczności. Na szczęście wylądował jakiś samolot i do stanowiska podeszło kilkoro Innych. Uśmiechając się bez przerwy, do czego mięśnie twarzy Rosjanina nie są przystosowane, ruszyłem po swoją walizkę.
Do restauracji nie poszedłem, nie miałem ochoty nic jeść. Pochodziłem trochę po budynku, wypiłem filiżankę podwójnego espresso, zdrzemnąłem się w fotelu poczekalni i, ziewając, poszedłem do samolotu. Jegor leciał tym samym lotem, ale teraz już demonstracyjnie się nie zauważaliśmy. To znaczy, on mnie nie zauważał, a ja nie chciałem narzucać mu swojego towarzystwa.
Godzinę później wylądowaliśmy na lotnisku w Edynburgu.
Było już prawie południe, gdy wsiadałem do taksówki – cudownie wygodnej angielskiej taksówki, za którą zaczynasz tęsknić od razu, ledwie opuścisz Wielką Brytanię. Posłuszny nagłemu impulsowi podałem kierowcy wizytówkę „zaprzyjaźnionego hotelu”. Miałem zarezerwowany pokój w zwykłym ludzkim hotelu, ale możliwość porozmawiania z najstarszym szkockim wampirem (dwieście lat to nie żarty nawet dla nich) w nieformalnej atmosferze była zbyt kusząca.
Hotel rzeczywiście mieścił się w historycznym centrum miasta, na wzgórzu, w pobliżu zamku. Opuściłem szybę i z zainteresowaniem człowieka, który po raz pierwszy znalazł się w ciekawym mieście, rozglądałem się na wszystkie strony.
Edynburg robił wrażenie. Właściwie podobne wrażenie robi każde stare miasto, które sześćdziesiąt lat temu nie zostało zrujnowane w czasie wojny, w którym nie starto w pył starych soborów, zamków i kamienic, ale Edynburg miał w sobie coś szczególnego.
Może za sprawą zamku królewskiego, który, wznosząc się na górze, wieńczył miasto kamienną koroną? Może to kwestia tłumu I obwieszonych kamerami turystów, przechadzających się po ulicach, zapatrzonych na witryny i na pomniki? A może to koronki I brukowanych ulic ze starymi kamienicami, rozrzucone wokół zamku? Króla zawsze czyni jego świta. Władca potrzebuje niej tylko pięknej korony, ale również szat godnych jego królewskiej I osoby. Nagiego króla z baśni Andersena nie uratowały brylanty w koronie na głowie.
Taksówka zatrzymała się przed trzypiętrową kamienicą, której wąska fasada została wciśnięta między dwa sklepy pełne klientów. Na witrynach rozwieszono kolorowe kilty i szale, ustawiono nieodzowne butelki whisky. Co innego można przywieźć ze Szkocji? Skoro z Rosji przywozi się wódkę i matrioszki, z Grecji uzo i wyszywane obrusy, to ze Szkocji whisky i szale…
Wysiadłem z taksówki, wziąłem z rąk kierowcy walizkę, zapłaciłem i spojrzałem na budynek. Szyld nad wejściem hotelu głosił: ”Highlander blood”.
Bezczelny wampir.
Mrużąc oczy od słońca, podszedłem do drzwi. Robiło się gorąco. Legenda o tym, że wampiry nie są w stanie znieś światła słonecznego, jest wyłącznie legendą. Słońce nie robi im krzywdy, po prostu jest nieprzyjemne. W upalne dni doskonalej je rozumiem.
Drzwi nie otworzyły się same, najwyraźniej w hotelu nie lubili automatyki, więc pchnąłem je ręką i wszedłem.
Na szczęście, klimatyzacja była – nie sądzę, żeby panujący w holu chłód był pozostałością nocy, zasługą grubych kamiennych ścian.
Niewielki westybul był mroczny i może dlatego sprawiał wrażenie przytulnego. Za ladą recepcji zobaczyłem niemłodego, postawnego mężczyznę. Elegancki garnitur, krawat ze szpilką, koszula ze srebrzystymi zapinkami w kształcie ostu; twarz wąsata, rumiana – krew z mlekiem. Aura nie pozostawiała wątpliwości – człowiek.
– Dzień dobry – powiedziałem, podchodząc. – Polecono mi państwa hotel, chciałbym wynająć pokój dla jednej osoby.
– Dla jednego człowieka? – uściślił z serdecznym uśmiechem mężczyzna.
– Dla jednej osoby – podkreśliłem.
– Z pokojem może być problem, mamy festiwal. – Mężczyzna westchnął. – Nie robił pan wcześniej rezerwacji, prawda?