– Nie obchodzi mnie, czy to zrobiłaś – dodał. – Pozostanę przy tobie bez względu na wszystko.
Chcę, żebyś to wiedziała.
Esperanza opanowała się. Odsunęła krzesło, wstała. Kilka chwil wpatrywała się badawczo w jego twarz, jakby szukała w niej czegoś, co zwykle tam było. Potem odwróciła się, wezwała strażnika i wyszła.
9
Kiedy Myron dotarł do agencji, Wielka Cyndi już okupowała biurko w recepcji. Siedzibę mieli w świetnym punkcie, w samym środku Park Avenue w śródmieściu. Wielopiętrowa kamienica Lock – Horne'ów należała do rodziny Wina od czasu kiedy prapra – et cetera dziadek Horne (a może Lockwood?) rozebrał indiańskie tipi i przystąpił do jej budowy. Myron wynajmował powierzchnię biurową od Wina ze zniżką. W zamian Win zawiadywał sprawami finansowymi jego klientów. Układ ten był dla MB bardzo korzystny. Oprócz znakomitego adresu i zagwarantowania klientom usług finansowych niemal legendarnego Windsora Horne'a Lockwooda Trzeciego, agencję RepSport spowijała aura solidności, jaką mogło pochwalić się niewiele firm.
Biuro mieściło się na jedenastym piętrze. Z windy wysiadało się wprost do recepcji. Klasa! Pikały telefony. Poleciwszy dzwoniącym czekać, Wielka Cyndi spojrzała na Myrona. Wyglądała – o co niełatwo – jeszcze absurdalni ej niż zwykle. Po pierwsze, małe biurko huśtało się na jej kolanach niczym ławka dziecka na kolanach ojca odwiedzającego szkołę podstawową. Po drugie, od wczoraj nie przebrała się ani nie umyła. Myron, który jako przedsiębiorca czuły na punkcie prezencji, w zwykłych okolicznościach skomentowałby jej wygląd, tym razem uznał, że nie czas (ani bezpieczna okazja) po temu.
– Prasa stosuje wszelkie sztuczki, żeby się tu dostać, panie Bolitar – oznajmiła Cyndi. Ceniła formy.
Zawsze tytułowała go per „pan”. – Dwóch udawało potencjalnych klientów z drużyn akademickich. Myrona to nie zaskoczyło.
– Zaleciłem strażnikowi z dołu, żeby był nadzwyczaj czujny.
– Dzwoni też dużo klientów. Niepokoją się.
– Połącz ich. Resztę spław.
– Tak jest, panie Bolitar – odparła, jakby chciała zasalutować, i podała mu plik niebieskich kartek.
– To dzisiejsze telefony sprzed południa. Zaczął je przeglądać.
– Do pańskiej wiadomości – ciągnęła Wielka Cyndi. – Z początku mówiłyśmy wszystkim, że wyjechał pan na kilka dni. Potem że na tydzień, dwa. A w końcu zaczęłyśmy zmyślać nagłe wypadki: choroby w rodzinie, pomoc klientowi, który zapadł na zdrowiu, i tak dalej. Część klientów miała jednak dość tych wykrętów.
– Masz listę tych, którzy od nas odeszli? – spytał Myron. Miała ją w ręku. Wziął listę i ruszył do gabinetu.
– Panie Bolitar? Odwrócił się.
– Tak?
– Czy Esperanzy nic nie będzie?
Cienki, słaby głos Wielkiej Cyndi przeczył jej potężnemu ciału. Wrażenie było takie, jakby olbrzymka, którą miał przed sobą, połknęła małe dziecko i to dziecko wzywało pomocy.
– Nic jej nie będzie, Wielka Cyndi – zapewnił.
– Pomoże jej pan, tak? Choćby nie chciała? Nieznacznie skinął głową, a ponieważ to jej nie wystarczyło, dodał:
– Tak.
– To dobrze, panie Bolitar. Tak trzeba.
Nie miał nic do dodania, więc wszedł do gabinetu. Nie był tu od sześciu tygodni. Dziwne. Tak ciężko i tak długo pracował, by rozwinąć agencję RepSport MB – M jak Myron, B jak Bolitar, chwytliwa nazwa, nieprawdaż? – i raptem ją porzucił. Znienacka. Zostawił firmę. Klientów. Esperanzę. Zakończyli już remont kapitalny, z salki konferencyjnej i recepcji wydzielając metraż na pokój dla Esperanzy, jednak nie zdążyli go umeblować. Esperanza korzystała więc z jego gabinetu. Ledwo zasiadł przy biurku, rozdzwonił się telefon. Przez kilka sekund nie podnosił słuchawki, zawiesiwszy wzrok na ścianie ze zdjęciami sportowców reprezentowanych przez MB. Skoncentrował się na wizerunku Clu Haida. Pochylony do przodu na pozycji miotacza, z policzkiem wypchanym prymką i zmrużonymi oczami, Haid szykował się do rzutu, w który niechybnie trafi.
– Coś zbroił tym razem, Clu? – spytał głośno. Zdjęcie nie odpowiedziało, najpewniej na szczęście.
Lecz Myron patrzył na nie dalej. Aż dziw, z ilu tarapatów wyciągnął przez te lata Clu. Czy gdyby nie uciekł na Karaiby, wyciągnąłby go także z tej kabały? Zbędna introspekcja – do niej też miał talent.
– Panie Bolitar – odezwała się przez interkom Wielka Cyndi.
– Tak?
– Wiem, że kazał mi pan łączyć tylko klientów, ale dzwoni Sophie Mayor.
– Daj ją.
Myron usłyszał trzask i powiedział „halo”.
– Mój Boże, Myron! Do diaska, co wy wyrabiacie?! Sophie Mayor, nowa właścicielka drużyny Jankesów, nie traciła czasu na pogaduszki.
– Sam próbuję się w tym połapać.
– Posądzają pańską sekretarkę o zabicie Clu.
– Esperanza jest moją wspólniczką – sprostował, nie bardzo wiedząc dlaczego. – I nikogo nie zabiła.
– Siedzę tu z Jaredem.
Jej syn, Jared, był „współdyrektorem naczelnym” Jankesów. Przedrostek „współ” znaczył, że „dzięki nepotyzmowi dzieli tytuł dyrektorski z kimś, kto zna się na rzeczy”, a „Jared”, że „urodził się po roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim”.
– Musimy coś powiedzieć prasie.
– Nie bardzo wiem, jak wam pomóc, pani Mayor.
– Zapewniał pan, że Clu ma to już za sobą. Myron nie odpowiedział.
– Narkotyki, pijaństwo, imprezowanie, kłopoty – ciągnęła Sophie Mayor. – Zapewniał pan, że to przeszłość.
Już miał stanąć we własnej obronie, ale się rozmyślił.
– Najlepiej porozmawiać o tym osobiście – odparł.
– Ja i syn towarzyszymy drużynie. Jesteśmy w Cleveland. Wieczorem lecimy do domu.
– To może spotkamy się jutro rano?
– Na stadionie. O jedenastej.
– Dobrze.
Myron odłożył słuchawkę. Wielka Cyndi natychmiast połączyła go z klientem.
– Myron, słucham.
– Gdzieś ty był, jak rany?! – powitał go Marty Towey, blokujący obrońca Wikingów.
Myron wziął głęboki oddech i wygłosił na wpół przygotowany spicz: wrócił, wszystko gra, spokojna głowa, finanse kwitną, na biurku nowa umowa, nowe kontrakty reklamowe tuż – tuż, tatarata, miodzio, balsam.
Ale Marty nie dał się nabrać na plewy.
– Jasny gwint, Myron, wybrałem MB nie po to, żeby moje sprawy prowadzili pomagierzy! Chciałem, żeby je załatwiał szef. Rozumiesz?
– Jasne, Marty.
– Owszem, Esperanza jest miła itd. Ale nie jest tobą. Wynająłem ciebie. Rozumiesz?
– Wróciłem, Marty. Wszystko się ułoży. Słowo. Za parę tygodni przyjeżdżacie do Nowego Jorku, tak?
– Za dwa tygodnie gramy z Jetsami.
– Świetnie. Spotkam się z tobą i po meczu pójdziemy na kolację.
Dopiero po odłożeniu słuchawki Myron uświadomił sobie, jak bardzo wypadł z kursu w sprawach klientów. Pojęcia nie miał, czy Marty gra w pierwszym składzie, czy też bliski jest trafienia na listę transferową. Chryste, musiał nadrobić mnóstwo zaległości.
Przez następne dwie godziny załatwiał telefony w podobnym stylu. Większość klientów ułagodził.
Część nie podjęła decyzji. Nikt więcej go nie opuścił. Wprawdzie niczego nie naprawił, lecz udało mu się zmniejszyć krwotok do strużki krwi.
Do drzwi zapukała Wielka Cyndi.
– Kłopoty, panie Bolitar – obwieściła.