Выбрать главу

Od progu doleciał okropny, choć skądinąd znajomy odór.

– Co to za… – zaczął Myron.

– Suń się, lala – dobiegł zza pleców Wielkiej Cyndi gburowaty głos.

Myron próbował dojrzeć kto zacz, ale Wielka Cyndi przesłaniała mu widok jak Księżyc podczas zaćmienia Słońca. W końcu ustąpiła i przecisnęli się obok niej dwaj policjanci w cywilu, ci sami co w sądzie. Duży, zmęczony życiem pięćdziesięciolatek z zaczerwienionymi oczami i twarzą, która nawet po ogoleniu wyglądała na nieogoloną, nosił trencz z rękawami ledwie sięgającymi łokci, a buty miał wytarte bardziej niż kij baseballowy Gaylorda Perry'ego. Młodszy, mniejszy, był, co tu dużo mówić, brzydki. Z twarzy kojarzył się Myronowi z wszą głowową w powiększeniu. Paradował – jak przystało na stróża prawa z katalogu odzieży Searsa – w jasnoszarym garniturze z kamizelką i w krawacie z kolekcji Zwariowanych Melodii A.D. 1992. Straszliwy zapach zaczął wsiąkać w ściany.

– Nakaz – zatokował duży, ale nie żuł w ustach cygara, choć powinien. – Zanim powiesz pan, że to nie nasz rejon, dowiedz się, że wciąż pracujemy z Michaelem Chapmanem z Północnego Manhattanu. Chcesz pan podpaść, to do niego zadzwoń. A teraz jazda z fotela, przeszukamy biuro.

– Chryste, który z was tak się zlał kolońską? – spytał Myron, marszcząc nos.

Wesz Głowowa łypnął na partnera wzrokiem, który mówił: zasłonię go ciałem przed kulką, ale w życiu nie dam się zabić za ten zapach. Jeszcze czego.

– Słuchaj, ćwoku – odparł duży. – Nazywam się detektyw Winters…

– Serio? Mamusia dała ci na pierwsze Detektyw? Policjant westchnął.

– …a to jest detektyw Martinez. A teraz gub się stąd, matole. Myron miał już dosyć duszącej woni.

– Jezu, człowieku, nie pożyczaj więcej kolońskiej od stewardów lotniczych.

– Wystarczy, pajacu.

– Na etykiecie jest instrukcja „lej litrami”?

– Prawdziwy z pana komik, Bolitar. W Sing Sing tylu jest zabawnych zakapiorów, że aż szkoda, że nie pokazują ich w telewizji.

– Myślałem, że przeszukaliście już moje biuro.

– Przeszukaliśmy. A tym razem wracamy po rachunki.

– Nie wystarczyłby do tego on? Myron wskazał Wesz Głowową.

– Co?

– Nigdy nie pozbędę się tego zapachu.

By uniknąć bałaganu z odciskami palców, Winters wyjął lateksowe rękawiczki, nałożył je z teatralnym trzaskiem, gimnastykując dłonie, i uśmiechnął się. Myron puścił oko.

– Zgiąć się wpół i chwycić za kostki? – spytał.

– Nie.

– A niech cię, a tak liczyłem na pieszczoty.

Chcesz dogryźć glinie? Poczęstuj go gejowskim żartem. Myron nie spotkał dotąd policjanta, który nie byłby w stu procentach homofobem.

– Zrobimy tu demolkę, panie komik.

– Wątpię – odparł Myron.

– Tak?

Myron wstał i sięgnął do szafy na akta.

– E, nie ruszaj pan tam niczego!

Myron zignorował ostrzeżenie i wyjął małą kamerę wideo.

– Udokumentuję pańskie poczynania, panie władzo. W dzisiejszej atmosferze fałszywych pomówień funkcjonariuszy policji o przekupstwo należy unikać wszelkich nieporozumień… – Myron włączył kamerę i skierował obiektyw na Wintersa. – Nieprawdaż?

– Tak – odparł policjant, patrząc prosto w kamerę. – Należy unikać nieporozumień. Myron patrzył cały czas w ekranik.

– W kamerze wygląda pan jak żywy – rzekł Myron, nie odrywając oczu od ekraniku. – Założę się, że gdybyśmy odtworzyli taśmę, poczulibyśmy zapach pańskich perfum.

Wesz Głowowa skrył uśmiech.

– Zechce pan się usunąć z drogi, panie Bolitar – powiedział Winters.

– Jasne. Współpraca to moja druga natura. Policjanci przystąpili do przeszukania, co sprowadziło się w zasadzie do spakowania znalezionych dokumentów do skrzynek i wyniesienia ich z biura. Patrząc, jak rękami w gumowych rękawiczkach dotykają wszystkiego, Myron miał wrażenie, że dotykają także jego. Starał się zachować niewinną minę, ale mimo woli się denerwował. Poczucie winy to dziwne zjawisko. Wprawdzie wiedział, że dokumenty firmy są w całkowitym porządku, niemniej czuł się jakoś niepewnie.

Oddał kamerę Wielkiej Cyndi i zaczął obdzwaniać klientów, którzy odeszli z agencji. Większość nie podniosła słuchawek. Nielicznych, którzy odebrali telefony, namawiał do zmiany decyzji. Rozgrywał to delikatnie, uznając, że zbytnia natarczywość da odwrotny skutek. Mówił tylko, że wrócił i że chętnie porozmawia z nimi w najbliższym dogodnym dla nich czasie. Jego rozmówcy, jak można było się spodziewać, migali się od konkretnych odpowiedzi. Odzyskanie ich zaufania wymagało czasu. Policjanci zakończyli pakowanie i wyszli bez pożegnania. Ech, maniery.

– Będzie bardzo trudno – orzekł Myron, patrząc wraz z Wielką Cyndi, jak zamykają się za nimi drzwi windy.

– Z czym?

– Pracować bez dokumentów.

Wielka Cyndi otworzyła torbę i pokazała mu dyskietki.

– Wszystko jest na nich.

– Wszystko?

– Tak.

– Wszystko skopiowałaś na nie?

– Tak.

– Listy i korespondencja się przydadzą ale bez kontraktów…

– Wszystko – wpadła mu w słowo. – Kupiłam skaner i zeskanowałam wszelkie dokumenty. Zapasowy komplet kopii jest w skrytce w Citibanku. Co tydzień aktualizuję dane. Na wypadek pożaru i innych nieprzewidzianych wypadków.

Tym razem Myron na widok jej uśmiechu skulił się prawie niezauważalnie.

– Zadziwiasz mnie, Wielka Cyndi.

Z uwagi na gruby makijaż trudno było mieć pewność, ale chyba się zarumieniła. Zahuczał domofon. Wielka Cyndi podniosła słuchawkę.

– Tak? – spytała. – Tak, niech wjedzie – dodała po chwili spoważniałym głosem i odłożyła słuchawkę.

– Kto to?

– Bonnie Haid do pana.

Wielka Cyndi wpuściła wdowę Haid do gabinetu. Myron stanął za biurkiem, nie bardzo wiedząc, co począć. Czekał na pierwszy ruch Bonnie, lecz na próżno. Spostrzegł, że zapuściła włosy. Na chwilę wrócił wspomnieniem na uniwerek Duke'a. Bonnie i Clu siedzieli na kanapie w suterenie studenckiego bractwa, z kolejną baryłką piwa za plecami. Ona w szarej bluzie, z nogami podwiniętymi pod siebie, on obejmował ją ramieniem Myron przełknął ślinę, ruszył ku niej. Cofnęła się o krok i zamknęła oczy. Podniosła rękę, żeby go powstrzymać, jakby nie mogła znieść jego bliskości. Znieruchomiał.

– Przepraszam – powiedział.

– Dziękuję.

Stali niczym para tancerzy czekających, aż zacznie grać muzyka.

– Mogę usiąść? – spytała Bonnie.

– Oczywiście.

Usiadła. Myron zawahał się i postanowił wrócić za biurko.

– Kiedy przyjechałeś? – spytała.

– Wczoraj wieczorem. Wcześniej nie miałem pojęcia o Clu. Przykro mi, że nie byłem osiągalny. Przekrzywiła głowę.

– Dlaczego?

– Słucham?

– Dlaczego jest ci przykro, że cię tu nie było? Poradziłbyś coś? Wzruszył ramionami.

– Mógłbym pomóc.

– Pomóc? Jak?

Znów wzruszył ramionami, rozłożył ręce.

– Nie wiem, co powiedzieć, Bonnie. Po prostu strzelam. Spojrzała na niego wyzywająco, opuściła oczy.

– Naskakuję na każdego, z kim rozmawiam – powiedziała. – Nie zwracaj na to uwagi.

– Nie szkodzi, naskakuj.

Mało brakowało, żeby się uśmiechnęła.

– Dobry z ciebie chłop, Myron. Zawsze byłeś taki. Już wtedy, na studiach w Duke'u, wyczuwało się w tobie coś… – czyja wiem… szlachetnego.