– Słucham pana – powiedział.
– Czy szeryf Lemmon wciąż tu pracuje? – spytał Myron.
– Nie, przykro mi. Ron zmarł… jakiś rok temu. Dwa lata przedtem przeszedł na emeryturę.
– Szkoda.
– Tak. Rak przeżarł go jak głodny szczur.
Hobert wzruszył ramionami, jakby mówił: cóż poradzić?
– A policjant Kobler? Z dziesięć lat temu był, o ile pamiętam, zastępcą szeryfa.
– Eddie nie jest już w policji – odparł Hobert ze ściśniętym gardłem.
– Nadal mieszka w okolicy?
– Nie. Chyba w Wyoming. A jak pańska godność?
– Myron Bolitar.
– Skądś znam pańskie nazwisko.
– Grałem w koszykówkę.
– Nie, nie stąd. Nie cierpię koszykówki. – Po krótkim zastanowieniu Hobert pokręcił głową. – Czemu pan pyta o dwóch byłych policjantów?
– To poniekąd moi dawni znajomi. Hobert nie za bardzo w to uwierzył.
– Chciałem spytać ich o kogoś, z kim związał się mój klient.
– Klient?
Myron uśmiechnął się jak bezradny ciapek. Zwykle czarował tym uśmiechem starsze panie, ale co tam, kto nie marnuje, temu nie brakuje.
– Jestem agentem sportowym. Dbam o interesy sportowców. O to… czy nie są wykorzystywani. Mój klient jest zainteresowany pewną panią, która tutaj mieszka. Chciałem się upewnić, czy nie naciąga ona mężczyzn na pieniądze itd.
W dwóch słowach: kiepskie tłumaczenie.
– Jak się nazywa? – spytał policjant.
– Barbara Cromwell. Hobert zamrugał.
– Żartuje pan?
– Nie.
– Któryś z pańskich sportowców chce chodzić z Barbarą Cromwell?
– Może źle zapisałem nazwisko – odparł Myron, włączając wsteczny bieg.
– Ja myślę.
– Dlaczego?
– Wspomniał pan o Ronie Lemmonie. Dawnym szeryfie.
– Tak.
– Barbara Cromwell to jego córka.
Myron osłupiał. Szumiał wentylator. Zadzwonił telefon.
– Sekundę.
Hobert podniósł słuchawkę.
Jego gość nic z tego nie usłyszał. Ktoś zamroził mu w głowie tę chwilę. Zawiesił go nad czarną dziurą, dając czas na zajrzenie w nicość, po czym równie nagle wypuścił. Wirując z rozpostartymi rękami, Myron zapadł w ciemność, czekając, niemal licząc, że rozbije się na dnie.
36
Wytoczył się na zewnątrz. Przeszedł przez rynek. Zamówił coś do zjedzenia w meksykańskim barze i pochłonął łapczywie, nie czując smaku posiłku. Zadzwonił Win.
– Mieliśmy rację – powiedział. – Hester Crimstein chciała odwrócić naszą uwagę.
– Przyznała się do tego?
– Nie, nic nie wyjaśniła. Oznajmiła, że będzie rozmawiać tylko z tobą. Zażądała, bym zdradził jej, gdzie jesteś.
Żadna niespodzianka.
– Mam… – Win zawiesił głos – ją przesłuchać?
– Proszę nie – rzekł Myron. – Pomijając kwestię etyki, sądzę, że nie ma już takiej potrzeby.
– Tak?
– Sawyer Wells powiedział, że zajmował się terapią narkomanów w Rockwell.
– Pamiętam.
– W Rockwell był na odwyku Billy Lee Palms. Wspomniała o tym jego matka, kiedy ją odwiedziłem.
– Hmm. Wspaniały zbieg okoliczności.
– Jaki tam zbieg – odparł Myron. – To wyjaśnia wszystko.
Po rozmowie z Winem Myron siedem albo osiem razy przemierzył główną ulicę w Wilston. Bezczynni z braku klientów sklepikarze uśmiechali się do niego. Odpowiadał im uśmiechami. Pozdrawiał skinieniem głowy najrozmaitszych przechodniów. W mieście wciąż mocno tkwiącym w latach sześćdziesiątych ludzie nadal nosili rozczochrane brody, czarne czapki i wyglądali jak duet Seals i Crofts na koncercie pod gołym niebem. Podobało mu się tu. Bardzo.
Pomyślał o matce i ojcu. Pomyślał, że się starzeją, i zadał sobie pytanie, dlaczego nie może się z tym pogodzić. Uznał, że „bóle w klatce piersiowej” taty to także jego wina, że pośrednio przyczynił się do nich, stresując go ucieczką. Jak znieśliby rodzice los, który spotkał Sophie i Gary'ego Mayorów, gdyby mając siedemnaście lat, zniknął bez śladu i przepadł? Pomyślał o Jessice i jej deklaracji, że będzie o niego walczyć. Pomyślał o Brendzie i o tym, jak postąpił. Pomyślał o Teresę i o zeszłej nocy. Czy cokolwiek znaczyła? Pomyślał o Winie, Esperanzy i o poświęceniach, na jakie stać przyjaciół. Na dłuższy czas wyrzucił z głowy myśli o zabójstwie Clu i o śmierci Billy'ego Lee. A także o Lucy Mayor, jej zniknięciu i swoim związku z tą sprawą. Lecz teraz do nich wrócił. Na koniec przeprowadził pięć rozmów przez komórkę, popytał, utwierdził się w podejrzeniach. Odpowiedzi nigdy nie zjawiają się z okrzykiem „Eureka!”. Potykając się, zmierzasz ku nim często w zupełnych ciemnościach. Z trudem przemierzasz nocą ciemny pokój, wpadasz na rzeczy, których nie widzisz, mozolnie brniesz naprzód, siniaczysz sobie golenie, przewracasz się, wstajesz, po omacku wędrujesz od ściany do ściany i liczysz, że w końcu natrafisz dłonią na kontakt. A potem – by pozostać przy tej kiepskiej, lecz niestety trafnej analogii – gdy nim pstrykniesz i pokój zaleje światło, niekiedy odkrywasz, że pokój ten wygląda tak, jak go sobie wyobrażałeś. I wtedy zadajesz sobie pytanie, czy nie lepiej byłoby, gdybyś na zawsze pozostał w mroku.
Win oczywiście poszerzyłby tę analogię. Wskazałby, że są inne rozwiązania. Że można po prostu wyjść z ciemnego pokoju. Można przyzwyczaić oczy do mroku i pogodzić się z tym, że niczego nie widać wyraźnie. Można nawet zgasić światło natychmiast po zapaleniu. W przypadku losu Horace'a i Brendy Slaughterów miał rację. Ale czy również w sprawie Clu Haida? Myron nie był tego pewien. Odszukał kontakt. Zapalił światło. Jednak analogia nie wytrzymała próby, nie tylko dlatego, że od początku była niemądra. Pokój pozostał niewyraźny, jakby patrzył nań przez zasłonę prysznicową. Widział światła i cienie. Rozróżniał kształty. Lecz uprzytomnienie sobie, co się właściwie stało, wymagało odsunięcia zasłony.
Jeszcze mógł się wycofać, nie dotykać jej albo zgasić światło. Jednak ciemność i opcje, które wymieniłby Win, niczego nie rozwiązywały. W mroku nie widać gnicia. Procesy gnilne, rozwijając się swobodnie, bez przeszkód, wreszcie strawią wszystko, nawet człowieka skulonego w kącie, starającego się z całych sił nie zbliżyć do przeklętego kontaktu.
Dlatego Myron wsiadł do samochodu, wrócił do domu na Claremont Road, zapukał do drzwi, a Barbara Cromwell ponownie kazała mu odejść.
– Wiem, dlaczego Clu Haid tu przyjechał – zaczął mówić i mówił dopóty, dopóki go nie wpuściła.
Po wyjściu od niej zadzwonił do Wina. Długo rozmawiali. Najpierw o śmierci Clu Haida. Potem o Alu Bolitarze. Pomogło, choć niewiele. Zadzwonił do Teresę i podzielił się z nią tym, co odkrył. Przyrzekła sprawdzić niektóre fakty, korzystając z własnych źródeł.
– A więc Win miał rację – skonstatowała. – Jesteś bezpośrednio związany ze sprawą.