– RepSport MB nie jest na sprzedaż – odparł Myron.
– Głupio robisz.
– Odnotuję to sobie w rubryce „Na święty nigdy”. Podpory FJ. wydały pomruk, przesunęły się o krok i unisono strzeliły szyjami.
– Kto układa wam choreografię? – spytał Myron, wskazując ich po kolei.
Z ich min wynikało, że szukają powodu do obrazy, ale nie wiedzieli, co znaczy słowo „choreografia”.
– Wiesz, ilu klientów straciła w ostatnich tygodniach twoja agencja? – spytał FJ.
– Dużo?
– Powiedziałbym, że jedną czwartą. Kilku przeszło do nas.
Choć Myron gwizdnął z udaną nonszalancją, przykro mu było to słyszeć.
– Odzyskam ich – odparł.
– Tak myślisz?
F J. znów posłał mu gadzi uśmiech. Myron niemal oczekiwał, że za chwilę wysunie z ust rozdwojony język.
– Wiesz, ilu jeszcze odejdzie na wieść o aresztowaniu Esperanzy?
– Dużo?
– Będziesz miał szczęście, jeśli zostanie ci choć jeden.
– Wtedy będę jak Jerry Maguire. Widziałeś ten film? Forsa na stół? Kocham czarnych? – spytał Myron, naśladując Toma Cruise'a. – Pochlebiasz mi.
FJ. zachował spokój.
– Chcę być wielkoduszny – rzekł.
– Właśnie widzę, ale mimo to odmawiam.
– Nieważne, jak nieposzlakowaną opinię miałeś. Nikt nie przeżyje takiego skandalu finansowego, jaki cię czeka.
Nie chodziło o skandal finansowy, ale Myron nie miał ochoty nic prostować.
– Skończyłeś, Frank? – spytał.
– Jasne – odparł F.J., posyłając ostatni wężowy uśmiech, który, zda się, zeskoczył mu z twarzy, podpełzł do Myrona i ślizgając się, cofnął zygzakiem. – Ale może spotkalibyśmy się na lunchu?
– W każdej chwili. Masz komórkę?
– Oczywiście.
– W takim razie zadzwoń do mojej wspólniczki i się umów.
– To ona nie siedzi w areszcie? Myron strzelił palcami.
– A niech mnie! Juniora to rozbawiło.
– Jak wspomniałem, niektórzy z twoich klientów zaczęli korzystać z moich usług.
– Wspomniałeś.
– Jeśli z którymkolwiek się skontaktujesz… – F.J. urwał, szukając właściwych słów – zobligujesz mnie do reakcji. Wyrażam się jasno?
Dwudziestopięcioletni F.J. niecały rok temu ukończył zarządzanie i administrację na Harvardzie. Studia licencjackie zrobił w Princeton. Bystrzak. Albo łapa wpływowego papy. Tak czy siak krążyła plotka, że gdy pewien profesor z Princeton chciał oskarżyć go o plagiat, zniknął i pozostał po nim tylko język, znaleziony na poduszce innego profesora, rozważającego wniesienie podobnych oskarżeń.
– Przeraźliwie jasno.
– Świetnie. No, to sobie pogadamy. Pod warunkiem zachowania języka.
Trójka mężczyzn wsiadła do samochodu i odjechała bez słowa. Myron spowolnił bicie serca i sprawdził godzinę. Czas było jechać do sądu.
7
Sala sądowa w Hackensack wyglądała jota w jotę jak te, które pokazują w telewizji. Seriale takie jak Kancelaria adwokacka, W obronie prawa, a nawet Sędzia Judy bardzo dobrze oddawały jej scenerię. Nie mogły oczywiście uchwycić istoty rzeczy emanującej ze szczegółów w rodzaju lekkiego, wszechobecnego odoru potu, którego źródłem był strach, nadmiaru środków odkażających i pewnej lepkości ław, stołów, poręczy – otoczki sprawiedliwości, jak nazywał to Myron. Zabrał z sobą książeczkę czekową, żeby od ręki wpłacić kaucję. Wczoraj wieczorem on i Win ocenili, że sędzia zażąda za zwolnienie Esperanzy od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu pięciu tysięcy. Na jej korzyść przemawiało, że miała stałą pracę i nie była notowana. Wyższa kaucja też nie stanowiła problemu. Wprawdzie kieszenie Myrona nie były zbyt głębokie, ale Win zarabiał rocznie tyle, ile mały kraj w Europie.
Przed sądem parkowała chmara reporterów – mnóstwo mikrobusów z kablami, antenami satelitarnymi i antenami fallicznymi wycelowanymi w niebo, jakby szukały nieuchwytnego boga wysokiej oglądalności. Była tam Telewizja Sądowa, News 2 z Nowego Jorku, ABC, CNN i Eyewitness News. Ostatnia z wymienionych stacji miała lokalne filie we wszystkich miastach i regionach kraju. Dlaczego? Co takiego atrakcyjnego było w jej nazwie – „Naoczny świadek”? Nie brakło też telewizyjnych brukowców w rodzaju „Hard Copy”, „Access Hollywood”, „Current Affair”, choć różnica pomiędzy nimi a wiadomościami lokalnymi była prawie niezauważalna. Tyle że „Hard Copy” i tym podobne zachowały dość przyzwoitości, by nie skrywać, iż nie służą żadnym pozytywnym wartościom społecznym. A w dodatku oszczędzały ci ględzenia zapowiadaczy pogody. Paru reporterów rozpoznało Myrona i krzyknęło do niego po nazwisku. Przybrawszy minę jak przed meczem – poważną, nieustępliwą, skupioną, pewną siebie – nie odezwał się ani słowem. Tuż po wejściu do sali rozpraw spostrzegł Wielką Cyndi – nic dziwnego, gdyż rzucała się w oczy jak Louis Farrakhan na zebraniu Ligi Przeciwników Obrażania Żydów. Tkwiła zaklinowana w rzędzie krzeseł, w którym oprócz niej siedział tylko Win. Normalka. Chcesz zapewnić sobie miejsca, poślij Wielką Cyndi. Ludzie woleli nie przeciskać się na sąsiednie krzesła. Na ogół wybierali stanie. A nawet powrót do domu.
Myron wśliznął się w rząd okupowany przez Wielką Szefową, przestąpił przez jej kolana rozmiaru kasków baseballowych i usiadł między przyjaciółmi.
Wielka Cyndi nie przebrała się od wczorajszego wieczoru ani nawet nie umyła. Deszcz spłukał z jej włosów nieco farby. Fioletowe i żółte pasma wyschły z przodu i na karku. Makijaż, nakładany z reguły w ilości, która wystarczyłaby na odlanie popiersia z gipsu, również nie przetrzymał szturmu deszczu, więc jej twarz przywodziła na myśl różnobarwne świece w menorze, stojące zbyt długo na słońcu. W większych miastach przedstawianie aktów oskarżenia o morderstwo załatwiano na ogół taśmowo, jak w fabryce. Ale nie tu, w Hackensack. Chodziło o dużą sprawę – zabójstwo znanej osoby. Nie było pośpiechu. Woźny sądowy odczytał wokandę.
– Dziś rano miałem gościa – szepnął Myron Winowi.
– Tak?
– Franka Juniora z dwoma bandziorami.
– Aha. Czy chłopiec z okładki „Nowoczesnego Zbira” obdarzył cię zwyczajową wiązanką malowniczych gróźb?
– Tak.
Win prawie się uśmiechnął.
– Powinniśmy go zabić.
– Nie.
– Odwlekasz nieuniknione.
– To syn Franka Ache'a, Win. Nie możesz tak po prostu zabić jego syna.
– Rozumiem. Wolałbyś zabić kogoś z lepszej rodziny? Logika Wina! Konsekwentna, aż skóra cierpła.
– Zaczekajmy, co z tego wyniknie, dobrze?
– Nie odkładaj na jutro tego, co trzeba zniszczyć dziś. Myron skinął głową.
– Powinieneś napisać poradnik „Jak żyć”.
Zamilkli. Sprawy toczyły się jedna za drugą – o włamanie i wtargnięcie na cudzą posiadłość, o napady, o kradzieże samochodów. Podejrzani byli bez wyjątku młodzi, winni, gniewni. Wszyscy patrzyli wilkiem. Twardziele. Myron starał się nie stroić min, pamiętać, że nikt nie jest winny, dopóki nie udowodnią mu przestępstwa, i że Esperanza też jest podejrzana. Lecz niewiele to pomogło. Wreszcie na salę wkroczyła Hester Crimstein w swym wyjściowym adwokackim stroju – eleganckim beżowym kostiumie, kremowej bluzce – i z cokolwiek zbyt staranną, wy lakierowaną fryzurą. Zajęła miejsce przy stole obrony i w sali zapadła cisza. Dwaj strażnicy wprowadzili przez otwarte drzwi Esperanzę. Na jej widok Myron poczuł, jakby w pierś kopnął go muł.