Ręce miała skute z przodu kajdankami, a na sobie jaskrawopomarańczowy aresztancki kombinezon. Żadnych szarości, żadnych pasków – w razie ucieczki więzień rzucałby się w oczy jak neon w klasztorze. Myron świetnie wiedział, że jest drobna – metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, czterdzieści pięć kilo wagi – ale jeszcze nigdy nie wydała mu się taka mała. Głowę trzymała wysoko, hardo. Cała ona. Jeżeli się bała, nie okazywała tego.
Hester Crimstein dodała jej otuchy, kładąc dłoń na jej ramieniu. Esperanza powitała ją skinieniem głowy. Myron starał się za wszelką cenę pochwycić jej wzrok. Dopiero po kilku sekundach wreszcie obróciła się w jego kierunku, patrząc z lekkim, zrezygnowanym uśmiechem, który mówił „nic mi nie jest”. Od razu poczuł się lepiej.
– Sprawa przeciwko Esperanzy Diaz – obwieścił woźny sądowy.
– Pod jakim zarzutem? – spytała sędzia.
Miejsce przy pulpicie na jednej nodze zajął zastępca prokuratora, młodzianek o świeżej cerze, ledwie wyglądający na wiek, w którym chłopcom wyrastają włosy łonowe.
– Zabójstwa drugiego stopnia.
– Czy oskarżona przyznaje się do winy?
– Jestem niewinna – odparła mocnym głosem Esperanza.
– Co z kaucją?
– Wysoki Sądzie, oskarżenie wnioskuje o niewypuszczanie pani Diaz za kaucją – odparł młodzianek.
– Co takiego?! – krzyknęła Hester Crimstein, jakby przed chwilą usłyszała najbardziej niedorzeczne, groźne słowa, jakie kiedykolwiek padły z ust człowieka.
Młodzianka jednak nie speszyła.
– Pani Diaz jest oskarżona o zabicie człowieka, do którego strzeliła trzy razy. Mamy solidny dowód…
– Nic nie mają, Wysoki Sądzie. Brak jakichkolwiek poszlak!
– Panna Diaz nie ma rodziny ani zakorzenienia społecznego – ciągnął młodzianek. – Wypuszczenie jej stwarza, naszym zdaniem, poważne ryzyko, że ucieknie.
– Bzdura, Wysoki Sądzie! Pani Diaz jest wspólniczką w dużej agencji sportowej na Manhattanie. Absolwentką studiów prawniczych, przygotowującą się obecnie do przyjęcia do palestry. Ma wielu przyjaciół, jest zakorzeniona w społeczności, a ponadto w żaden sposób nie była notowana.
– Owszem, Wysoki Sądzie, ale oskarżona nie ma rodziny…
– I co z tego?! – wtrąciła Hester Crimstein. – Jej rodzice nie żyją. Czy to powód, by karać kobietę? Z racji śmierci rodziców?! To skandal, Wysoki Sądzie!
Sędzia, kobieta tuż po pięćdziesiątce, wyprostowała się w krześle.
– Pański wniosek o niewypuszczenie za kaucją jest rażący – skarciła młodzianka.
– Wysoki Sądzie, naszym zdaniem panna Diaz dysponuje nader pokaźnymi środkami i ma bardzo dobre powody, aby uciec przed wymiarem prawa.
– Co pan plecie?! – wściekła się Hester Crimstein.
– Ofiara morderstwa, pan Haid, wyjął niedawno z banku dwieście tysięcy dolarów w gotówce. Pieniądze te znikły z jego mieszkania. Logika podpowiada, że zabrano je po dokonaniu zbrodni…
– Jaka logika?! – krzyknęła Hester. – Wysoki Sądzie, co za nonsens!
– Obrona wspomniała, że pani Diaz ma przyjaciół w społeczności – ciągnął młodzianek. – Niektórzy z nich są na tej sali, w tym jej pracodawca Myron Bolitar. – Wskazał Myrona. – Z naszych ustaleń wynika, że pana Bolitara przez co najmniej tydzień nie było w kraju. Podobno bawił na Karaibach, być może nawet na Kajmanach.
– I co z tego?! – krzyknęła Hester. – Jeżeli to przestępstwo, aresztujcie go! Ale młodzianek nie popuścił.
– Obok niego siedzi przyjaciel pani Diaz, Windsor Lockwood z firmy Lock – Horne Securities. Win, na którego zwróciły się oczy wszystkich, skinął głową i wykonał nieznaczny majestatyczny gest ręką.
– Pan Lockwood, jako doradca finansowy ofiary morderstwa, zawiadywał kontem, z którego wyjęto rzeczone dwieście tysięcy dolarów.
– Więc aresztujcie również jego! – zagrzmiała Hester. – Wysoki Sądzie, z moją klientką ma to wspólnego tylko tyle, że być może dowodzi jej niewinności. Pani Diaz, pracowita kobieta latynoskiego pochodzenia, przebiła się przez wieczorowe studia prawnicze, nie jest notowana i powinna natychmiast wyjść z aresztu. Krótko mówiąc, ma prawo zostać zwolniona za rozsądną kaucją.
– Wysoki Sądzie, w tej sprawie w grę wchodzi dużo gotówki – zaripostował młodzianek. – Dwieście tysięcy brakujących dolarów. Możliwe powiązanie pani Diaz z panem Bolitarem i, oczywiście, z panem Lockwoodem, należącym do jednej z najbogatszych rodzin w naszym regionie…
– Chwileczkę, Wysoki Sądzie. Po pierwsze, prokurator okręgowy posądza panią Diaz o kradzież i ukrycie domniemanej zaginionej kwoty, której, jego zdaniem, pani Diaz użyje po to, żeby zbiec. Imputuje również, że zwróci się ona do pana Lockwooda, będącego li tylko jej doradcą finansowym, z prośbą o fundusze. Jedno z dwojga. Dlaczego w chwili gdy prokuratura okręgowa trudzi się nad sfabrykowaniem tezy o przestępczej zmowie w kwestii pieniędzy, jeden z najbogatszych ludzi w kraju uznaje za stosowne wejść w taką zmowę z biedną Latynoską, by rzeczone pieniądze ukraść? Skończony absurd! Oskarżenie, nie mając żadnych podstaw do postawienia zarzutów, wystąpiło z bajdą o pieniądzach, tak wiarygodną, jak wieść o pojawieniu się Ehdsa…
– Wystarczy – przerwała adwokatce sędzia, usiadła prosto, zabębniła palcami w wielki blat, spojrzała krótko na Wina, a potem znów na stół obrony. – Niepokoi mnie sprawa zaginionych pieniędzy.
– Wysoki Sądzie, zapewniam, że moja klientka nie wie nic o żadnych pieniądzach.
– Zdziwiłoby mnie pani odmienne zdanie, pani Crimstein. Ale fakty przedstawione przez oskarżenie budzą uzasadniony niepokój. Oddalam wniosek o zwolnienie za kaucją.
Hester Crimstein zrobiła wielkie oczy.
– Wysoki Sądzie, to pogwałcenie…
– Obrona nie musi podnosić głosu. Słyszę dobrze.
– Z całą mocą protestuję…
– Proszę zostawić to dla kamer, pani Crimstein. – Sędzia uderzyła młotkiem. – Następna sprawa! Podniósł się stłumiony szum. Wielka Cyndi uderzyła w lament niczym wojenna wdowa w kronice filmowej. Hester Crimstein przyłożyła usta do ucha Esperanzy i coś szepnęła. Esperanza skinęła głową, ale chyba nie słuchała. Strażnicy powiedli ją do drzwi. Myron znów spróbował pochwycić jej wzrok, lecz nie spojrzała na niego. Może nie chciała.
Za to Hester Crimstein rzuciła mu tak niemiłe spojrzenie, że o mało nie zrobił uniku. Podeszła, starając się zachować neutralną minę.
– Pokój siedem – powiedziała ledwo poruszając ustami i nie patrząc na niego. – Korytarzem i w lewo. Niech pan z nikim nie rozmawia.
Myron nawet nie skinął głową.
Adwokatka ruszyła szybkim krokiem, już przed drzwiami intonując mantrę „bez komentarzy”. Win westchnął, wyjął z marynarki kartkę, pióro i zaczął pisać.
– Co robisz? – spytał Myron.
– Zobaczysz.
Niebawem podeszli do nich dwaj policjanci w cywilu, z pewnością z wydziału zabójstw. Towarzyszył im odór taniej wody kolońskiej.
– Jesteśmy aresztowani? – spytał Win, nim zdążyli się przedstawić. To ich speszyło.
– Nie – odparł jeden po chwili. Win uśmiechnął się i podał mu kartkę.