Выбрать главу

Strach mnie zdjął jeszcze większy.

— Nie zrozumie nic, dopóki nie pobędzie pod generatorem między ściankami! — zaczęto wołać zewsząd.

— Dobrze, przypuśćmy, że masz rację. Co z tego wynika? — zapytałem Denisa.

— A to, że życie można kształtować, jak się chce. Przy pomocy generatorów, pracujących impulsowo i przekazujących sygnały odpowiednich kodów do obwodów neuronów. Ma to olbrzymie znaczenie praktyczne.

— Wytłumacz mi, jakie? — szepnąłem, mając wrażenie, że za chwilę usłyszę coś takiego, co mi odsłoni tajemnicę firmy Kraftstudta.

— Najlepiej dałoby się to wytłumaczyć na przykładzie stymulacji działań matematycznych. W chwili obecnej w krajach zacofanych buduje się tak zwane elektronowe matematyczne maszyny cyfrowe. Ilość trygerów lub przekaźników elektrycznych, składających się na owe maszyny, nie przekracza pięciu-dziesięciu tysiący. Ośrodki mózgu człowieka, zaangażowane w procesach obliczeniowo-matematycznych, posiadają około miliarda takich trygerów. Nikt i nigdy nie będzie w stanie zbudować maszyny o takiej ilości trygerów.

— Więc co z tego?

— A to, że o wiele korzystniej jest posługiwać się w rozwiązywaniu zadań matematycznych aparatem, stworzonym przez samą naturę, a znajdującym się, o tutaj — Denis przeciągnął dłonią po czole ponad łukami brwi — niż budować żałosne i bardzo kosztowne maszyny.

— Ale maszyny pracują szybciej! — zawołałem. — Neuron, o ile mi wiadomo, może być wprawiony w ruch z częstotliwością nie większą niż dwieście razy na sekundę, podczas gdy tryger elektronowy z częstotliwością milionów razy na sekundę. Dlatego też maszyny, pracujące z tak błyskawiczną szybkością, są dużo wygodniejsze.

Cała sala rozbrzmiała znowu śmiechem. Tylko Denis zachował powagę.

— To nie tak. Neurony także można zmusić do pracy z dowolną prędkością, jeśli będzie się przekazywało do nich impulsy o dostatecznie wysokiej częstotliwości. Można dokonywać tego za pomocą generatora elektrostatycznego, pracującego jako impulsowy. Jeśli mózg umieścić w polu działania takiego generatora, można go przymusić do pracy z żądaną prędkością.

— Ach, więc to w ten sposób firma Kraftstudta zbija pieniądze! — zawołałem i skoczyłem na równe nogi.

— To nasz nauczyciel! — nagle wszyscy zawołali chórem. — Powtarzaj z nami: to nasz nauczyciel!

— Nie przeszkadzajcie mu, niech to zrozumie — nieoczekiwanie krzyknął na nich Denis. — Przyjdzie czas, że i on zrozumie, iż pan Kraftstudt, to nasz nauczyciel. Na razie w niczym się nie orientuje. Słuchaj dalej. Każde doznanie człowieka ma właściwy sobie kod, swoją siłę natężenia i czas trwania. Uczucie szczęścia — to częstotliwość pięćdziesięciu pięciu herców na sekundę z przedziałami kodowymi po sto impulsów. Uczucie rozpaczy — częstotliwość sześćdziesięciu dwóch herców na sekundę z przerwami wartości jednej dziesiątej sekundy między seriami. Uczucie radości — częstotliwość czterdziestu siedmiu herców ze wzrastającą siłą natężenia impulsów. Uczucie smutku — częstotliwość dwustu trzech herców, bólu — stu dwudziestu trzech herców, miłości — czternastu herców, natchnienia poetyckiego — trzydziestu jeden, gniewu — osiemdziesięciu pięciu, znużenia — siedemnastu, senności — ośmiu, i tak dalej. Zakodowane impulsy w przedziałach tych częstotliwości przebiegają przez właściwe sobie obwody neuronów. Dzięki temu właśnie człowiek doznaje tych wszystkich uczuć, które tutaj wymieniłem.

Wszystkie te uczucia można wywołać przy pomocy generatora pracującego jako impulsowy, a zbudowanego przez naszego nauczyciela.

To on otworzył nam oczy na to, czym jest życie.

Po tych wyjaśnieniach wszystko mi się w głowie pomieszało, nie byłem w stanie tak od razu połapać się w tym wszystkim. W głowie miałem jeszcze uczucie szumu po narkozie, jaką poczęstowano mnie w gabinecie Kraftstudta. W pewnej chwili poczułem tak wielkie znużenie, że położyłem się na łóżku i zamknąłem mocno oczy.

— Dominuje w nim częstotliwość siedmiu-ośmiu herców. Morzy go sen! — rzekł głośno któryś.

— Niech sobie pośpi. Jutro zostanie pobudzony do życia. Wezmą go jutro pod generator.

— Nie. Jutro zrobią mu spektrum. Opracują jego dane. Może ma jakieś odchylenia od normy.

To były ostatnie słowa, jakie dotarły jeszcze do mojej świadomości.

Potem zapadłem w niepamięć. Nie wiedziałem, co się ze mną działo!

Człowiek, z którym spotkałem się nazajutrz, wydał mi się początkowo sympatyczny i mądry. Gdy wprowadzono mnie do jego gabinetu na drugim piętrze w głównym gmachu firmy, wyszedł mi naprzeciwko z twarzą uśmiechniętą szeroko i z wyciągniętą dłonią.

— A, profesor Rauch, bardzo mi miło.

— Dzień dobry — odrzekłem powściągliwie. — Z kim mam przyjemność?

— Niech mnie pan nazywa zwyczajnie — Bolz, Hans Bolz. Szef mój zlecił mi dosyć przykre zadanie, mam w jego imieniu przeprosić pana.

— Przeprosić? Czyżby waszego szefa mogły dręczyć jakieś wyrzuty sumienia?

— Nie wiem. Naprawdę nie wiem, Rauch. Mam natomiast panu przekazać w jego imieniu wyrazy szczerego ubolewania z powodu wczorajszych wypadków. Uniósł się. Nie lubi, gdy mu ktoś wypomina przeszłość.

Uśmiechnąłem się.

— Przyszedłem do niego wcale nie po to, by wypominać mu jego przeszłość. Jeśli chce pan wiedzieć, byłem ciekaw czegoś innego.

Chciałem poznać ludzi, którzy tak wspaniale rozwiązywali…

— Proszę usiąść, panie profesorze. O tym właśnie chciałbym z panem porozmawiać.

Usiadłem na krześle, jakie mi wskazano, i zacząłem się przypatrywać siedzącemu naprzeciwko mnie za szerokim biurkiem uśmiechniętemu panu Bolzowi. Był to typowy przedstawiciel Niemców z północy, o pociągłej twarzy, jasnych włosach i wielkich niebieskich oczach. W rękach obracał papierośnicę.

— Tutaj, u naszego szefa, kieruję wydziałem matematycznym — rzekł.

— Pan? Pan jest matematykiem?

— Tak, trochę. W każdym razie coś niecoś orientuję się w tej dziedzinie.

— To znaczy, że za pośrednictwem pana będę mógł poznać tych…

— Ależ zna ich pan już przecież, Rauch — rzekł Bolz.

Spojrzałem na niego, nic nie rozumiejąc.

— W ich towarzystwie spędził pan cały wczorajszy dzień i całą dzisiejszą noc.

W tej chwili przypomniała mi się sala z tymi ludźmi, bredzącymi o samych tylko impulsach i kodach.

— Czy chce pan we mnie wmówić, że ci wariaci to właśnie owi genialni matematycy, którzy rozwiązywali mi równania Maxwella?

I roześmiałem się nie czekając odpowiedzi.

— Niemniej jednak to właśnie oni. Ostatnie pana zadanie rozwiązał niejaki Denis. Zdaje się, że wczorajszego wieczoru właśnie on urządził panu wykład neuro-cybernetyki.

Na chwilę popadłem w zamyślenie, wreszcie rzekłem;

— Wobec tego nic już nie rozumiem. Może mi pan to wyjaśni?

— Z miłą chęcią. Ale dopiero po tym, jak pan to przeczyta, Rauch. — I Bolz podał mi świeży numer porannego wydania gazety.

Rozłożyłem powoli płachtę i nagle poderwałem się z krzesła. Z pierwszej strony gazety spoglądała na mnie… moja własna podobizna, obwiedziona czarną żałobną ramką. Pod moim zdjęciem wybity wielkimi czarnymi literami tytuł obwieszczał: „Tragiczna śmierć profesora fizyki doktora Raucha”.

— Co to ma znaczyć, panie Bolz? Co to znów za komedia? — zawołałem.

— Proszę, niech się pan uspokoi. Wszystko jest bardzo proste. Wczoraj wieczorem, gdy powracał pan ze spaceru nad jeziorem i przechodził przez most nad rzeką, napadło na pana dwóch wariatów, którym udało się zbiec z „przybytku mędrców”. Zamordowali pana, zmasakrowali ciało i wrzucili do rzeki. Dzisiaj rano znaleziono pana przy tamie. Ubranie pana, rzeczy osobiste i dokumenty pozwoliły na stwierdzenie tożsamości. Dzisiaj policja przeprowadziła dochodzenie w „przybytku” i wszystkie okoliczności pańskiej tragicznej śmierci zostały wyjaśnione.