Popatrzyłem na swój ubiór, złapałem się za kieszenie, 1 dopiero w tym momencie stwierdziłem, że miałem na sobie jakiś cudzy garnitur, że moje rzeczy i dokumenty zginęły.
— Przecież to bezczelne łgarstwo, oszustwo, podłość i…
— Tak, tak, tak. Zgadzam się z panem całkowicie, ale cóż robić, panie Rauch, cóż było robić? Rezygnując z pana firma Kraftstudta mogłaby ponieść poważne straty, a kto wie nawet, czy nie zbankrutować.
Otrzymaliśmy taką masę zamówień. Wszystkie mają charakter wojskowy i opiewają na wielkie sumy. Trzeba obliczać, obliczać i obliczać… Po rozwiązaniu pierwszych zadań dla Ministerstwa Wojny, zarzucono nas dosłownie zamówieniami na obliczenia.
— Więc panowie życzą sobie, żebym stał się kimś takim, jak ten wasz Denis i inni?
— Nie, oczywiście że nie, panie Rauch!
— Więc po co to wszystko?
— Jest nam pan potrzebny jako wykładowca matematyki.
— Wykładowca?
Bolz kiwnął głową, zapalił papierosa i wolniutko wypuścił z ust smużkę dymu, przyglądając mi się ironicznie.
— Potrzebne nam są kadry matematyczne, profesorze. Bez nich daleko nie zajedziemy.
W milczeniu spoglądałem na Bolza. Nie wydawał mi się już tak sympatyczny, jak poprzednio. W jego pogodnej i dość pospolitej twarzy zacząłem dostrzegać jakieś ukryte cechy zezwierzęcenia, ledwie uchwytne, ale stopniowo biorące górę nad tym, co na pierwszy rzut oka nadawało jego fizjonomii wyraz pogody i szczerości.
— A jeśli się nie zgodzę? — zapytałem.
— Byłoby to bardzo niedobre. Obawiam się, że wówczas musiałby się pan stać jednym z naszych… hm… obliczeniowców.
— A czy to coś strasznego? — zapytałem.
— Tak — odrzekł Bolz stanowczo i wstał. — Byłoby to równoznaczne z tym, że życie swe zakończy pan w „przybytku mędrców”.
Bolz przeszedł się kilka razy po pokoju i zaczął mówić, jakby prowadził wykład.
— Możliwości obliczeniowe mózgu człowieka są po stokroć większe niż możliwości elektronowej matematycznej maszyny cyfrowej. Miliard komórek matematycznych kory mózgowej, cały aparat pomocniczy, jakim jest pamięć, zdolności kojarzenia, logika, intuicja i tak dalej — czyż cały ten mechanizm można porównać z jakąkolwiek bądź nawet najdoskonalszą maszyną? Jednakże pod jednym względem maszyna posiada istotną wyższość.
— Jaką? — spytałem, nie rozumiejąc do czego zmierza.
— Jeśli w maszynie elektronowej zepsuje się, powiedzmy, jedna komórka trygerów, lub nawet cały ich register, można wymienić lampy, powymieniać opory i pojemności, i maszyna znów zacznie pracować. Jeśli natomiast w głowie człowieka wypowie posłuszeństwo jedna choćby tylko komórka lub ich grupa, wykonująca funkcje obliczeniowe, niestety, nie da się już tych komórek wymienić. Z przykrością trzeba stwierdzić, że jesteśmy zmuszeni żądać od trygerów mózgu pracy niezwykle intensywnej i dlatego też, jeśli można tak powiedzieć, szybkość ich zużycia wyraźnie wzrasta. Żywy aparat obliczeniowy bardzo szybko ulega wyniszczeniu i…
— I co wówczas?
— Wówczas nasz obliczeniowiec trafia wprost do „przybytku”.
— To przecie nieludzkie! To zbrodnia! — zawołałem głośno.
Bolz stanął przede mną, położył mi rękę na ramieniu i uśmiechając się szeroko rzekł:
— Profesorze, tutaj musi pan wymazać z pamięci te wszystkie słowa i pojęcia. Jeśli pan nie zapomni ich sam, zmusimy pana do tego.
— To wam się nie uda! — krzyknąłem odtrącając jego rękę.
— Nic pan nie zapamiętał, nic pan nie skorzystał z wykładów Denisa. A szkoda… Mówił przecież całkiem do rzeczy. Ale a propos, czy wie pan, co to jest pamięć?
— Czy to ma jakiś związek z naszą rozmową? Po jaką cholerę wszyscy tu udajecie wariatów? Do czego to wszystko…
— Pamięć, panie profesorze, to długotrwałe utrzymywanie się jakiegoś sygnału w grupie neuronów dzięki sprawnemu działaniu połączeń zwrotnych. Sygnał elektrochemiczny, który obiega w głowie człowieka w danej grupie komórek przez dłuższy okres czasu — to jest właśnie pamięć.
Pan jest fizykiem, którego interesują procesy elektromagnetyczne w ośrodkach złożonych, i pan nie potrafi zrozumieć, że przez zanurzenie głowy w odpowiednim polu elektromagnetycznym można zahamować obieg w dowolnej grupie komórek. Nic prostszego. Możemy zmusić pana nie tylko do tego, by zapomniał pan wszystko, co pan wie, lecz także, by przypomniał pan sobie to, czego pan nigdy nie znał. Jednakże nie leży w naszym interesie uciekanie się w wypadku pana do takich… eee…
powiedzmy sobie, eksperymentalnych sposobów… Mamy nadzieję, że zwycięży w panu zdrowy rozsądek. Firma będzie płaciła panu przyzwoite udziały ze swoich dywidend.
— Za co? — spytałem.
— Powiedziałem już — za wykłady z zakresu matematyki. Spośród bezrobotnych, których na szczęście zawsze mamy w kraju pod dostatkiem, zorganizujemy klasy po dwadzieścia-trzydzieści osób. Będą to ludzie, wykazujący wyraźne zdolności matematyczne. Następnie w ciągu trzech, czterech miesięcy przeszkolimy ich w zakresie wyższej matematyki.
— To jest niemożliwe — oświadczyłem — to absolutnie wykluczone.
W tak krótkim czasie?
— To jest możliwe, panie Rauch. Proszę wziąć pod uwagę, że będzie pan miał do czynienia z audytorium, złożonym z ludzi bardzo pojętnych, dobrze rozwiniętych umysłowo, o cudownej pamięci matematycznej.
Postaramy się już o to. To leży w zakresie naszych możliwości…
— Czy także w drodze eksperymentów? Przy pomocy generatora do przekazywania impulsów? — spytałem.
Bolz skinął głową.
— Więc jak, zgadza się pan?
Przymknąłem oczy. A więc Denis i ci wszyscy z sali to normalni ludzie i wszystko, co wczoraj mi opowiadali, to prawda. To znaczy, że Towarzystwo Kraftstudta rzeczywiście nauczyło się rządzić myślami człowieka, jego wolą i uczuciami przy pomocy pól elektromagnetycznych, wysyłających impulsy.
Czułem, że Bolz spogląda na mnie z uwagą, i musiałem natychmiast powziąć decyzję. To było potwornie trudne. Jeśli zgodzę się, wypadnie mi nauczać ludzi matematyki po to, by później, pod przymusem, rozchodowywali forsownie swoje umiejętności myślowe aż do zupełnego wyniszczenia, do zupełnego zużycia żywej substancji mózgu. Po czym na resztę swoich dni muszą trafić do „przybytku”. Jeśli zaś odmówię, to właśnie taki los mnie czeka.
— Jak więc, zgadza się pan? — powtórzył Bolz, trącając mnie w ramię.
— Nie — oświadczyłem stanowczo. — Nie. Nie mogę być współuczestnikiem tej potwornej historii.
— Jak pan uważa — rzekł z nutą żalu. — Bardzo mi przykro…
Po chwili wstał energicznie zza biurka, podszedł do drzwi i uchyliwszy je zawołał:
— Eider, Schrank, chodźcie tutaj.
— Co pan zamierza ze mną zrobić? — spytałem podnosząc się z krzesła.
— Na początek zrobimy panu spektrum, by poznać, jaki jest kod sygnałów dla pańskiego ustroju nerwowego.
— To znaczy?
— To znaczy, opracujemy dane pana, dotyczące rodzaju, siły natężenia i częstotliwości impulsów, decydujących o każdym stanie intelektualnym i duchowym.