— Nie pozwolę na to. Będę protestował. Będę…
— Zaprowadźcie profesora do laboratorium doświadczalnego — obojętnym głosem rzekł Bolz i odwrócił się w stronę okna.
Gdy znalazłem się w laboratorium eksperymentalnym firmy Kraftstudta, powziąłem postanowienie, które w ostatecznym rachunku miało odegrać poważną rolę w całej tej koszmarnej historii. Pomyślałem sobie tak: Zaraz zrobią ze mną coś takiego, co pozwoli Kraftstudtowi i jego bandzie uzyskać dane, dotyczące mojej struktury psychicznej. Będą próbowali ustalić, poprzez jakie formy działania fal elektromagnetycznych na mój ustrój nerwowy można wywołać u mnie te lub inne wzruszenia, przeżycia i doznania. Jeśli powiedzie im się to w pełni, wówczas w sposób bezapelacyjny znajdę się w ich władzy. Jeśli zaś nie, to będę jeszcze w stanie zachować pewną dozę niezależności osobistej, która wymknie się spod ich kontroli. W przyszłości może mi się to bardzo przydać. Tak więc będę musiał starać się za wszelką cenę wyprowadzić w pole tych ultrauczonych bandytów, popsuć im szyki. Powinno mi się to udać w jakimś stopniu. Nie na próżno przecież słyszałem wczoraj na sali, jak jeden z niewolników Kraftstudta oświadczył, że charakterystyka impulsowo-kodowa każdego człowieka jest indywidualna, z jednym wyjątkiem — myślenia matematycznego.
Wprowadzono mnie do olbrzymiego pokoju. Wydawał się bardzo ciasny, tyle tu było wokół jakichś wielkich aparatów i przyrządów. Pokój sprawiał wrażenie stacji rozrządowej niewielkiej elektrowni. Pośrodku znajdował się pulpit z przeróżnymi skalami i tarczami instrumentów. Z lewej, za metalową siatką, znajdował się duży transformator, a na porcelanowych tablicach tliło się czerwonawym światłem kilka lamp generatora. Do siatki metalowej ekranizującej generator umocowane były woltomierz i amperomierz. Z ich pomocą sprawdzano najwidoczniej moc generatora. Obok wznosiła się kabina o cylindrycznym kształcie, składająca się z dwóch metalowych części, górnej i dolnej, połączonych ze sobą w środku jakimś przezroczystym materiałem izolacyjnym.
Dwaj moi konwojenci podprowadzili mnie do kabiny. Zza tablicy rozdzielczej podniosło się dwóch mężczyzn. Jednym z nich był ten sam doktor, który prowadził mnie do Kraftstudta, a później poczęstował narkozą, drugim — nie znany mi, zgarbiony staruszek o gładko przylizanych rzadkich włosach na żółtej czaszce.
— Trzeba mu zdjąć spektrum — rzekł jeden z konwojentów.
— Nie dał się namówić — powiedział obcesowo doktor. — Wiedziałem, że tak będzie! Wiedziałem, że Rauch należy do kategorii ludzi o silnej naturze. Można było tego oczekiwać. Źle pan skończy, Rauch — rzekł zwracając się do mnie.
— Pan także — odpowiedziałem.
— No, to jeszcze nie wiadomo, a jeśli chodzi o pana, to całkiem pewne.
Wzruszyłem ramionami.
— Będzie pan wykonywał wszystkie czynności dobrowolnie, czy też trzeba będzie zmuszać pana do nich? — spytał obrzucając mnie bezczelnym spojrzeniem.
— Dobrowolnie. Dla mnie jako fizyka może to nawet być interesujące.
— Doskonale. Wobec tego proszę zdjąć buty i rozebrać się do pasa.
Najpierw muszę pana zbadać, osłuchać, zmierzyć ciśnienie.
Rozebrałem się. Pierwsza część zdjęcia spektrum, czyli widma częstotliwości mego mózgu, stanowiła najzwyklejsze badanie lekarskie: „oddychać”, „nie oddychać” i tak dalej.
Gdy badanie skończyło się, doktor rzekł:
— Proszę wejść do kabiny. O, tu ma pan mikrofon. Proszę odpowiadać na moje pytania. Muszę pana uprzedzić: przy jednej z częstotliwości poczuje pan okropny ból. Ale to minie natychmiast, ledwie pan zdąży krzyknąć.
Bosymi nogami wszedłem na porcelanową podłogę kabiny. Nad głową zapaliła się żarówka. Rozległ się warkot generatora, pracującego w układzie impulsowym małej częstotliwości. Natężenie pola wyraźnie wzrastało. Czułem to po wolnych przypływach i odpływach ciepła w całym organizmie. Z każdym impulsem elektromagnetycznym odczuwałem w stawach jakieś dziwne szczypanie. Mięśnie w takt impulsów napinały się lub rozluźniały. Czułem skurcze mięśni nie tylko pod samym naskórkiem, lecz także głębiej, wewnątrz.
Generator zaczął pracować jeszcze intensywniej i częstotliwość fal ciepła wzrosła. „Zaczyna się — pomyślałem sobie. — Żeby tylko wytrzymać!” Przy częstotliwości ośmiu herców zechce mi się spać. Czyżby moja wola nie potrafiła sprzeciwić się temu? Czyżby nie udało mi się wyprowadzić w pole tych „uczonych” w pierwszym punkcie ich „spektrum”? Częstotliwość wzrasta powoli. Liczyłem ilość przypływów i odpływów ciepła na sekundę. Jeden, dwa, trzy, cztery, więcej, jeszcze więcej. Zaczęła opanowywać mnie senność, ale zaciąłem zęby, żeby nie usnąć. Sen nadchodził waląc się na mnie, jak ciężka, lepka bryła, ręce i nogi ciążyły mi, powieki same opadały. Zdawało się, jeszcze chwila i upadnę. Przygryzłem język mocno, aż do bólu, żeby w ten sposób odegnać uczucie senności. W tej samej chwili usłyszałem czyjś głos, jakby dolatujący skądś z daleka.
— Rauch, jak się pan czuje?
— Dziękuję, dobrze. Trochę mi zimno — skłamałem. Głos mój wydał się mnie samemu jakiś obcy. Żeby nie usnąć, przygryzałem wciąż wargi i język.
— Nie chce się panu spać?
— Nie — odrzekłem i pomyślałem sobie: „Jeszcze chwila, a usnę”.
Wtem senność pierzchła, jak ręką odjął. Częstotliwość generatora prawdopodobnie wzrosła po przejściu pierwszego progu krytycznego. Od razu poczułem się świeżo i rześko, jakbym się solidnie wyspał. „Teraz trzeba zasnąć” — zdecydowałem i zamknąwszy oczy zacząłem chrapać.
Słyszałem, jak doktor mówił do swego kompana:
— Dziwny przypadek! Zamiast przy ośmiu i pół herca sen nastąpił przy dziesięciu. Pfaff, proszę zanotować te dane — rzekł do starca. — Rauch, jak się pan czuje?
Milczałem, pochrapując głośno, rozluźniłem wszystkie mięśnie, oparłem się kolanami o ścianki kabiny.
— Idziemy dalej — rzekł wreszcie doktor. — Proszę zwiększyć częstotliwość, Pfaff.
W sekundę potem „przebudziłem się”. W przedziale częstotliwości, jaki przechodziłem w tej chwili, przyszło mi doświadczyć całej gamy najróżniejszych doznań i zmiennych nastrojów. Odczuwałem to smutek, to wesele, to radość, to melancholię. „Teraz trzeba krzyczeć” — postanowiłem nie wiedzieć czemu.
W momencie gdy warkot generatora wzmógł się, wrzasnąłem na całe gardło. Nie pamiętam, jakiej odpowiadało to częstotliwości, ale doktor, gdy tylko usłyszał mój krzyk, głośno skomenderował:
— Wyłączyć napięcie! Pierwszy raz spotkałem się z takim pomyleńcem.
Proszę zanotować. Ból przy siedemdziesięciu pięciu hercach, podczas gdy u normalnych ludzi bywa przy stu trzydziestu. Idziemy dalej. „Będę musiał jeszcze przejść przez częstotliwość stu trzydziestu… Żeby tylko wytrzymać!..”
— Teraz, Pfaff, proszę go sprawdzić na dziewięćdziesiąt trzy.
Gdy uzyskano tę częstotliwość, poczułem, że dzieje się ze mną coś zupełnie nieoczekiwanego. Raptem przypomniałem sobie kilka z tych równań, które zlecałem firmie Kraftstudta, i z przeraźliwą jasnością przedstawiłem sobie w myśli cały przebieg ich rozwiązania. „To pewnie częstotliwość pobudzająca myślenie matematyczne” — przemknęło mi przez głowę.
— Rauch, proszę wymienić osiem pierwszych wyrazów rozwinięcia w szereg funkcji Bessela drugiego stopnia — rozległ się rozkaz doktora.
Wypaliłem odpowiedź z szybkością karabinu maszynowego. W głowie miałem krystaliczną jasność. Cały byłem przeniknięty cudownym, radosnym poczuciem absolutnej wiedzy i pamięci.