Выбрать главу

I kiedy tak, ściskając rękami głowę, gotów byłem już zawyć nieludzkim głosem, wzrok mój padł niespodziewanie na czarny kubek z plastyku, stojący na brzegu biurka. W kubku znajdowały się ołówki. Było tam z dziesięć ołówków — każdy innego koloru i każdy przeznaczony do czego innego. Natychmiast porwałem pierwszy z brzegu i obracając go przed oczyma przeczytałem, że to ołówek „2B”, co oznaczało, że jest bardzo miękki. Rysik miękkiego ołówka zawiera dużą ilość grafitu dobrze przewodzącego elektryczność. Dalej znalazłem ołówki serii „3B”, „5B” i wreszcie ołówki serii „N”, twarde, przeznaczone specjalnie do pisania przez kalkę. Obracałem w palcach ołówki, a mózg mój pracował gorączkowo. Wtem, nie wiadomo skąd, przypomniałem sobie opór właściwy rysików ołówkowych. Ołówek „5N” posiada opór rysika równy dwu tysiącom omów. W mgnieniu oka miałem już w ręku ołówek „5N”.

Moje równania Maxwella znalazły rozwiązanie nie tylko teoretyczno-

matematyczne, lecz także praktyczne. Trzymałem oto w swoich rękach kawałek rysika oprawionego w drewno. Za jego pomocą zamierzałem rozprawić się z tą bandą barbarzyńców.

Jakież to dziwne! Jakich zdumiewających odkryć dokonuje matematyka! Na początku był długi łańcuch obserwacji, rozważań, analiz, potem znów obserwacje nad konkretną sytuacją, później abstrakcyjne obliczenia, rozwiązanie równań wyprowadzonych przez znakomitego Maxwella w ubiegłym stuleciu, a w wyniku wszystkiego — dokładny rachunek matematyczny stwierdzający, że do zniszczenia firmy Kraftstudta potrzebny jest nieodzownie… ołówek „5N” Czyż fizyka teoretyczna nie jest czymś zdumiewającym?! Mocno zacisnąłem w dłoni ołówek, tak jakby był najdrogocenniejszym przedmiotem, i ostrożnie, niemal z czułością schowałem go do kieszeni. Dalej zacząłem obmyślać, jak zdobyć dwa kawałki przewodu, żeby jeden podłączyć do płyty kondensatora, drugi zaś do kaloryfera w rogu pokoju, a między nimi umocować rysik ołówka.

Zastanawiałem się nad tym nie dłużej niż minutę. Przypomniałem sobie lampę biurową w pokoju, w którym mieszkałem razem ze wszystkimi „matematykami”. Przy lampie był sznur elastyczny, a więc wykonany z szeregu żyłek. Można go uciąć i rozpleść na pojedyncze żyłki. Sznur ma około półtora metra długości, można więc otrzymać z niego ponad dziesięć metrów cienkiego przewodu. To było zupełnie wystarczające.

Obliczenia ukończyłem w momencie, gdy oznajmiono przez głośnik, że mamy — to znaczy ja i wszyscy „normalni” obliczeniowcy — iść na obiad.

Wyszedłem ze swego pokoju na korytarz. Wtem zobaczyłem przed sobą postać dziewczynki — tej samej zalęknionej dziewczynki, która odnosząc mi zadanie rozpłakała się gorzko, gdy wbrew zakazom szefa znalazła się u mnie w mieszkaniu.

Dogoniłem ją.

— Musisz mi pomóc — powiedziałem szeptem.

Obejrzała się i na mój widok oniemiała z przerażenia.

— To pan żyje? — rzekła ledwie poruszając wargami. — W mieście wszyscy są przekonani, że zamordowano pana. Ja też tak myślałam.

— Czy bywasz w mieście?

— Tak, prawie co dzień, ale…

Schwyciłem jej drobną rączkę i mocno ścisnąłem w swojej.

— Jeszcze dzisiaj zawiadom uniwersytet, że żyję, że zmuszono mnie gwałtem, bym tutaj pracował. Powinni nam pomóc wydostać się stąd, mnie i moim kolegom.

— Co też pan wygaduje? — wyszeptała z przestrachem. — Jeśli pan Kraftstudt dowie się, a na pewno dowie się wszystkiego…

— Jak często biorą cię na przesłuchania?

— Będą mnie przesłuchiwali pojutrze.

— Masz przed sobą cały dzień. Zdobądź się na odwagę. Od tego zależy życie wielu ludzi.

Dziewczynka siłą wyrwała mi swą rączkę i obrzuciwszy mnie pełnym trwogi spojrzeniem, zniknęła za drzwiami.

W sali, w której mieszkaliśmy, nikt nie korzystał z lampy biurowej.

Stała w rogu pokoju na wysokiej podstawce, zakurzona, popstrzona przez muchy, ze sznurem okręconym wokół nóżki.

Z samego rana, gdy zgodnie z regulaminem dnia wszyscy poszli się myć, oderwałem sznur od lampy i schowałem do kieszeni. Podczas śniadania wsunąłem do kieszeni nóż stołowy, a gdy wszyscy udali się na modlitwę, ruszyłem do toalety. W kilka sekund zerwałem nożem izolację i oczyściłem w ten sposób dziesięć cienkich żyłek o długości około półtora metra każda. Potem starannie rozłupałem ołówek, wydobyłem z drewienka rysik i ułamałem z niego trzy dziesiąte całości, tak że pozostałe siedem dziesiątych dawały mi żądany opór. Na końcówkach rysika naciąłem nieduże rowki i okręciłem wokół nich cienki przewód. Opór był gotów.

Teraz pozostawało tylko podłączyć go między płytę kondensatora a ziemię.

Należało to uczynić podczas pracy.

Obliczeniowcy pracowali po osiem godzin dziennie z dziesięciominutowymi przerwami co godzinę. Po przerwie obiadowej o godzinie pierwszej, salę, w której pracowali „matematycy”, odwiedzało regularnie kierownictwo firmy Kraftstudta. W tym czasie szef z nieukrywaną satysfakcją przyglądał się, jak jego ofiary zwijają się i szaleją nad zadaniami matematycznymi. Zdecydowałem, że w takim właśnie momencie należy podłączyć do sieci generatora dodatkowe obciążenie, tak by zmienić przedział częstotliwości impulsów.

Gdy wróciłem do swego pokoju z gotowym oporem w kieszeni, byłem w nastroju niezwykłego podniecenia. Przy drzwiach do pokoju spotkałem doktora. Przyniósł mi kartkę z nowym zadaniem.

— Halo, doktorze, na sekundę! — zawołałem.

— Co? — wybąkał zaskoczony.

— Chodzi o to — zacząłem — że w trakcie pracy przyszło mi na myśl, by wrócić do pierwotnej rozmowy z panem Bolzem. Myślę że moja zapalczywość srodze się na mnie zemściła. Proszę przekazać Bolzowi, że zgadzam się być wykładowcą matematyki dla nowych kadr firmy Kraftstudta.

Doktor żuł w zębach koniuszek nitki z kołnierzyka swojego fartucha, splunął, po czym oświadczył z nieukrywaną szczerością:

— Cieszę się z tego, daję słowo. Mówiłem tym dziwakom, że z twoim spektrum najlepiej by było, gdybyś pracował jako nadzorca lub nauczyciel tej całej matematycznej zgrai. Bardzo potrzebujemy dobrego nadzorcy. Ty się do tego idealnie nadajesz. Masz całkiem inne przedziały częstotliwości.

Mógłbyś po prostu siedzieć między nimi i poganiać opieszałych lub tych, u których częstotliwość wzbudzenia dyspozycji matematycznych nie wchodzi w rezonans.

— Oczywiście, doktorze. Myślę jednak, że najlepiej by było, gdybym został wykładowcą matematyki. Daję słowo, nie mam wcale ochoty rozwalać sobie łba o kant biurka.

— To rozsądne — stwierdził doktor. — Trzeba porozmawiać z Kraftstudtem. Myślę, że się zgodzi.

— A kiedy będzie coś o tym wiadomo?

— Myślę, że dzisiaj o pierwszej, gdy będziemy robili obchód ośrodka i przegląd całego naszego gospodarstwa.

— Dobrze, podejdę do panów.

Doktor skinął mi głową i oddalił się. Na biurku swoim znalazłem kartkę papieru, na której podane były założenia dla zaprojektowania nowego generatora impulsowego o mocy przewyższającej dotychczasową czterokrotnie. Można było z tego wnosić, że Kraftstudt postanowił powiększyć swe przedsiębiorstwo czterokrotnie. Chciał, żeby w jego ośrodku pracowało nie trzynastu, lecz pięćdziesięciu dwóch obliczeniowców. Dotknąłem czule rysika od ołówka z dwiema końcówkami przewodów. Obawiałem się bardzo, że może się złamać w kieszeni.

Założenia zadania na obliczenie nowego generatora utwierdziły mnie w tym, że wszystkie moje obliczenia, dotyczące pracującego obecnie generatora, były prawidłowe. To umocniło we mnie jeszcze bardziej wiarę w powodzenie planowanej akcji, oczekiwałem więc z niecierpliwością nadejścia godziny pierwszej. Gdy zegar na ścianie wskazywał za piętnaście pierwszą, wydobyłem z kieszeni rysik od ołówka, dający opór tysiąca trzystu pięćdziesięciu omów, i umocowałem go jednym końcem do pręta swego aluminiowego „parasola”. Do drugiego końca przewodu doczepiłem jeszcze kilka kawałków drutu. Długość ogólna przewodu była wystarczająca, by dociągnąć go do kaloryfera w rogu pokoju.