Выбрать главу

Ostatnie minuty ciągnęły się denerwująco długo. Gdy strzałka minutowa dotknęła „12”, a strzałka godzinowa zatrzymała się na cyfrze „1”, szybko podłączyłem wolny koniec przewodu do kaloryfera i wyszedłem na korytarz. Z przeciwległego krańca korytarza nadchodził Kraftstudt w towarzystwie inżyniera Pfaffa, Bolza i doktora. Gdy ujrzeli mnie, uśmiechnęli się. Bolz dał znak, abym podszedł do nich.

Pfaff i Kraftstudt zatrzymali się przed oknem na salę, w której pracowali matematycy, nie wiedziałem więc, co tam się dzieje wewnątrz.

— To rozsądna decyzja — rzekł szeptem Bolz. — Pan Kraftstudt godzi się na pańską propozycję. Nie pożałuje pan…

— Słuchajcie, co tam się dzieje? — zapytał nagle Kraftstudt, odwracając się do swych współtowarzyszy.

Inżynier Pfaff nasrożył się i jakoś dziwnie patrzał przez okno. Serce dygotało mi w piersi.

— Nie pracują! Rozglądają się wokół! — z gniewem syknął Pfaff.

Przecisnąłem się do okna i zajrzałem do środka. To, co ujrzałem, przeszło wszelkie moje oczekiwania. Ludzie, którzy przedtem siedzieli tak pokornie pochyleni nad biurkami, teraz wyprostowani rozglądali się wkoło i rozmawiali ze sobą z ożywieniem. W głosach ich brzmiała stanowczość.

— Tak, chłopcy, trzeba skończyć raz wreszcie z tym ich znęcaniem się.

Czy pojmujecie, co oni z nami wyrabiają? — mówił wzburzony Denis.

— Oczywiście. Ci bandyci wmawiają w nas przez cały czas, że posiedliśmy szczęście, oddając się we władzę impulsowego generatora.

Ich by tak powsadzać pod ten generator!

— Co się tam dzieje? — groźnie krzyknął Kraftstudt.

— Nie mam pojęcia — wymamrotał Pfaff, wybałuszając swe wyblakłe oczy na ludzi w sali.

— Zachowują się w tej chwili zupełnie jak normalni ludzie! Co to jest?!

Wygląda, jakby byli podnieceni. Wzburzeni nawet. Dlaczego nie zajmują się obliczeniami?

Kraftstudt aż spąsowiał ze złości.

— Nie wykonamy w terminie co najmniej pięciu zamówień wojskowych — wycedził przez zęby. — Natychmiast zmusić mi ich do roboty.

Bolz zgrzytnął kluczem i całe towarzystwo weszło do sali.

— Wstać, przyszedł wasz nauczyciel i stwórca — rzekł głośno Bolz.

Gdy to powiedział, w sali zaległa dławiąca cisza. Dwanaście par oczu, rozpalonych gniewem i nienawiścią, patrzyło w naszą stronę. Trzeba było iskierki, by spowodować wybuch. Cieszyłem się z tego w duchu. Oto koniec firmy Kraftstudta! Wystąpiłem naprzód i głośno na całą salę powiedziałem:

— Na cóż jeszcze czekacie? Nadeszła chwila wyzwolenia. Wasz los jest w waszych rękach. Skończcie z tą nikczemną bandą, która szykowała wam pobyt w „przybytku mędrców”!

Matematycy gwałtownie poderwali się z miejsc i rzucili się na stojących w osłupieniu Kraftstudta i jego kompanów. Powalili na podłogę Bolza i doktora, zaczęli ich dusić. Zapędzili w kąt sali Kraftstudta i tłukli go tam pięściami i nogami. Denis zwalił się na inżyniera Pfaffa i trzymając jego łysą głowę za uszy, walił nią z całych sił o podłogę. Ktoś zrywał z sufitu aluminiowe parasole, ktoś inny wybijał szyby w oknach. Zerwano ze ściany głośnik, z hałasem poprzewracano biurka. Podłoga była usiana porwanymi w strzępy papierami z obliczeniami matematycznymi.

Rozpaleni gniewem ludzie, uniesieni wzburzeniem, rozbijali i niszczyli nienawistne i wrogie im laboratorium.

Już od pewnego czasu żaden z nich nie znajdował się pod działaniem generatora impulsowego, ale ich słuszna nienawiść burzyła się jeszcze.

Kraftstudt, Bolz, Pfaff i doktor, zbici i okrwawieni, zostali wyrzuceni na korytarz. Wleczono ich ku wyjściu z budynku.

Szedłem na przedzie gromady wzburzonych ludzi. Wykrzykiwali przekleństwa pod adresem tych, którzy zamienili ich w niewolników.

Przeszliśmy przez pustą salę, gdzie po raz pierwszy oddawałem swoje zadania matematyczne, potem z hałasem przeciągnęliśmy przez wąskie przejścia podziemnego labiryntu, aż wreszcie wylegli na zewnątrz.

Palące letnie słońce oślepiło nas. Zatrzymaliśmy się w miejscu jak porażeni. I to nie tylko przez słońce. Przed wejściem, prowadzącym do firmy Kraftstudta, zgromadził się wielki tłum mieszkańców naszego miasta. Padały głośne okrzyki. Gdy pojawiliśmy się, na chwilę zaległo milczenie. Przyglądały się nam setki zdumionych oczu. Potem usłyszałem, jak ktoś głośno zawołał:

— Przecież to profesor Rauch? Żyje!

Denis i współtowarzysze wypchnęli do przodu kierowników ośrodka obliczeniowego. Kolejno jeden po drugim stanęli wobec zgromadzonych ludzi — Kraftstudt, Bolz, Pfaff i doktor. Ocierali pokrwawione twarze i oglądali się z przestrachem to na nas, to na groźny tłum dokoła.

Wtem z tłumu wyszła chudziutka, drobna dziewczynka. Była to ta sama wylękniona dziewczynka, która, jak się okazało, nazywała się Elza Brinter.

— O, to ten — rzekła wskazując palcem na Kraftstudta. — I ten — dodała pokazując na Pfaffa. — To oni wymyślili to wszystko.

W tłumie rozległ się szmer. Padły groźne okrzyki. Za dziewczynką wystąpili do przodu mężczyźni. Jeszcze chwila i doszłoby do rozprawy.

Wówczas podniosłem rękę i rzekłem:

— Drodzy obywatele, nie wypada, byśmy sami wymierzali im karę.

Dużo więcej korzyści przyniesiemy ludzkości, jeśli wobec całego świata rozgłosimy ich zbrodnie. Sądzić ich trzeba surowo, a my będziemy świadkami oskarżenia. Tutaj, za tymi oto murami, ci przestępcy, wyposażeni w najnowsze zdobycze współczesnej nauki i techniki, dokonywali straszliwych zbrodni. Chcieli zamienić ludzi w niewolników i za pomocą maszyn eksploatować ich aż do całkowitego wyniszczenia.

— Pod sąd zbrodniarzy! — krzyczano wokół.— Pod sąd ich!

Wzburzony tłum ciasnym pierścieniem otoczył zbrodniarzy i ruszył ku miastu. Obok mnie szła Elza Brinter. Mocno trzymała mnie za rękę i mówiła szeptem:

— Po tym naszym spotkaniu i rozmowie w korytarzu bardzo się wystraszyłam. Później przez całą noc myślałam… Przypomniał mi się pan i pana koledzy, i ja sama, i ta straszna maszyna… Zwłaszcza maszyna. I nagle ni stąd, ni zowąd zaczęłam się śmiać. Pan się dziwi? Właśnie tak, śmiać się! Kiedy byłam maleńka, bardzo się bałam samochodów. A teraz nie… Dlaczego więc miałabym się bać jakichś tam lamp elektrycznych i zwojów drutu? — myślałam sobie. — Jestem przecież człowiekiem! I tę maszynę wymyślili ludzie — straszni i okrutni. Nie spałam całą noc, zastanawiając się nad tym, i zrobiło mi się czemuś lekko i radośnie na duszy. Nie bałam się już tej maszyny, która służyła do przesłuchań.

Nienawidziłam jej.

* * *

Kraftstudt i jego kompani z ośrodka obliczeniowego zostali oddani w ręce władz. Burmistrz naszego miasta wygłosił podniosłe przemówienie, pełne cytatów zaczerpniętych z Biblii i z Ewangelii świętej. W końcu oświadczył, że „za tak wyrafinowane zbrodnie będzie sądził Kraftstudta i jego kompanów Najwyższy Sąd Federalny”.

Szefa ośrodka matematycznego i jego współpracowników wywieziono z naszego miasta w zamkniętych samochodach. Od tego czasu nikt już o nich nie słyszał. W prasie także nie było żadnych informacji. Co więcej, do naszego miasta przeniknęły słuchy, jakoby Kraftstudt i jego przyjaciele zostali zatrudnieni przez władze państwowe i organizowali wielki ośrodek obliczeniowy, mający wykonywać zlecenia Ministerstwa Wojny.