Выбрать главу

Wyobraża pan sobie, co to znaczy? To nieśmiertelność w pełnym znaczeniu tego słowa. Księgę można by było umieścić w pojeździe kosmicznym i wysłać we Wszechświat. Może ona wędrować miliony lat i dostać się do rąk niepodobnych do nas istot rozumnych. A oni bez trudu potrafią odtworzyć człowieka. A tutaj, na Ziemi, pana, mnie, każdego człowieka można unieśmiertelnić tak, że będzie on znowu i znowu pojawiać się na Ziemi, obserwując wieczną ewolucję naszej planety.

Zmęczona i obojętna twarz Horscha ożywiła się, mówił w upojeniu, nie zwracając na mnie uwagi, opowiadając o fantastycznych możliwościach, które otwiera przed ludzkością Formuła Człowieka. Nagle zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z osobnikiem nienormalnym, dla którego człowiek jest jedynie wzorem chemicznym i zespołem reakcji.

— Jest to projekt, być może, piękny, ale absolutnie nierealny.

— Kiedy twój ojciec żenił się z Solveigią i urodziłeś się ty, powiedział to samo.

Drgnąłem, kiedy padło imię mojej matki. Tymczasem Horsch ciągnął dalej:

— Przyroda jest zbudowana znacznie prościej, niż przypuszczaliśmy.

Wszystko sprowadza się do niewielkiej grupy substancji, będących inicjatorami reakcji cyklicznych. Są to substancje, dzięki którym rozpoczyna się kolejne wynikanie reakcji chemicznych, końcowym etapem zaś jest znowu synteza molekuł inicjatora. Pan dobrze wie, Alb, co to za substancja. To przede wszystkim substancja dziedziczności: kwasy dezoksyrybonukleinowe, DNA… Ot i wszystko.

— I co dalej?

— A dalej udało nam się przeanalizować i otrzymać substancję dziedziczności człowieka.

— No i co?…

— Udało nam się wyhodować według jednego i tego samego wzoru kilkoro dzieci… Solveigia była piątą z kolei.

— A pozostałe?

— Albo zmarły w stanie embrionalnym, albo wkrótce po… po urodzeniu.

— Dlaczego?

— Właśnie na to „dlaczego” — ostatecznie nie umiemy odpowiedzieć.

Rzecz w tym, że jakaś grupa molekuł DNA decyduje o żywotności osobnika. Udało nam się wymacać tę grupę i na wszelkie sposoby staraliśmy się poprzestawiać w niej grupy azotowe… Osiągnęliśmy to, że Solveigia żyła dwadzieścia jeden lat. Ale to przecież bardzo mało. Do złotej księgi chcieliśmy zapisać formułę długowiecznego człowieka.

— Co się stało dalej?

— Solveigia wyrosła na prześliczną dziewczynę. Wychowywała się u państwa Shauli…

— Tam, gdzie Meadgea?

Horsch skinął głową.

— Twój ojciec zakochał się w niej. Kategorycznie sprzeciwiłem się ich małżeństwu. Ale nic nie było w stanie zmienić jego postanowienia.

Solveigia też go kochała. I oto…

— Boże, jak podle postąpiliście! — nie wytrzymałem.

Horsch skrzywił się i pokiwał głową.

— To jest niezwykłe i dlatego wydaje się podłe. Ale już w niedługim czasie ludzie przyzwyczają się do tego.

— Kiedy synteza ludzi zostanie opisana w podręcznikach szkolnych?

— Tak. Wcześniej czy później tak się musi stać.

— Dobrze. Niech pan opowiada dalej.

— Po ślubie ojciec zupełnie odsunął się od pracy naukowej. Przeszedł do instytutu genetyki i cytologii. Oświadczył wówczas, że żadna złota księga nie jest nikomu potrzebna i że o nieśmiertelność człowieka trzeba walczyć inaczej. Wiesz, w jaki sposób. Twój ojciec był członkiem wszystkich istniejących na świecie komitetów do walki z bronią termojądrową. Nie sądzę, aby to było najmądrzejsze wyjście…

Podszedłem do Horscha.

— Niech pan mnie uważnie wysłucha. Zabraniam panu wyrażać się w ten sposób o moim ojcu. Ostatecznie jest pan tylko jego uczniem. I nie ma pan prawa oceniać, co jest mądre, a co nie. Mam wrażenie, że postąpił słusznie, rezygnując z pańskiego idiotycznego pomysłu. Ale właściwie po co pan do mnie przyszedł?

Popatrzył na mnie błagalnie.

— Alb, tylko niech pan się nie denerwuje… Niech mi pan da słowo, że będzie się pan zachowywał przyzwoicie.

— O co panu chodzi?

— O dwie rzeczy… Niech pan spróbuje odnaleźć choćby strzępy tego zeszytu, który mi pan zabrał, a następnie… jedną kroplę pańskiej krwi do analizy.

Podałem mu prawą rękę i ze wstrętem patrzyłem, jak jego drżące dłonie w pośpiechu przeszukiwały kieszenie, jak wyciągnął wreszcie tampon, ampułkę z eterem i przyrząd. Lekkie ukłucie, na palcu pokazała się czerwona kropelka.

Horsch przystawił do niej kapilarek i zaczął szybko wciągać krew do zbiorniczka.

— Po co to panu?

— Teraz będę wreszcie wiedział, dlaczego pan żyje dłużej od swej matki. Coś zaszło w strukturze DNA decydującego o długowieczności…

A teraz proszę o zeszyt.

Zadzwoniłem. Do gabinetu weszła służąca.

— Czy pani nie wie przypadkiem, co zrobiłem z zeszytem i fotografiami, które przywiozłem z Cable?

Przytaknęła i wyszła. Znowu zostałem sam na sam z Horschem.

Dręczyło mnie straszne pytanie, ale bałem się je zadać. Istniała bowiem jeszcze jedna tajemnica, którą należało zgłębić, ale im bardziej zastanawiałem się nad jej istotą, tym bardziej bałem się o to zapytać.

Horsch domyślał się chyba, co mnie męczy, i też milczał…

Po chwili wróciła służąca i przyniosła teczkę, pełną strzępów papieru.

— Proszę, panie Albercie, oto wszystko, co zostało…

Horsch wyrwał jej pudełko z rąk i spiesznie rozprostowywał pomięte i porwane papiery, zapełnione rzędami cyfr.

— Jest. To i owo jeszcze jest… Najważniejsze ocalało, a resztę można będzie odtworzyć. O, to, to, to jest najważniejsze. Długowieczność…

Teraz spróbujemy inaczej…

W miarę jak zagłębiał się w lekturze tych strzępków papieru, jego twarz nabierała tego samego wyrazu, jaki miał wówczas, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy… Oderwał wreszcie oczy od papierów i spojrzał szczęśliwym wzrokiem na mnie.

— A czy pan przejrzał fotografie? To doprawdy zadziwiający przykład historii człowieka. Od komórki aż do śmierci.

Milczałem. Przed oczyma migotały mi zielone i fioletowe koła.

Przesłaniały mi twarz Horscha.

— Czy pan zauważył, jak bardzo Meadgea jest podobna do Solveigii?

— ciągnął dalej Horsch.

Wtedy nie wytrzymałem i spytałem go:

— Czy Meadgea jest moją siostrą?

— Ależ skądże, skądże. Oczywiście, że nie. To szósty wariant Solveigii.

Niestety, u niej z długowiecznością było jeszcze gorzej. Biedactwo — właśnie niedawno zmarła. Ale to nic. Odtworzę ją, zwłaszcza po przeprowadzeniu analizy pańskiej krwi…

* * *

Dalej już niewiele pamiętam. Słyszałem jedynie, jak ktoś histerycznie krzyczał. Pamiętam jeszcze, że mnie bito. Czułem, jak płaczę. Następnie związano mnie. Potem znowu bito, zakładając kaftan bezpieczeństwa. I wreszcie — cela więzienna…

— Karę śmierci mogą panu zamienić na dożywotnie więzienie, jeżeli przedstawi pan należycie umotywowane pobudki, jakie panem kierowały — mówił do mnie spokojnie jakiś człowiek, prawdopodobnie stary adwokat mojego ojca.

— Karę śmierci? Długowieczność? Czyżby Horsch zdążył przeprowadzić analizę mojej krwi? — pytałem jak po przebudzeniu z głębokiego snu.

— Albert, niech pan się skupi, niech pan się dobrze zastanowi. Jutro jest rozprawa.