Выбрать главу

Parowóz powoli, ale nieuchronnie zbliżał się do dziewczynki.

Staruszka i dziecko zastygły w całkowitym bezruchu, natomiast olbrzymia machina lokomotywy co sekundę nieuchronnie zdobywała następny centymetr. Na twarzy maszynisty widać było rozpacz i przerażenie. Zrozumiałem teraz, że gwizdy, które się dołączyły do ryku parowozu, były zgrzytem hamulców.

Najpierw przyszło mi do głowy, żeby spróbować unieść ją za sukienkę.

Ale jak tylko dotknąłem spódniczki, leciutki materiał zaczął się rozłazić.

Następnie zdecydowałem, że ściągnę piżamę i zawinę w nią dziewczynkę jak do worka. Zgoła zapomniałem, że już raz próbowałem zdjąć piżamę i, rzecz jasna, materiał również rozłaził mi się w palcach.

Sytuacja była dramatyczna. Zastygła w biegu dziewczynka, wykrzywiona rozpaczą twarz maszynisty, który nie miał ani cienia wątpliwości, że ją przejedzie, ciężkie zderzaki parowozu, zbliżające się nieuchronnie, i ja, nie mający pojęcia, jak się zabrać do tego małego jasnowłosego stworzenia.

Ale nie można było zwlekać. Jeszcze sekunda i pociąg zgniótłby dziecko.

Ostatecznie zdecydowałem się po prostu wziąć dziewczynkę na ręce.

Trudność polegała na tym, żeby jej nie uszkodzić zbyt szybkim ruchem.

Nieskończenie ostrożnie wsunąłem race pod pachy dziecka i powoli zacząłem podnosić jego kruche ciałko. Dziewczynka nadal pozostawała w pozycji biegnącej, gdy nóżki jej oderwały się od toru.

A szyny już odczuwalnie uginały się pod ciężarem parowozu.

Gdy okrągły, płaski zderzak był tuż-tuż, ostrożnie zacząłem unosić dziewczynkę w powietrze, sam pozostając na miejscu. Następnie zderzak oparł się o moje plecy, owionął mnie zapach gorącego smaru. Przeszedłem kilka kroków po torze, zszedłem z nasypu i po prostu opuściłem dziewczynkę na ziemię.

Nawet nie wiem, z czym można porównać to, co robiłem. Mniej więcej tak normalny człowiek niósłby miednicę nalaną po brzegi wodą.

Z boku to wyglądało, jak gdyby po prostu wiatr zdmuchnął z toru dziewczynkę tuż przed kołami pociągu.

Przez jakiś czas stałem przy niej patrząc, jak powoli opada na trawę. Na twarzy jej pojawił się wyraz przerażenia, które później ustąpiło miejsca zdziwieniu.

Chyba jej nie uszkodziłem.

Staruszka w dalszym ciągu stała jak wryta, maszynista wychylił się przez okienko jeszcze bardziej i patrzał teraz pod koła parowozu. Z pewnością sądził, że dziecko już się pod nim znalazło.

Czułem przypływ życzliwości dla niego. Chciało mi się go poklepać po wysmarowanym olejami ramieniu i oznajmić, że wszystko skończyło się pomyślnie.

Później popatrzyłem na szosę, szukając oczyma Żory. Ale przez ten czas zdążył mi zniknąć z oczu.

Już bez najmniejszej nadziei na to, że go doścignę, dotarłem do stacji „Odpoczynek”. W tym miejscu szosa się rozdwaja. Jedna odnoga zakręca ku zatoce, żeby się tam połączyć z szosą nadmorską, a druga prowadzi do Krasnoostrowa i dalej również do Leningradu.

Nie byłem w stanie odgadnąć, którą z nich wybrał się Żora.

Przez jakieś dziesięć minut błądziłem po stacji, spodziewając się gdzieś go spotkać. Chciało mi się pić i podszedłem do małej kolejki przy stoisku z wodą sodową. W czasie gdy sprzedawczyni nieruchomo odliczała resztę tęgiemu, spoconemu pomimo wczesnej godziny jegomościowi, wziąłem szklankę i usiłowałem sam sobie nalać wody bez gazu. Ale okazało się to dla mnie zbyt długą ceremonią. Nie doczekawszy, aż moja szklanka się napełni, postawiłem ją na ladę i wyrwałem drugą z rąk jegomościa.

Chętnie również bym coś zjadł, jako że tuż obok na stacji czynny był bufet. Jednakże nie mogłem się zmusić do wejścia do lokalu pełnego ludzi.

Znowu zaczął mnie ogarniać wstyd, że nie jestem taki jak wszyscy.

Porównałem swój ręczny zegarek z kolejowym. Zgadzał się co do sekundy. Mocno utykając, powlokłem się do domu.

Byłem w bardzo podłym nastroju. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że w istocie życie ludzkie nie jest zbytnio długie — raptem jakichś osiemset miesięcy. A ponieważ żyłem trzysta razy szybciej, pozostałe trzydzieści lat przeżyję w ciągu jednego czy półtora miesiąca normalnego czasu. Obecnie mamy koniec czerwca, a w połowie sierpnia będę już zgrzybiałym staruszkiem i umrę.

Ale jednocześnie w moim wewnętrznym odczuciu będzie to całe trzydzieści lat z tym wszystkim, co składa się na ludzkie życie. Z nadziejami i rozczarowaniami, z planami i ich wykonaniem. I wszystko to dziać się będzie w całkowitej samotności. Przecież nie można uważać za kontakt tych wiadomości, które będę w stanie wymieniać z nieruchomymi manekinami — ludźmi…

Było dziesięć po ósmej. Za dwie normalne „ludzkie” godziny powinna wrócić z miasta Ania. Jak ją powitam? Jak jej dam do zrozumienia, że już nie istnieję w normalnym ‘ świecie minut i sekund? Co powie dzieciom o ich ojcu?

Były to gorzkie refleksje i kilkakrotnie w czasie tej wędrówki zdarzyło mi się westchnąć boleśnie.

W połowie drogi gwałtownie zachciało mi się spać. Przez jakiś czas wyszukiwałem w krzakach ukrytego przed oczyma postronnego miejsca, w którym mógłbym ułożyć się i zasnąć. Ale tutaj, wzdłuż linii kolejowej, wszędzie było mnóstwo ludzi i nie znalazłem nic odpowiedniego.

Nie wiadomo dlaczego przerażała mnie myśl o tym, że mogą mnie zobaczyć śpiącego.

Duży palec u nogi mocno spuchł i posiniał i w miarę jak zbliżałem się do domu, zaczęła mnie boleć cała stopa. Utykałem coraz bardziej i zanim się dostałem do naszego osiedla, musiałem kilkakrotnie usiąść, żeby odpocząć.

Jeszcze gdym się przekradał przez krzaki, starając się zbliżyć do Żory, zaczepiłem o jakiś sęczek i piżama rozdarła się tuż pod kołnierzykiem.

Później rozdarcie powiększało się coraz bardziej, aż w końcu na moich plecach pozostały dwie niczym nie złączone połówki piżamy. Zdjąłem je i wyrzuciłem.

W ogóle dotarłem do domu w dość mizernym stanie. Kulejący, zmęczony, głodny i nagi do pasa. Połknąłem łapczywie kawałek chleba i zwaliłem się na tapczan.

NASTĘPNE SPOTKANIA Z MOCHOWEM

Nieraz tak się przytrafia człowiekowi, że choć go oczekuje pilna i ważna sprawa, ni stąd, ni zowąd zaczyna się zajmować jakimiś głupstwami. Wie, że trzeba się zabrać do tej ważnej sprawy i mimo to traci czas na staranne naostrzenie ołówka, przypominanie sobie cytaty z niedawno przeczytanej książki i tym podobne.

Zazwyczaj dzieje się to z powodu wielkiego zmęczenia.

Gdy po paru godzinach ciężkiego snu podniosłem się z tapczanu w jadalni, zamiast od razu pójść do Mochowa i dowiedzieć się, czy odpisał na moją kartkę, zabrałem się do wkładania koszuli, którą znalazłem w łazience.

Ostatecznie nie było to już takie ważne, czy będę chodzić po osiedlu w koszuli, czy tylko w samych spodniach od piżamy. Tak czy owak nikt nie mógł mnie zobaczyć i zimno mi też nie było.

Ale gdy tylko spróbowałem wciągnąć na siebie koszulę, materiał darł się bezszelestnie i wkrótce po całym pokoju pływały, powoli opadające na podłogę, oderwane rękawy i poły.

Później usiłowałem owinąć nogę kompresem ogrzewającym (należało właściwie ochładzającym, jak się praktykuje przy złamaniach i zwichnięciach). Ale bandaż rozdzierał mi się w rękach i ostatecznie włożyłem pantofel wprost na bosą nogę.

Wtedy dopiero poszedłem do Mochowa.

Wychodząc z domu uświadomiłem sobie, jak bardzo w ciągu tego krótkiego czasu zdemolowane zostało nasze mieszkanie. W jadalni leżała wyważona rama okienna, w kuchni na podłodze rozsypane były odłamki butelki rozbitej przez Żory, wyrwane z zawiasów drzwi wejściowe poniewierały się w ogrodzie na trawniku.