Выбрать главу

Zaczął boleć mnie również kark, ale usiłowałem siedzieć bez ruchu.

Zadziwiająco wyglądał proces doznawania wrażeń, rozciągnięty w czasie.

Ręka Andrieja opadła mi na ramię. Ale on jeszcze nie zdążył tego poczuć: twarz jego miała ten sam wyraz, co przed pięcioma minutami, chociaż ręka już mnie dotykała.

Liczyłem sekundy. Oto zakończenia nerwowe jego palców poczuły moją skórę. Wzdłuż pnia nerwowego do mózgu został wysłany sygnał. W którymś ośrodku otrzymana informacja nałożyła się na tę, którą poprzednio przekazał nerw wzrokowy. Do nerwów kierujących mięśniami twarzy pobiegł rozkaz.

Nareszcie się uśmiechnął! Proces został zakończony.

A raczej nie całkiem się uśmiechnął. Tyle, że ledwie dostrzegalnie zaczęły się podnosić kąciki ust. Ale to wystarczyło, żeby wyraz twarzy uległ zmianie.

Tam do licha! Nie od razu się zorientowałem, że jestem obecny przy bardzo interesującym doświadczeniu, udowadniającym materialność myśli.

Poruszałem się i w ogóle żyłem szybciej. Dlatego też szybciej myślałem.

Andriej zaś żył normalnie i w całkowitej harmonii z innymi procesami przebiegało również jego myślenie.

Później nagle wzrok jego przygasł. Nawet nie zdążyłem uchwycić momentu, w którym to nastąpiło. Ale słowo „przygasł” bardzo dokładnie oddaje to, co nastąpiło. Wciąż jeszcze spoglądał na mnie, ale oczy jego stały się inne. Coś w nich zniknęło. Zmatowiały.

Głowa zaczęła odwracać się w bok. Jak gdyby się na mnie obraził.

Dopiero po czterech minutach zrozumiałem, że po prostu chce się przekonać, czy Wala mnie widzi.

Ale zadziwiający był sam moment, gdy gasło jego spojrzenie. Od razu, jak tylko zaczął myśleć o Wali i na mgnienie oka przestał myśleć o mnie, wzrok jego, wciąż jeszcze na mnie skierowany, uległ przemianie. Stał się obojętny. Ta sama gałka oczna, ta sama błękitnawoszara źrenica z błękitnymi rozchodzącymi się kreseczkami, jednakże oczy stały się inne, zgoła niepodobne do widzianych przed chwilą.

Co tam mogło nastąpić, gdy przełączyła się myśl? Przecież nie zmienił się skład chemiczny gałki ocznej?

Może warto było posiedzieć jeszcze trochę, żeby Wala mogła podejść bliżej i też się przekonać, że istnieję.

Ale zbytnio dawała mi się we znaki moja chora noga. Jeszcze około dwóch godzin spędziłem w gabinecie Andrieja. Oczywiście, nie było mowy o jakimś bezpośrednim skomunikowaniu.

W ciągu tych dwóch godzin Andriej ostatecznie zwrócił się w stronę Wali, podniósł rękę, przywołując ją i ukazał miejsce, w którym mnie już nie było. A Wala zrobiła kilka kroków od drzwi do biurka. I tyle.

Dla nich moje dwie godziny były dwunastoma sekundami.

Na kalce Andrieja dopisałem jeszcze jedno słowo: „Pisz”.

I poszedłem.

Znowu chciało mi się spać. W ogóle zmęczenie następowało częściej niż w normalnych warunkach. Na mgnienie oka nawiedziła mnie myśl, żeby się położyć tutaj. Gdybym przespał pięć godzin, Wala i Andriej mogliby mnie widzieć w ciągu jednej swojej minuty.

Ale później, nie wiem dlaczego, poczułem strach przed położeniem się na kanapie w gabinecie Andrieja. To okropnie głupie, ale naraz mi się przywidziało, że te dwie prawie nie zdradzające oznak życia postacie, skorzystawszy z mojego snu, zwiążą mnie, i wtedy nawet nie będę mógł im nic napisać.

Innymi słowy, zaczynały mnie ponosić nerwy…

A równocześnie jąłem spostrzegać, że prędkość mojego życia stopniowo się powiększa.

ZWIĘKSZENIE PRĘDKOŚCI

Po raz pierwszy to zauważyłem patrząc, jak powoli spada nóż, gdy upuściłem go nad stołem w jadalni. Już przedtem różne rzeczy spadały bardzo leniwie, ale tym razem nóż spadał na stół jeszcze wolniej.

Później zwiększyły się trudności z wodą. Przedtem wystarczało mi dziesięć minut, żeby móc napełnić szklankę pod kranem w kuchni. Teraz szklanka napełniała się po dwunastu albo nawet czternastu minutach.

Z początku nie zwracałem na to zbytniej uwagi.

Po wyspaniu się i zjedzeniu obiadu poszedłem znowu do Andrieja Mochowa, żeby uzyskać wreszcie dowód na to, że uwierzył w moją egzystencję w innym czasie.

Rzeczywiście, na kalce czekała na mnie linijka: „Co mamy robić? Czy potrzebujesz pomocy?”

Andriej i Wala znowu stali przy biurku, jak gdyby się czemuś przysłuchiwali.

Później jeszcze dwukrotnie wymieniałem wiadomości z Andriejem.

Napisałem mu, że gdzieś w okolicy włóczy się Żora i że moja szybkość przez cały czas rośnie. Odpowiedział mi prośbą, żebym znowu mu się pokazał.

Jeszcze raz siedziałem w jego gabinecie przez dwie i pół godziny i znowu widzieli mnie oboje. W ogóle te spotkania były męczące. W żaden sposób nie mogłem sobie poradzić z rozdrażnieniem, jakie wywoływała we mnie powolność normalnych ludzi, poza tym stale ulegałem złudzeniom. Wydawało mi się, że te czy owe ruchy Wali i Andrieja mają coś wspólnego ze mną, a po sprawdzeniu okazywało się, że jest inaczej.

Na przykład — Andriej zaczynał podnosić rękę. Natychmiast decydowałem, że zamierza mnie dotknąć. Ale ręka mnie omijała. Minuta, druga, trzecia… Wówczas zaczynałem sądzić, że chce mi coś pokazać. Po jakichś pięciu czy sześciu minutach wyjaśniało się, że tylko poprawiał kosmyk włosów na czole.

W ogóle ani razu nie udawało mi się odgadnąć z góry, co będzie oznaczać ten albo inny ruch.

Właściwie te spotkania nie miały najmniejszego sensu. Mogliśmy się komunikować wyłącznie za pomocą kartek.

Miałem tyle wolnego czasu, że z początku nie wiedziałem, co z nim robić.

Był to paradoks, ale zrozumiałem, że człowiek po prostu nic, ale to nic nie może robić wyłącznie dla samego siebie. Nawet odpoczywać.

Weźmy książki.

Pewnego razu otwarłem tom Stendhala, ale natychmiast go odłożyłem.

Okazuje się, że nie czytamy po prostu dla czytania, ale z tajemną — niekiedy dla nas samych — nadzieją, że przez to czytanie staniemy się lepsi i mądrzejsi i że wszystko to, co dobre i mądre, będziemy mogli przekazać innym.

Z pewnością Robinson Cruzoe nie zabierałby się do czytania Biblii, gdyby nie miał nadziei, że kiedyś uda mu się wyrwać ze swojej wyspy. A ja właśnie czułem się takim samotnikiem — Robinsonem w nie zamieszkanej pustyni innego czasu. Kto wie, czy mi się uda powrócić do ludzi?

Oczywiście, dużo myślałem o owej sile, która doprowadziła mnie i Żory do tego strasznego stanu, i doszedłem do wniosku, że w mojej hipotezie o piorunie kulistym nie było nic nieprawdopodobnego. Niewątpliwie współdziałanie plazmy z reakcją rozpadu uranu mogło dać promieniowanie w swoich właściwościach zbliżone do radioaktywnego, ale jeszcze nie znane ludzkości. A nikt nie wątpi, że promieniowanie radioaktywne jest w stanie wpłynąć na procesy biologiczne…

Poczyniłem wiele obserwacji i ponieważ sądziłem, że w przyszłości będzie interesujące i ważne dla nauki wszystko to, czego doświadczył i co widział pierwszy człowiek żyjący przyśpieszonym życiem — zacząłem pisać pamiętnik.

Dotychczas mam przed oczyma niektóre fragmenty: „25 czerwca, godz. 8, min. 15,4 sek.

Zbadałem drogę promienia od muru ogradzającego elektrownię do zatoki. Cała przyroda w tym pasie żyje w przyśpieszonym tempie. Krzak piwonii, który został napromieniowany, wydał już duże kwiaty. Zazwyczaj kwitną one w początku czerwca.

Trawa w pasie działania promieni jest o dwa do trzech centymetrów wyższa niż gdzie indziej. Widać to dobrze, gdy się obserwuje z daleka i z boku, na przykład z dolnego konaru lipy po prawej stronie domu”. „25 czerwca, godz. 8, min. 16,55 sek.