Выбрать главу

Najtrudniejsze dla mnie było przejście ulicy. Zebrawszy wszystkie siły, zrobiłem jeden krok, później drugi. Pamiętam, że jęczałem przy tym dosyć głośno…

I wtem…

Nawet nie od razu pojąłem, co się dzieje.

Świeży wiatr owionął mi boki i ramiona, mężczyzna i kobieta z lewej strony ruszyli się z miejsca i rzucili się ku mnie z taką przerażającą szybkością, że zdawało mi się, że zwalą mnie z nóg swoją walizką.

Pieluszka wyrwała się z rąk Maszy i jak ptak poleciała w kierunku stacji.

Syn Juszkowa z szybkością sztukmistrza zaczął przysiadać i wyrzucać ręce w bok.

Jednocześnie uderzył mi w uszy bardzo głośny dźwięk fortepianu i szum przypływu w Zatoce.

Śpiący świat się obudził i runął na mnie.

Pamiętam, że pierwszym moim uczuciem był paniczny strach.

Zawróciłem i na oślep rzuciłem się przez ogród do domu.

Potykałem się i upadałem kilkakrotnie, wciąż mi się I zdawało, że biegnę zbyt powoli i w żaden sposób nie mogę uciec przed wszystkimi nieprawdopodobnie głośnymi dźwiękami i przerażająco szybkimi ruchami.

Na ganku potknąłem się i boleśnie stłukłem kolana, następnie wdarłem się do kuchni i zaczepiwszy nogą o próg rozciągnąłem się na podłodze.

A później w moją świadomość wdarł się oszołamiający, radosny, uderzająco życiodajny dźwięk.

Płynęła woda.

Płynęła z kranu w kuchni, sikała w wannie. Bryzgi leciały w powietrze i nad emaliowaną krawędzią wanny już się podniosła czerwona, zapuchnięta, oszołomiona fizjonomia Żory.

ZNOWU ROZMOWA NA PLAŻY

— A co dalej? — zapytałem niecierpliwie. — Co dalej było? Znaleźli pana w domu?

— Dalej było mnóstwo wszelakich różności. — Inżynier oparł się o poręcz ławki. — Przyjechała żona, z którą się rozstałem poprzedniego wieczora, znalazła Żory i mnie, wychudzonego, osmalonego, całego w sińcach i stłuczeniach, z tygodniową brodą. Oczywiście, że trudno jej było uwierzyć w moje wyjaśnienia. Ale później przyszli Mochowowie, opowiedzieli o moich listach, o maszynie, która skakała po biurku, o moich błyskawicznych pojawieniach. A jeszcze później się wyjaśniło, że i w osiedlu, i na stacji, i na szosie było wielu świadków przygód moich i Żory. Brunet, którego Żora potrącił, leżał z lekkim wstrząsem mózgu w willi u znajomych. Pracownica domowa Masza widziała jakieś dziwne cienie, które kilkakrotnie przebiegały przez ulicę i słyszała dziwny gwizd.

Maszynista pociągu towarowego dostał dyscyplinarkę za nieusprawiedliwione zatrzymanie pociągu… Ale nie to jest najciekawsze.

Najciekawsze jest to, że wszystko, co się przydarzyło mnie i Zorzowi, miało miejsce w ciągu dwudziestu minut. Może dwudziestu jeden. Pan rozumie, w ciągu tego czasu można przywitać się z sąsiadem, zapytać, jak mu się udała wczorajsza wyprawa na ryby, i wypalić z nim papierosa…

Gdyby nie moje wizyty u Mochowa, nikt by nawet nie wiedział o tym wszystkim, co się nam przydarzyło. Zadziwiające, nieprawdaż?

— Zadziwiające — potwierdziłem. — Nawet nie chce się wierzyć.

Chociaż sam słyszałem o widmach w Zatoce Fińskiej.

Zamilkliśmy obaj.

Na brzegu już robiło się ludno. Z tyłu za nami, na werandzie domu wczasowego, kelnerki dzwoniły łyżkami. Przygotowywano się do śniadania. Dźwięki były przenikliwe i czyste, jak zazwyczaj o świcie.

— Ale teraz już nie ma kwestii, czy to było, czy nie było w rzeczywistości — powiedział Korostylew. — Utworzono już grupę naukowców.

— A Żora? — zapytałem. Korostylew się uśmiechnął.

— Na razie leży w sanatorium. Mówi, że chce się zapisać do szkoły wieczorowej i zostać fizykiem… Kto wie, może będą z niego ludzie?

— Tak — powiedziałem. — Jakie perspektywy otwierają się w związku z tym zjawiskiem! Na przykład podróże międzygwiezdne. Dawniej nawet nie mogliśmy marzyć o tym, żeby odwiedzić inne galaktyki. Nie starczyłoby na to żadnego ludzkiego życia. A teraz, skoro można przyśpieszyć życie, można je oczywiście i zwalniać. Wówczas człowiek zdoła się dostać na inną galaktykę.

— Możliwe — zgodził się Korostylew. — Ale nie to jest najważniejsze.

Pan rozumie, nauka teraz przeżywa skok. Energia atomowa, półprzewodniki, urządzenia cybernetyczne. I my mniej więcej wyobrażamy sobie, czego się można spodziewać po tych trzech dziedzinach. Ale zgoła nic nam nie wiadomo o tych nowych rewolucyjnych odkryciach, jakie niewątpliwie nastąpią w najbliższych dziesięcioleciach. Takich na przykład jak te promienie. W ciągu całej swojej historii człowiek udoskonalał tylko narzędzia pracy, ale ani razu nie usiłował świadomie ulepszyć głównego narzędzia, jakie zapewnia mu władzę nad przyrodą — swojego własnego ciała. Właściwie w ciągu czterech tysięcy lat cywilizacji pozostało ono najmniej udoskonalone ze wszystkich rzeczy, jakie posiadamy. Fizyczna budowa ciała nawet nieco się cofnęła w tym czasie. Obecnie przeciętny człowiek nie może dokonać tego, co mógł pierwotny — na przykład, przebiec dwadzieścia kilometrów z upolowanym jeleniem na grzbiecie. Ale teraz sytuacja ulegnie zmianie.

Za sto lat ludzie będą żyć w komunizmie zgoła inaczej, niż my sobie to dzisiaj wyobrażamy.

Milczeliśmy jeszcze chwilę. Nad zalaną przez słońce plażą unosił się nie milknący grzmot przypływu. Na mgnienie oka usiłowałem sobie wyobrazić, że fale zatrzymały swój nieprzerwany bieg, a mewa nad brzegiem zamarła w locie.

Ale to nie nastąpiło. Człowiek jeszcze się nie stał gospodarzem Czasu i wszystko działo się w odwiecznej, swojskiej dla nas harmonii. I jednocześnie każda kropla wody, każde ziarenko piasku kryło w sobie nowe, nie odgadnione możliwości.

Przełożył J. Litwiniuk

G. Anfiłow

RADOŚĆ CZYNU

— Nudzę się tutaj z tobą — mówił Jerzy — kiedy na dworze płyną skrzące się strumyki, a w powietrzu unosi się zapach wiosennego wiatru, kiedy dziewczęta z minuty na minutę stają się piękniejsze i można rozegrać z nimi partię ping-ponga. Sądzisz, że nie mam racji?

— Czy chodzi ci o to, że moje towarzystwo cię nuży? — spytałem.

— Właśnie — przytaknął.

— Nie, nie zgadzam się z tobą — odparłem. — Powinno cię pasjonować to, co robimy.

Wiedziałem oczywiście, że za chwilę zwieje z laboratorium, chciałem go jednak zatrzymać, więc ciągnąłem dalej:

— Muszę ci powiedzieć, że dzisiaj zbijasz bąki, a nie pracujesz. Praca nigdy nie może być nudna. Przypomnij sobie, co się działo z tobą wczoraj.

— Może i masz rację, Jack — odparł. — Co cię to jednak właściwie obchodzi?

Udałem, że nie zwróciłem uwagi na jego niegrzeczny ton, i powiedziałem:

— Intensywna praca da ci znacznie więcej zadowolenia niż to, co czeka na ciebie tam, za oknem.

— Skąd ta pewność?

— Zrozum, przecież rozwiązujemy niezwykle ważne i ciekawe zadanie — upierałem się przy swoim. — Od naszych obliczeń zależy los wielkiej budowy.

— Powiedz: od twoich, to będzie znacznie bliższe prawdy.

— Od naszych — powtórzyłem. — Wczoraj podsunąłeś pomysł, który wart jest więcej niż tydzień moich obliczeń.

— Bzdura — odparł. — Takich pomysłów każdy ma na kopy. Decydują tylko obliczenia.