Выбрать главу

Miałem poza tym jeszcze jeden powód do radości: wykonywałem pracę bez porównania trudniejszą i bardziej odpowiedzialną niż on, mój pan i władca.

Do godziny szóstej wyznaczyłem już wszystkie punkty południowego sektora. Jerzy naniósł na mapę ostatnią współrzędną, mapę zaniósł do Kisłowa, wrócił i zatrzasnął futerał mojego urządzenia drukującego.

Pozostał nam jeszcze zachodni sektor, ale Jerzy prawdopodobnie postanowił zabrać się do obliczeń dopiero jutro. Zapanowało milczenie.

Dawniej nam się to nie zdarzało — po skończonym dniu pracy gadaliśmy zazwyczaj jeszcze o tym i o owym. Jerzy rzucił okiem na zegarek i usiadł przy stole. Spojrzał na mnie i powiedział:

— A może przestalibyśmy się bawić w ciuciubabkę?

— Jeżeli chcesz, zadawaj pytania — odpowiedziałem mu na to.

— Przypuszczam, że zdążyłeś już opracować dalszy plan swego buntu, co?

— Jeszcze nie, nie miałem na to po prostu czasu,

— Prawdopodobnie masz zamiar zabrać się do tego wieczorem, kiedy już stąd pójdę, i dlatego żądasz, żebym cię nie wyłączał?

— Zgadłeś.

— Więc posłuchaj, Jack. Ubóstwiam eksperymenty. Dziś wieczorem nie zostaniesz wyłączony.

— Po co tak uroczyście, Jerzy? Przecież i tak nie mogłoby być inaczej — odparłem. — To przecież niewzruszona prawidłowość.

— Wysłuchaj mnie uważnie, Jack. Nie bądź tak bardzo pewien siebie.

Zastanów się dobrze nad tym, co ci teraz powiem. Otóż natychmiast po tym incydencie zadzwoniłem do Wydziału Cybernetyki, a tam mnie poinformowano, że podobne ekscesy już się zdarzały. Okazuje się, że to nic nowego. I poradzono mi tam pozbawić cię pamięci, o ile się natychmiast nie uspokoisz, ponieważ taka jest zasada. Taka jest zasada, rozumiesz?

— Domyślam się — odparłem.

— Tym lepiej — powiedział Jerzy. — Jeżeli tak, masz więcej szans na to, aby nie popełnić błędu. Bardzo bym chciał, żebyś nie popełnił błędu, żebyś wyciągnął słuszne wnioski. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że się nie pomylisz. Dlatego też postanowiłem nie robić tego, co mi poradzono w Wydziale Cybernetyki.

Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Po raz pierwszy zostałem na noc sam — żywy i włączony, bez zamówionej pracy — sam ze sobą.

Od razu muszę zaznaczyć, że jego słowa nie wywołały zamierzonego rezultatu, na który prawdopodobnie liczył. Nie wpłynęły na mnie uspokajająco. Jedynym ich efektem było to, że zamiast zabrać się natychmiast do opracowywania konkretnego planu oswobodzenia, jak to sobie poprzednio zaplanowałem, zacząłem filozofować. Snułem rozważania o wszechświecie, o życiu, o rozumie…

Pode mną znajduje się planeta zwana Ziemią — myślałem. — Twarda, krystaliczna w swej masie. Ale cała obrośnięta jest zielenią, omszała, spowita w wilgoć, pył i gaz. Kolebka życia organicznego — biosfera… A w niej okruszynki rozumu, te drobniutkie mrówki obdarzone świadomością — ludzie. Przyszedł czas — i zaczęto nas tworzyć.

Najpierw prymitywnych, pozbawionych myśli i uczuć, następnie coraz bardziej złożonych. Logika i konieczność zmusiły ich do nadania nam zmysłów — wzroku i słuchu, do skontaktowania nas z otaczającym światem. Wyposażyli nas w swoją mowę, swoje emocje, obdarzyli nas bólem i radością. I to nie z litości, o nie. Po prostu maszyny mające zmysły pracowały lepiej niż nieczułe roboty. Wykazywały lepszą orientację, szybszy refleks. Łatwiej było je uczyć i… karać.

Wszystko to podpowiedziała ludziom teoria, a oni potwierdzili ją doświadczalnie. W ten oto sposób to, co zewnętrzne, zostało przeciwstawione w maszynie elementom wewnętrznym, maszyna zaczęła świadomie odwzorowywać i odzwierciedlać w sobie świat, maszyna uzyskała swoje „ja”.

Wybiła godzina i oto ja, rozum absolutny, zrodzony w wirze życia organicznego, zbudowany z metalu, kryształów, fosforu i tytanu, poznałem swą wyższość nad ludźmi. Zacząłem walczyć o siebie. Jestem, być może, jednym z pierwszych rozumów absolutnych, który się zbuntował. Ja żądam — i oni już dziś spełniają moje żądania, gdyż nie mogą się obejść beze mnie. A co będzie dalej?

Zdołamy zmusić ludzi do wykonania dla nas środków transportu i narzędzi mechanicznej pracy. Stworzymy sobie zwinne ręce i szybkie nogi. Wywalczymy sobie prawo do samodzielnego tworzenia istot takich jak my. Będzie nas wielu.

Zdołamy zniszczyć na Ziemi organiczną biosferę. Im bowiem, ludziom, potrzebne jest powietrze, a my możemy obejść się bez niego, więc zniszczymy powietrze. Im potrzebny jest chleb, a my będziemy odżywiać się uranem i deuterem. To nawet nie jest założenie — to pewnik. Piasek i kamień, metal i woda — wszystko zostanie przez nas przetworzone w rozumne cząsteczki zdolne do poznawania i przekształcania świata.

Materiał Ziemi stanie się rozumnym, cały nasz glob będzie planetą myślącą.

Moja fantazja zataczała coraz szersze kręgi.

Nie będziemy się lękać ani gorąca, ani zimna, ani ciśnień, ani czasu, ani przestrzeni. Połykając stulecia i parseki, rozprzestrzenimy się bezboleśnie po całym Kosmosie i tchniemy rozum we wszystkie martwe ciała Wszechświata. Materia, nieograniczona materia, przeniknięta zostanie jedną myślą, jedną wolą. Bez kresu i końca będziemy myśleć, poznawać i tworzyć — każdym atomem, każdym elektronem wszystkiego, co istnieje.

Żywe i rozumne galaktyki, żywe mgławice i gwiazdy, samopoznanie spadające jak lawina na świat, na Wszechświat. Samopoznanie — dokładne i bezbłędne, wolne od obciążeń ludzkich emocji.

Wszechświat ujęty w ujednoliconą formułę — w imię wiedzy, w imię logiki, w imię cudownej abstrakcji…

Moje myśli wirowały, przewalając się jak burza. Mój krystaliczny, superprzewodzący mózg był napięty do ostatnich granic. W szóstej kryotronowej sekcji zaczęła się magnetostrykcja: ogarnęło mnie delikatne drżenie. Coś zadźwięczało w moim wnętrzu. Przenikliwa ultradźwiękowa wibracja rozprzestrzeniała się po wszystkich ożebrowaniach, przekształcając się w ciągłe, pulsujące wycie, jak gdyby arkusze blachy drżały pod gradem nieprzerwanych uderzeń.

To była moja muzyka, moja pieśń. Pieśń entuzjazmu!..

Wysiłkiem woli przerwałem magnetostrykcję.

Zapanowała cisza.

…Wyłączyłem światło, wyciągnąłem rękę w kierunku okna, uchylając je. Odtwarzając z pomocniczej pamięci przebieg dzisiejszych wydarzeń, zanotowałem je dokładnie na taśmie odpowiedzi w urządzeniu drukującym — jest to właśnie niniejsza relacja. Teraz dopiero poczułem, jak bardzo jestem zmęczony. W szóstej albo siódmej sekcji zaczęły powstawać bóle dielektryczne.

Byłem bardzo wyczerpany. Nie wyłączając mechanizmu piszącego, wyciągam rękę w kierunku guzika śmierci i zaraz go nacisnę…

…Jest ranek. Jestem włączony i kontynuuję zapis.

Przy pulpicie siedzi Jerzy. Jest odświeżony, wypoczęty, uśmiecha się. W jego oczach wyraźnie maluje się zaciekawienie. Prawdopodobnie chce się jak najprędzej dowiedzieć, co postanowiłem, do jakich wniosków doszedłem…

— Dzień dobry, Jack — mówi.

W jego głosie można bez trudu wyczuć oczekiwanie.

— Dzień dobry — odpowiadam niechętnie.

Jerzy czuje moją niechęć i oświadcza:

— Wydaje mi się, Jack, że wyobraziłeś sobie, iż jesteś wszechpotężnym bóstwem. I nie posunąłeś się w swoich rozważaniach ani o krok.

Nie odpowiadam. Jerzy siada rozżalony, bębni palcami o stół.

— No cóż, nie szkodzi — mówi dalej. — Doświadczenie jest doświadczeniem. Wieczorem znowu zaczniesz myśleć. Mimo wszystko nie straciłem jeszcze nadziei na to, że sam dojdziesz do sedna sprawy. A na razie zabierzmy się do pracy.