Rozumiesz, stoi pod natryskiem, dotyka się palcem i szepce przerażony: „Nie! To nie jestem ja!”
— Taak — Wiktor w zamyśleniu ściągnął wargi.
Czegoś podobnego jeszcze nie spotkał w czasie całej swojej pracy na stacji Księżycowej. To znaczy, zdarzały się oczywiście przypadki pomieszania zmysłów, lecz przy jakichś ciężkich awariach czy katastrofach albo pod wpływem śmierci towarzyszy, długiej samotności lub oczekiwania na śmierć. Ale tutaj… ni stąd, ni zowąd. I dlaczego właśnie Karel, najbardziej zrównoważony i najspokojniejszy ze wszystkich?
— Co ci dolega? — zagadnął Wiktor. — Słabo ci? Głowa boli?
— Czy mi słabo? Nie wiem, chyba nie… — Karel ledwie poruszał wargami. — Ciało nie jest moje.
— Jak to nie twoje? A czyje?
— Nie wiem. Poruszam ręką, a to nie moja ręka. Albo może i moja, ale porusza nią ktoś inny.
— Karel, czy ty nie rozumiesz, że wygadujesz bzdury wierutne! — energicznie wykrzyknął Wiktor.
— Rozumiem — zgodził się Karel. — Oczywiście, to nie jest możliwe.
Zamilkł, jakby nasłuchiwał, a potem nagle wyciągnął gwałtownie rękę do Wiktora. Ręka ugodziła Wiktora w ramię, a na twarzy Karela odmalowało się coś jakby zdziwienie czy zadowolenie.
— Co robisz? — zapytał Wiktor.
— Myślałem, że mi się śnisz — wymamrotał Karel.
— Ale dlaczego?
— Bo ja wiem… Wszystko jest takie jak we śnie. Albo jak narysowane na obrazku.
I znów zamilkł na długo. Potem nagle położył się i obrócił twarzą do ściany. Wiktor odsunął drzwiczki ściennej szafki z lekarstwami i, zawahawszy się chwilę, wydobył maleńką żółtą tabletkę. Podał ją koledze:
— Połknij, Karel.
Karel posłusznie uniósł się, połknął tabletkę i położył się z powrotem.
Wiktor przeszedł do sąsiedniego przedziału. Siedział tam Tałanow.
— Jest w takim stanie, że nie można z nim rozmawiać — powiedział Wiktor. — Szybko się męczy. Dałem mu tabletkę energiny.
Przypuszczalnie za jakie dziesięć minut wróci do stanu prawie normalnego. Oczywiście, tylko na pewien czas.
— Co to jest, twoim zdaniem? — zapytał Tałanow. Jego piwne, głęboko osadzone oczy patrzyły badawczo i, jak się wydawało Wiktorowi, podejrzliwie. „Cóż, ma rację — nie bez goryczy pomyślał Wiktor. — Nic się na tym nie znam. A on teraz żałuje, że wziął mnie, a nie Wendta… Co prawda Wendt jest już za stary na dalekie loty, ale za to…”
— Nie wiem — Wiktor patrzył prosto w oczy Tałanowowi. — Przecież nie jestem psychiatrą. Ale dziwny wydaje się taki nagły i burzliwy przebieg choroby u zupełnie zdrowego, zrównoważonego człowieka… i bez poprzedzającego objawy urazu…
— Na Karela nawet silne przeżycia nie bardzo działały — odparł Tałanow. — Byłem z nim podczas tego rejsu „Syriusza”… wiesz, kiedy Berens i Falkowski zginęli na asteroidzie, a Karel ich poszukiwał.
Wszystko stało się na oczach Karela, a Berens był jego najserdeczniejszym przyjacielem. Nie udało się ich uratować. I jeżeli wtedy, pięć lat temu, Karel nie zwariował…
— Oczywiście — zdawkowo odpowiedział Wiktor. — Chodźmy do niego. Energina pewno już zaczęła działać.
Karel siedział i rozglądał się w zakłopotaniu.
— Co się ze mną dzieje? — zapytał spokojnym głosem, ale widać było, że jest przerażony. — Co to? Czy zachorowałem?
— Tak, troszeczkę. — Wiktor przysiadł się do niego na łóżku. — Jak się czujesz w tej chwili?
— Lepiej. Co to było?
— Opowiedz, coś ty czuł? — zamiast odpowiedzi zapytał Wiktor.
Karel się nachmurzył.
— Ciężko mi — powiedział po chwili. — A poza tym… boję się.
— Czego się boisz?
— Wydaje mi się, że jak zacznę opowiadać, wszystko powróci.
Wiktor westchnął.
— Opowiedz — powtórzył łagodnie. — Musimy wiedzieć, o co chodzi, gdyż inaczej…
Nie dokończył zdania. Twarz Karela wykrzywił grymas przerażenia.
— Co inaczej? Jeszcze jestem chory? Nie wyzdrowiałem?
— Posłuchaj, Karel, musisz się uspokoić — wtrącił się do rozmowy Tałanow. — Z tobą działy się już gorsze rzeczy, a jednak jakoś się zawsze wykaraskałeś. Każdemu z nas niejedno się przydarzyło, czy nie tak?
— Czegoś takiego jeszcze nigdy nie było — z przekonaniem powiedział Karel. — Dotychczas wszystko działo się na zewnątrz mnie, rozumiecie?
A teraz jest wewnątrz. Dlatego tak się boję. Zatracam siebie!
— Ale wytłumacz, co to znaczy?
— Nie wiem, jak wytłumaczyć. — Karel zamilkł na chwilę. — W pewnym momencie pomyślałem, że wszystko to do niczego nie doprowadzi. No, to wszystko, co robimy. Po prostu przestałem się interesować. I wami, i tym, co jest dookoła, i samym sobą. Ale kiedy mi mówiono: wstań, idź, siądź — wykonywałem polecenie. Tylko już nie jako ja, ale jako ktoś inny, tkwiący w moim wnętrzu.
Z niepokojem spojrzał na towarzyszy. A potem zapytał:
— Czy to jest choroba psychiczna?
— Nie przypuszczam — odparł Wiktor. — Skąd u ciebie nagle choroba psychiczna? Przecież nie jesteś nowicjuszem w Kosmosie.
Twarz Karela trochę się rozjaśniła.
— Masz rację — odpowiedział — ale w takim razie, co to jest?
Rozumiecie, później zaczęło mi się wydawać, że wszystko, co mnie otacza, nie jest prawdziwe. Jakby we śnie. Albo jak gdyby było narysowane na obrazku, tylko że się porusza.
— Jak to rozumieć? — pytał Wiktor.
— Nie wiem. No, taki kiepski obraz. Mętne farby, jak gdyby wyblakłe, i rysunek jakiś nie przekonywający. A ja sam jakbym wysechł.
Zmniejszyłem się. Wewnątrz mnie ktoś siedzi! — Twarz Karela znów wykrzywił grymas trwogi i obrzydzenia. — Idę, a takie mam wrażenie, że to idzie ktoś inny, a nie ja, nie moje ciało. Albo że ciało jest moje, ale prowadzi je ktoś inny. A ja jestem jak gdyby nieważki… — I nagle znieruchomiał z oczami utkwionymi w jeden punkt. — Już się znów zaczyna. Nie trzeba było opowiadać! Wiedziałem, że nie trzeba opowiadać!
— Uspokój się, Karel! — Wiktor położył mu rękę na ramieniu i poczuł, jak wielkim i potężnym ciałem Karela wstrząsa potworne napięcie. — To przejdzie.
— Przejdzie? Myślisz, że przejdzie? Przecież ty nie wiesz, co to jest. I nikt nie wie! Więc po co mówisz, skoro nie wiesz? O! o! Znów zgubiłem siebie! — Karel zbladł. — Tam wewnątrz znów jest ktoś inny! Wiktorze!
Przyjaciele! Pomóżcie mi! Przecież jestem chory! To, co ja czuję, nie może być prawdą.
Położył się i wtulił głowę w poduszkę. Tałanow i Wiktor w milczeniu spoglądali na siebie. Wiktor wyjął z szafki przeźroczystą fiolkę z białymi tabletkami.
— Połknij, Karel — rozkazał.
Karel usiadł, wziął tabletkę i połknął. Potem zaczął się obmacywać.
— Wiktorze, zaklinam cię, powiedz uczciwie: jestem taki sam? — zapytał nagle. — Nie zrobiłem się mniejszy?
— Nie. To tak ci się tylko wydaje. — Wiktor westchnął. — Dałem ci środek nasenny. Musisz się przespać i uspokoić. Spij, a my coś wymyślimy. Na pewno.
— Albo wymyślcie, albo mnie zabijcie — powiedział posępnie Karel.
— Tak żyć nie można. Ja nie wiem, czego chce ten drugi wewnątrz mnie.
To jest ponad siły!
— Posłuchaj, Karel! Przecież to choroba! Doskonale rozumiesz, że nikt w tobie nie siedzi. — Wiktor przemawiał cicho i spokojnie. — Śpij. A co najważniejsze — nie bój się, wyleczymy cię na pewno.