Выбрать главу

— A więc doszliście do tego miejsca? — zapytał wróciwszy na główny korytarz. — I dalej już nie poszliście?

— Tylko do tego zakrętu.

Tałanow skierował promień latarki w głąb korytarza. Biała, jaskrawa plama przebiegła wzdłuż błyszczących ścian, musnęła jasną, gładką podłogę i zatrzymała się gdzieś w oddali, na rozgałęzieniu przejścia.

Zaokrąglona linia występu ściany, korytarz na lewo i korytarz na prawo.

Tałanow zgasił latarkę.

— Chodźmy jeszcze kawałek — powiedział ponuro. Tałanow bał się iść dalej, bał się tych niewidzialnych istot obserwujących ich z ukrycia, bał się, że zachoruje razem z Władysławem i nie zdążą wrócić do rakiety. Ale tutaj, w tym podziemnym przejściu byli bliżsi rozwiązania zagadki niż na górze. Tylko że pozostawało im zapewne niewiele czasu na poszukiwania i ewentualny ratunek. „Karel nabawił się tej choroby na górze — myślał Tałanow, uważnie oglądając ściany i podłogę. — Jeżeli to właśnie oni ją spowodowali, to znaczy, że wychodzą na górę. Co za jedni w ogóle? Jeżeli mieszkali tutaj już przedtem, to dlaczego chowają się pod ziemią?”

— Znów na nas patrzą — szepnął Władysław, kierując spojrzenie na prawo. — O, stąd!

Tałanow zrobił szybki krok w kierunku ściany i przejechał po niej promieniem latarki. Teraz zupełnie wyraźnie usłyszał stłumiony jęk i lekki szmer. Zastukał w ścianę, oczywiście była tam próżnia.

— Sprawa jest jasna: w tych miejscach ściany są przezroczyste od wewnątrz — powiedział. — Oni nas widzą, a my ich nie. Sprytnie pomyślane. A w ogóle — te istoty żyją w półmroku. Jaskrawe światło sprawia im ból, dlatego też zdradzają swoją obecność, jeżeli je nagle oświetlić.

— Co mamy teraz robić? — zapytał Władysław.

— Bóg raczy wiedzieć. Żeby je chociaż zobaczyć i zorientować się, jak wyglądają!

— A co za różnica?

— Może tam za ścianą bytują jakieś stworzenia w rodzaju kretów lub nietoperzy.

— Tak… — wymruczał Władysław. — To możliwe… A gdyby tak spróbować przytknąć do tych przezroczystych miejsc ściany nasz list?

Może by go przeczytali… Ale co to?

Z bocznego korytarza coś wyleciało i z leciutkiem stuknięciem upadło na podłogę. Tałanow i Władysław rzucili się tam i jeszcze zdążyli zauważyć jakąś dziwną, mieniącą się sylwetkę, która sunęła wzdłuż ściany i prawie nie odcinała się od jej świecącego tła. Dziwna istota bezszelestnie wśliznęła się za okrągły występ nowego odgałęzienia i zanim zdążyła dobiec do zakrętu, zginęła, tak jak gdyby rozpłynęła się w tym upiornym, martwym migotaniu.

— Widziałeś wyraźnie? — zapytał Tałanow.

— Najwyraźniej. To znaczy, o ile jest to możliwe, bo przecież zjawa była prawie niewidzialna. Nawet nie zorientowałem się, co to było —

człowiek czy zwierzę. Ani rąk, ani nóg, ani głowy. Nic nie dostrzegłem.

— Ja zauważyłem rękę… mignęła na moment… I głowę… Według mnie to był człowiek, tylko w jakimś dziwnym ubraniu — dorzucił Władysław.

Na podłodze leżała matowa zielonkawa płyta z zaokrąglonymi brzegami. Tałanow przykląkł, obejrzał ją, a potem wziął do ręki.

— Przecież to jest ich pismo, Władku! — wykrzyknął. — Sami się do nas zwracają.

— Byczo! — odezwał się Władysław. — Co teraz robimy? Chyba od razu wrócimy do rakiety?

Tałanow pokręcił głową.

— List nie jest dłuższy od naszego. Pewno także tylko same pytania.

Trzeba będzie pokazać im nasz list.

— Wprowadzimy ich w błąd — zaoponował Władysław. — Niech pan pomyśli: znamy ich język, a na list odpowiedzieć nie potrafimy. Nie będą w stanie tego wytłumaczyć.

— Przecież nasz list stanowi odpowiedź. Na pewno zadają pytania, skąd przybyliśmy i tak dalej. Więc niech się dowiedzą.

Zaczął ostukiwać ścianę, a stwierdziwszy próżnię, przyłożył list i mocno przycisnął go dłońmi. Zza ściany zaczęły dobiegać jakieś szmery, ciche okrzyki i modulowana szybka mowa, podobna do szczebiotu ptaków.

Tałanow cały czas stał, przyciskając dłonie do ściany i patrząc wprost przed siebie, tak jak gdyby widział tych, co znajdowali się za cienką, ale nieprzejrzystą dla niego ścianą.

Szmery nasilały się, a potem rozległo się słabe syczenie. Na białej, świecącej ścianie zjawiły się matowoszare koła i plamy, stopniowo rozszerzające się i zlewające… Tałanow cofnął się i upuścił papier: ściana stawała się przezroczysta.

— Czy widzisz, Władku? — zapytał szeptem.

— Tak. Zdejmują warstwę ochronną — odparł Władysław.

Obydwaj bali się poruszyć. Na ścianie powstał niewielki, ostro odcinający się owal. Do przezroczystego okna zbliżyła się twarz… Wprost na astronautów patrzyły okrągłe, ptasie oczy bez brwi i rzęs. Wąski, zakrzywiony nos był także podobny do ptasiego dzioba, usta były cienkie, prawie pozbawione warg.

Tałanow i Władysław nie odrywając wzroku patrzyli na tę dziwną twarz, niewiele przypominającą ludzkie oblicze. Twarz była żywa i myśląca.

— A jednak to są ci sami… Ci sami, co mieszkali na górze — wyszeptał

po chwili Władysław. — Te same twarze, co na obrazach i w książkach.

Tałanow przytaknął. Istota za przezroczystą ścianą przemówiła wysokim, modulowanym, szczebiotliwym głosem, wskazując na tabliczkę, którą Władysław trzymał w rękach. Astronauci spojrzeli po sobie.

— Albośmy w naszym liście nie odpowiedzieli na ich pytanie, albo oni przewidzieli nasze pytania i wszystko zakomunikowali nam na tabliczce — powiedział Tałanow. — Diabli wiedzą, co robić.

Twarz za oknem zniknęła, a na jej miejsce zjawiła się inna, bardzo podobna, tylko trochę większa i ciemniejszej barwy. W mdłym, fosforyzującym świetle wydawała się brązowa. Tałanow zrobił taki ruch, jakby pisał na tabliczce i próbował dać na migi do zrozumienia, że należy pisać, a nie mówić. Przed otworem ukazała się siedmiopalczasta ręka i dwukrotnie machnęła z prawa na lewo.

— No i bądź tu mądry… — mruknął Tałanow.

Z tamtej strony do okna przyłożyli zapisaną tabliczkę. Astronauci spojrzeli po sobie i westchnęli. Potem Tałanow zastukał w okno palcem.

Tabliczka zniknęła, a jej miejsce zajęła twarz. Tałanow zaczął gwałtownie gestykulować, starając się dać do zrozumienia, że chce zabrać tabliczkę ze sobą. Istota zza ściany patrzyła na niego okrągłymi, nie mrugającymi oczami. Po chwili gdzieś się skryła. Słychać było tylko szczebiocącą mowę.

Astronauci czekali. Nagle usłyszeli ciche stuknięcie i jak na komendę odwrócili twarze. Na płytach podłogi leżała tabliczka. Rzucili się do bocznego korytarza i ponownie dostrzegli szybko sunącą migocącą sylwetkę.

— Dlaczego tak się chowają? Dlaczego wyskakują zza ściany w tym swoim dziwacznym odzieniu? — wymamrotał Tałanow podnosząc z podłogi tabliczkę. — Musimy im teraz dać do zrozumienia, że wrócimy jutro.

— Spróbuję im to jakoś narysować — powiedział Władysław. — Tak jest łatwiej wytłumaczyć.

Tałanow spojrzał mu przez ramię i uśmiechnął się. Władysław narysował dwóch ludzi w skafandrach, nad którymi świeciło słońce.

Potem był gęsto zamazany kreskami ciemny pas. A potem znów dwaj ludzie w skafandrach i słońce.