Выбрать главу

— Pst… jakby się poruszył.

— Rozetrzyj mu skronie — rzucił Jacques, masując szeroką pierś nieznajomego.

Odgarnąłem ze skroni długie białe włosy i znalazłem lekką złotą obręcz ściśle opasującą głowę.

— Spójrz, Jacques!

— Dziwna ozdoba. I taki sam wzór jak na płaszczu. Znaczy, że był to jego płaszcz.

— Bez wątpienia.

— Może to aktor… w czasie widowiska zmyła go fala z pokładu?

— Zaraz się dowiemy. Wraca do siebie. Nieznajomy poruszył się, rzęsy mu drgnęły.

Rzecz dziwna, w tejże chwili pociemniało mi w oczach i wyraźnie ujrzałem niezgłębioną czerń nieba usianą niewiarygodnie jasnymi gwiazdami. Wśród gwiazd wisiało strzępiaste, oślepiająco jaskrawe fiołkowobiałe słońce. Potrząsnąłem głową i wszystko nagle utonęło w białej mlecznej mgle. Miałem wrażenie, że lecę w jakąś przepaść bez dna.

Wszystko to trwało kilka sekund. Kiedy przyszedłem do siebie i rozejrzałem się, dostrzegłem, że Jacques trze sobie czoło.

— Co ci jest? — spytałem go szeptem.

— Nie wiem. W głowie mi się zakręciło… Patrz, oprzytomniał.

Oczy nieznajomego wpatrywały się we mnie i Jacques’a.

— Niezmiernie się cieszę, że czuje się pan lepiej — rzekł szybko Jacques, uprzejmie uchylając kapelusza.

Nieznajomy szepnął kilka niezrozumiałych słów, potem spróbował unieść się na łokciu.

— Leżeć, proszę leżeć — Jacques podniósł ostrzegająco rękę. — Zaraz damy panu trochę wina. Donnerwetter, w jakim języku z nim gadać?

Wygląda, jakby niczego nie rozumiał.

Jacques podsunął szyjkę butelki do ust nieznajomego. Ten ledwie widocznie pokiwał głową.

— Niech pan pije, to pana wzmocni — rzekłem po angielsku, a potem powtórzyłem to samo w pięciu czy sześciu językach europejskich.

Nieznajomy wysłuchał mnie uważnie, ale najwyraźniej nie zrozumiał.

Potem sam coś powiedział. Głos jego brzmiał mile i dźwięcznie i miał miękką aksamitną barwę.

— Co to za język, Antonio? — szepnął Jacques. — Klnę się na paletę, że jak żyję, czegoś takiego nie słyszałem. Twarz ma czysto europejską, ale szwargoce, diabli wiedzą po jakiemu. Słyszałeś kiedyś coś takiego?

Przyznałem, że nie.

— Językoznawca, nie ma co — zakpił ze mnie przyjaciel.

Nieznajomy uważnie się w nas wpatrywał.

Potem poruszył lewą ręką i zrozumieliśmy, że chce się podnieść i prosi, by mu pomóc. Podnieśliśmy go i oparli plecami o występ skalny.

Podziękował lekkim skinieniem głowy i wpatrzył się w ocean.

— Może pobiec po lekarza? — zapytał cicho Jacques.

— Będziesz biegał do wieczora — zwróciłem mu uwagę. — Najbliższy dopiero w Funchal.

Nieznajomy znów zaczął mówić. Wsłuchiwałem się uważnie w jego mowę i nagle wyłowiłem znane słowa.

Odpowiedziałem mu po grecku. Zrozumiał mnie. Na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech.

— Witam was, nowi ludzie Ziemi — odezwał się powoli — szczęśliwy jestem, że nie wszystko zginęło w ogniu, który strawił mój biedny kraj.

— Gdzie pański kraj?

— Teraz na dnie tego morza.

— Co on mówi? — przerwał mi Jacques, zauważywszy moje zdumienie.

— Poczekaj — zbyłem go. — Kim pan jest? Skąd pan jest? — zwróciłem się do nieznajomego.

— Moi rodacy nazywali siebie Atlantami. Czy dzisiejsi mieszkańcy Ziemi znają to słowo? Pamiętają o Atlantydzie?

— Żyje wśród nas legenda, że na miejscu tego oceanu istniał kiedyś kraj o tej nazwie.

— Legenda — powtórzył nieznajomy, a kąciki jego warg zadygotały boleśnie. — Słuchaj mnie uważnie, nowy człowieku Ziemi, który nie zapomniałeś języka swoich przodków. Wiele ci mam do powiedzenia, a czasu już mało… Jestem Atlantą, i kto wie, może ostatnim synem tego starożytnego ludu nieskończonego Wszechświata. Naszą ojczystą planetą była Assar. Krąży w systemie dwóch niebieskich słońc, o czterdzieści dwie linie promienia świetlnego* od tej gwiazdy — wskazał na dysk słoneczny prześwitujący przez obłoki. — Z dziesięciu planet rodziny Assar tylko na jednej powstało życie. Moi przodkowie już w niepamiętnych czasach odkryli źródła energii niebywałej mocy. Zaludnili najbliższe światy, potem zaczęli przedsiębrać dalsze wyprawy. Mniej więcej przed piętnastu tysiącami ziemskich lat, międzygwiezdne statki Atlantów dotarły do Ziemi. Warunki życia były tu prawie takie jak na Assar. Żyły tu rozumne istoty, podobne do Atlantów, ale stojące jeszcze na niezmiernie niskim poziomie rozwoju i kultury. Przybyszów było mało, Ziemian dużo. Wybuchały konflikty, lała się niepotrzebnie krew.

Trzy tysiące lat dziejów Atlantydy to historia ciągłych rzezi i wojen.

Stopniowo Atlanci stworzyli olbrzymie mocarstwo, którego potęga i wpływy wciąż rosły. Przybysze zmieszali się z wieloma plemionami Ziemian. Wytworzyła się nowa rasa ludzi pięknych i silnych, którzy na pamiątkę swoich odległych przodków też nazwali się Atlantami.

Jednakże w naszym bogatym i potężnym państwie człowiek nie był równy człowiekowi. Wiele było kryteriów nierówności, jedno z istotniejszych polegało na nierówności wiedzy. Obowiązywało ono nieustannie, od chwili wylądowania pierwszych Atlantów na Ziemi. W rezultacie całość wiedzy była dostępna tylko nielicznym bezpośrednim potomkom przybyłych z Assar Atlantów. Do nich należały źródła energii, oni znali przeszłość i decydowali o przyszłości, Atlantów tych zwano bogami, czyli wszechmocnymi, a ich najbliższych pomocników — kapłanami. Z upływem wieków wiedza bogów i kapłanów Atlantydy stała się całkowicie niedostępna i niezrozumiała nie tylko dla ludów ziemskich, ale nawet i dla ludu Atlantów. Umiejętność stosowania tej wiedzy uchodziła za nadprzyrodzony dar robienia cudów.

Urodziłem się w tym późnym okresie w rodzinie kapłańskiej.

Wprowadzono mnie we wszystkie arkana nauki. Muszę ci wyjaśnić, że Atlanci nie mieli już łączności z ojczystą planetą Assar. Do Ziemi dotarło zaledwie kilka statków Wielkiej Ekspedycji Międzygwiezdnej. Powrotu nie było. Wyczerpywały się zasoby energii. A na Ziemi nie znaleziono nic, co by mogło dać energię konieczną do wypraw międzygwiezdnych. Nie udało się również nawiązać łączności przy użyciu energii promieniowania.

Assar leży za daleko od Ziemi. Jednakże w rodzinach bogów i kapłanów z pokolenia na pokolenie przekazywano podania o dalekiej nieznanej ojczyźnie. Nocami niezliczone przyrządy górskich obserwatoriów kierowały się w tę stronę nieba, gdzie w gwiazdozbiorze Panny ledwie błyszczała błękitna gwiazda — podwójne słońce systemu Assar. W podziemnych kryjówkach, niby skarby niezmierne, spoczywały olbrzymie międzygwiezdne statki, na których Atlanci dotarli na Ziemię. Płonące serca statków już od trzydziestu wieków były martwe. Ale poszukiwania źródeł energii wciąż trwały.

Wreszcie pod lodami wielkiego południowego kontynentu znaleziono substancję zdolną wytworzyć potrzebne ilości energii. Zapadła decyzja o wysłaniu ekspedycji na Assar. Z trzech statków, stojących w podziemnych schronach, tylko jeden nadawał się jeszcze do lotów międzygwiezdnych.

Zbudować nowych nie mogliśmy. Ograniczając ilość ludzi, wtajemniczonych w całą wiedzę, nie tylko nie posuwaliśmy się w rozwoju, ale nawet traciliśmy to, cośmy zdobyli w przeszłości. Był to zasadniczy błąd. Ale ci, którzy go rozumieli, nie byli w stanie niczego zmienić.

Byłem jednym z tej garstki, którą wysłano na Assar. Wiedzieliśmy, że rozstajemy się z bliskimi na zawsze. Nasz statek międzygwiezdny rozwinie szybkość zbliżoną do szybkości promienia świetlnego. Czas popłynie dla nas wolniej niż na Ziemi. My będziemy mierzyć go latami, a na Ziemi upłyną tymczasem tysiąclecia. Dla naszych bliskich umieraliśmy, by odrodzić się w nowych, nieskończenie dalekich czasach. Start naszego statku był wielkim wydarzeniem dla Atlantydy. Rada Najwyższa zaliczyła wszystkich uczestników ekspedycji w poczet bogów. Ludowi ogłoszono, że bogowie, którzy niegdyś zstąpili z nieba na Ziemię, znów wracają do swoich niebiańskich pałaców.