Выбрать главу

— Wątpię, czy tak od razu znajdę coś odpowiedniego — wyraził obawę Kazimierz. — Poprzednim razem na chybił trafił wziąłem parę książek; wybierałem przede wszystkim te, gdzie było dużo ilustracji.

— Weź ze sobą… jak go tam… Ini.

— Wiesz, to niezła myśl. — Kazimierz się ożywił; widać było, że nie uśmiechała mu się samotna wędrówka. — Ini!

Ini posłusznie wygramolił się z pojazdu za Kazimierzem. Władysław obserwował, jak gdzieś w połowie długości zginają się jego proste, rurkowate nogi i zdawało mu się, że Ini lada chwila złamie się i upadnie.

Ale Ini w ślad za Kazimierzem wchodził po stopniach otaczających gmach i zniknął za owalnymi drzwiami obrotowymi.

Władysław się obejrzał. Po raz pierwszy pozostał sam w tym obcym świecie, zawsze bowiem, dla bezpieczeństwa, chodzili parami. Panowała tu zupełna cisza. Było ciepło. Przezroczyste i prawie bezbarwne niebo tylko na horyzoncie zagęszczało się w jasną zieleń. Władysław oparł się o wszędołaz. Było przyjemnie czuć za plecami mocną i pewną ostoję.

Przyglądał się bujnym pąsowym krzewom otaczającym bibliotekę i płynnie powyginanym różowo-pomarańczowym gmachom zamykającym plac. Wydawało mu się, że widzi, jak na dole, pod ziemią, poruszają się odwykli od światła wielkoocy ludzie z ostrymi, ptasimi twarzami, jak tam chodzą, stale odczuwając ciężar wiszących nad nimi sklepień, podobnych do płyt nakrywających groby, w których ich żywcem pogrzebano. „Przekleństwo — powiedział z goryczą do siebie. — Na cóż się zdadzą rozważania? Trzeba szybko dostać się na Ziemię i wysłać tu pomoc. Ot co…”

* * *

Wiktor patrzył na drzwi izolatki.

— Zaprowadź go od razu do natrysków. Tę tunikę wydezynfekuj, obuwie także i zamknij do hermetycznej szafy. Znajdź coś dla niego z naszych ubrań, chociaż jest mały i chudy i wszystko będzie na nim wisiało… Trzymaj go na razie u siebie, ucz języka, pomóż mu się zorientować we wszystkim. Do mnie przychodź sam. — Ponownie spojrzał na drzwi. — Herbertowi nawet do głowy nie przyjdzie zajrzeć tutaj. Już jest gotów. Ale Tałanow… Rozumiesz? Nie powinni mu się przyglądać… „A ty powinieneś?” — pomyślał Kazimierz. Wiktor wyraźnie zezował i miał twarz bladosiną, podobnie jak wszyscy chorzy.

— Czego się gapisz? — uśmiechając się z przekąsem zapytał Wiktor.

— Czy ty także?…

— Także, także! — prawie ordynarnie krzyknął w odpowiedzi Wiktor.

A potem już spokojniej dodał: — Ja, prawdopodobnie, mam łagodniejszy przebieg i myślę, że dzięki energinie przetrzymam chorobę. Herbert może mi pomagać. Jest jak dawniej dokładny j wszystko pamięta. Nawet zaczął już porządkować swoje notatki.

— Co ty powiesz? — wykrzyknął Kazimierz. — To doskonale!

— Doskonale… Cała rzecz w tym, że ja mu mówię, co ma robić, a on posłusznie wykonuje. Sam by nawet nie wpadł na to. Jego umiejętności zawodowe są prawdopodobnie takie jak dawniej. Sprawdzałem, co zrobił.

Pracuje w przyzwoitym tempie, dokładnie, systematycznie. Ale w gruncie rzeczy gwiżdże na to wszystko. Otrzyma polecenie — będzie pracował, nie otrzyma — będzie siedział z założonymi rękami. Nie powiesz mu „jedz”, będzie chodził głodny.

— Tak, te same objawy… — Kazimierz przełknął ślinę, gdyż zaschło mu w gardle.

— Dziwna choroba. Kiedy twój „Ling” zakończy pracę?

— Niedługo — Kazimierz spojrzał na zegarek. — Umyję i przebiorę naszego nowego lokatora, a do tego czasu „Ling” już wszystko przygotuje.

Przynajmniej w ogólnych zarysach. Będę musiał jeszcze sprawdzić wątpliwe miejsca, a potem możemy już odczytywać. Jak przeczytamy z Władkiem połowę, przyniosę ją tobie. A co z Tałanowem? Bardzo się męczy?

— Staram się, by jak najwięcej spał. Dobrze, że mamy elektrosen.

Budzę go tylko na posiłki. A w ogóle jest z nim źle. Prawie nic nie widzi.

Chodzi po omacku, zamyka oczy, gdy ja się poruszam. Powiada, że prawa połowa jego ciała wyschła i nic nie waży. I także ma wrażenie, że ktoś siedzi w jego wnętrzu. Jednak doskonale się orientuje, że to jest choroba.

Ale wierzaj mi, że od tego wcale nie jest lżej. — Wiktorowi przebiegło przez twarz coś w rodzaju uśmiechu. — No, już idź… Z niecierpliwością czekam na książkę.

— Chodźmy — powiedział Kazimierz zwracając się do Ini. — Ini pewnie nic nie rozumie, a ja nie wiem, jak się wymawia ich słowa. Ale jakoś tam będzie.

Machnął ręką i Ini posłusznie wstał.

— Przesiedział tutaj pół godziny i nawet ani razu nie rozejrzał się wokoło. Na wszystko jest obojętny — powiedział Wiktor, przyglądając się Ini. — Zupełnie to samo, co z Herbertem… Zresztą, u mnie także zaczyna się coś podobnego. Patrzę na niego i myślę uporczywie o tym, jak z nim postępować i w czym może być pomocny. A jeszcze niedawno szalałbym z radości na sam widok rozumnego mieszkańca innej planety…

Nieprawda! Teraz także się cieszę, jestem tylko przeraźliwie zmęczony.

Idź już, idź, Kaziu, nie trać czasu.

Kiedy czerwono-czarne spirale zniknęły za drzwiami, Wiktor czepiając się grodzi poszedł do izolatki i sięgnął po tabletkę energiny. Usiadł trzymając ją w ręku. „Jeszcze poczekam. Trzeba popatrzeć, jak to będzie bez energiny… — zamknął oczy i oparł się o ścianę. — Te same objawy… wszystko się zgadza. A więc cała rzecz polega na energinie?

Jestem na nią najbardziej wrażliwy? Jeżeli tak, to jaką mam okropną przyszłość przed sobą… Herbert lub ten pożałowania godny Ini… Nie chcę! — omal że nie krzyknął i otworzył oczy. — Znów ta przeklęta tęczowa mgła… nic przez nią nie widać… zdaje się, że Tałanow się porusza…”

Wiktor szybko przełknął energinę, doznając przykrego i dziwnego uczucia, że ktoś inny uniósł jego rękę, zbliżył ją do ust. Tabletkę przełknął też ten inny, który zawładnął jego ciałem, on sam zaś znajduje się gdzieś na uboczu, oddzielony od ciała, lekki, nieważki i całkowicie bezsilny.

— Wiktorze! — zawołał Tałanow. — Wiktorze, gdzie jesteś? Nie widzę cię.

Wiktor usiłował wstać, ale nie mógł. Zdawało mu się, że ściana kabiny znajduje się bezpośrednio przed nim — jeżeli wstanie, to wejdzie na ścianę. Miał uczucie, jak gdyby był bez nóg. Wielkim wysiłkiem woli, nic nie widząc, odezwał się w kierunku, gdzie powinien się był znajdować Herbert Jung:

— Herbercie, podejdź do Michała. Ja w tej chwili nie mogę.

Raczej się domyślił, niż zobaczył, że Herbert wstał. Ciemna podłużna plama o rozlanych, mętnych konturach przepłynęła po kabinie wśród tęczowej mgły, przeszła przez niego, chociaż cofnął się i mrużąc oczy odchylił na oparcie krzesła. „Co to będzie? — pomyślał — Czyżbym i ja wypadł z szeregów?”

— Wiktorze, dlaczego nie przychodzisz do mnie? — Z niepokojem zapytał Tałanow. — To jest Herbert, a nie ty. Co się z tobą dzieje?

— Zaraz przyjdę, za chwilę! — odpowiedział Wiktor. — Wszystko jest w porządku. Przygotowuję strzykawkę.

Bał się otworzyć oczu. Ale gdy uniósł powieki, westchnął z ulgą: energina już zaczynała działać. Wszystko znów stało się wyraźne, pewne, ustabilizowane; ten drugi we środku zniknął, jak gdyby się schował, odszedł gdzieś głęboko. Wiktor wstał i podszedł do Tałanowa, poruszając się z zadowoleniem, przebierając palcami i potrząsając głową. Stwierdził, że mętny, wyblakły świat znów nabiera kolorów i zrozumiał, że choroba cofnęła się ponownie, że może i powinien walczyć nadal, dopóki starczy sił. „I dopóki wystarczy energiny” — pomyślał z goryczą.