Выбрать главу

Jaskier zaśmiał się. Geralt patrzył na chłopa bacznie, nic nie mówiąc. Chłop, zwany Pokrzywką, chrząknął.

— Nie chcielibyście się nająć do prawdziwej, porządnej roboty, panie wiedźmin? — spytał. - Miałbym coś dla was.

— Cóż takiego?

Pokrzywka nie spuścił oczu.

— O interesach na gościńcu źle się gada. Jedźmy do mnie, do Dolnej Posady. Tam pogadamy. Przecie i tak tamtędy wam droga.

— Skąd ta pewność?

— Stąd, że tu nie masz innej drogi, a wasze konie w tamte stronę pyskiem, nie chwostem obrócone. Jaskier zaśmiał się ponownie.

— Co na to powiesz, Geralt?

— Nic — rzekł wiedźmin. - Na gościńcu źle się gada. W drogę tedy, mości Pokrzywka.

— Troczcie konie do drabki i siednijcie na wóz — zaproponował chłop. - Wygodniej będzie. Po co rzyć na kulbace męczyć?

- Święta prawda.

Wdrapali się na wóz. Wiedźmin z rozkoszą wyciągnął się na słomie. Jaskier, bojąc się widać pobrudzić swój elegancki zielony kubrak, usiadł na desce. Pokrzywka cmoknął na konie, wehikuł zaturkotał po umocnionej balami grobli.

Przejechali przez most na zarośniętym grążelami i rzęsą kanale, minęli pas skoszonych łąk. Dalej, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się uprawne pola.

— Wierzyć się nie chce, że to kraniec świata, koniec cywilizacji — powiedział Jaskier. - Rzuć tylko okiem, Geralt. Żyto jak złoto, a w tej kukurydzy schowałby się chłop na koniu. Albo ta rzepa, zobacz, jaka ogromniasta.

— Znasz się na rolnictwie?

— My, poeci, musimy znać się na wszystkim — rzekł wyniośle Jaskier. - W przeciwnym razie kompromitowalibyśmy się, pisząc. Uczyć się trzeba, mój drogi, uczyć. Od rolnictwa zależy los świata, dobrze więc znać się na rolnictwie. Rolnictwo karmi, ubiera, chroni od chłodu, dostarcza rozrywki i wspomaga sztukę.

— Z tą rozrywką i sztuką trochę przesadziłeś.

— A gorzałkę z czego się pędzi?

— Rozumiem.

— Mało rozumiesz. Ucz się. Spójrz, te fioletowe kwiatki. To łubin.

— Po prawdzie, to jest wyka — wtrącił Pokrzywka. - Lubinuście nie widzieli, czy jak? Ale w jednym utrafiliście, panie. Rodzi się tu wszystko na potęgę i rośnie, aż miło. Dlatego i mówią: Dolina Kwiatów. Dlatego się tu nasi dziadowie posiedlili, elfów stąd wprzód wyżenąwszy.

— Dolina Kwiatów, czyli Dol Blathanna — Jaskier trącił łokciem wyciągniętego na słomie wiedźmina. - Uważasz? Elfów wyżenąwszy, ale dawnej elfiej nazwy nie uznawszy za konieczne zmieniawszy. Brak fantazji. A jak żyje się tu wam z elfami, gospodarzu? Macie ich przecież w górach za miedzą.

— Nie mieszamy się jedni do drugich. Oni sobie, my sobie.

— Najlepsze wyjście — rzekł poeta. - Prawda, Geralt? Wiedźmin nie odpowiedział.

II

— Dzięki za poczęstunek — Geralt oblizał kościaną łyżkę i włożył ją do pustej miski. - Dzięki stokrotne, gospodarze. A teraz, jeśli pozwolicie, przejdziemy do rzeczy.

— Ano, można — zgodził się Pokrzywka. - Co, Dhun? Dhun, starszy Dolnej Posady, ogromny mężczyzna o ponurym wejrzeniu, skinął na dziewki, te pospiesznie zebrały ze stołu naczynia i opuściły świetlicę ku wyraźnemu żalowi Jaskra, który od początku biesiady szczerzył do nich zęby i zmuszał do chichotów niewybrednymi żartami.

— Słucham tedy — rzekł Geralt, patrząc w okno, zza którego dobiegał stuk siekier i odgłos piłowania. Na podwórzu wrzała jakaś robota przy drewnie, ostry żywiczny zapach docierał aż do izby. - Mówcie, w czym się tu wam mogę przydać.

Pokrzywka spojrzał na Dhuna. Starszy osady kiwnął głową, odchrząknął.

— Ano, to jest tak — powiedział. - Jest tu takie jedno pole…

Geralt kopnął pod stołem Jaskra, który już szykował się do złośliwego komentarza.

— Pole — kontynuował Dhun. - Dobrze mówię, Pokrzywka? Leżało to pole długi czas odłogiem, ale zaoralim je i teraz sadzimy tamój konopie, chmiel i len. Kawał pola, powiadam wam. Aż po sam bór sięga…

— I co? — nie wytrzymał poeta. - Co jest na tym polu?

— Ano — Dhun uniósł głowę, podrapał się za uchem. -Ano, grasuje tam diaboł.

— Co? — parsknął Jaskier. - Co takiego?

— Przecie mówię. Diaboł.

— Jaki diaboł?

— A jaki ma być? Diaboł i tyle.

— Diabłów nie ma!

— Nie wtrącaj się, Jaskier — rzekł Geralt spokojnym głosem. - A wy mówcie dalej, mości Dhun.

— Przecie mówię: diaboł.

— To już wiem. - Geralt, gdy chciał, potrafił być niesłychanie cierpliwy. - Powiedzcie, jak wygląda, skąd się wziął, w czym wam przeszkadza. Po kolei, jeśli łaska.

— Ano — Dhun uniósł sękatą dłoń i jął wyliczać, po kolei odginając palce, z wielkim trudem. - Po kolei, jako żywo, mądry z was człek. Ano, tak. Wygląda to on, panie, jak diaboł, wypisz wymaluj diaboł. Skąd się wziął? Ano znikąd. Bęc, trzask, prask i patrzym: diaboł. A przeszkadzać to on nam po prawdzie nie zanadto przeszkadza. Bywa nawet, że pomaga.

— Pomaga? — zarechotał Jaskier, usiłując wyciągnąć muchę z piwa. - Diabeł?

— Nie wtrącaj się, Jaskier. Mówcie dalej, panie Dhun. W jaki to sposób pomaga wam ten, jak powiadacie…

— Diaboł — powtórzył z naciskiem kmieć. - Ano, pomaga tak: grunt użyźnia, glebę wzrusza, krety tępi, ptaki płoszy, rzepy i buraków dogląda. A i liszkę, co się w kapuście lęgnie, zjada. Ale kapustę takoż po prawdzie zjada. Nic, ino by żarł. Jak to diaboł.

Jaskier znowu zarechotał, po czym pstryknął palcami i strzelił zmoczoną w piwie muchą w kota śpiącego przy palenisku. Kot otworzył jedno oko i spojrzał na barda z wyrzutem.

— Wszelakoż — rzekł spokojnie wiedźmin — gotowiście mi zapłacić, by pozbyć się tego diabła, czy tak? Innymi słowy, nie chcecie go w okolicy?

— A któżby — Dhun spojrzał na niego ponuro — chciał diaboła na ojcowiźnie? Nasza to ziemia z dziada-pradzia-da, z królewskiego nadania i nic diabołowi do niej. Pluć nam na jego pomoc, co to, sami rąk nie mamy? A to, panie wiedźmin, nie diaboł, a złośliwe bydlę i w głowie ma, z przeproszeniem, nasrane tak, że wytrzymać ciężko. Nie wiedzieć rano, co mu wieczorem do łba strzeli. A to, panie, w studnię napaskudzi, a to za dziewką goni, straszy, grozi, że dupczył będzie. Kradnie, panie, chudobę i spyżę. Niszczy a psuje, naprzykrza się, na grobli ryje, doły kopie jak piżmowiec albo bober jaki, woda z jednego stawu, ze szczętem uciekła i karpie posnęły. We stogu lulkę palił, kurwi syn, z dymem puścił wszystko siano…

— Rozumiem — przerwał Geralt. - Więc jednak przeszkadza.

— Nie — pokręcił głową Dhun. - Nie przeszkadza. Psoci jeno, ot co.

Jaskier odwrócił się do okna, tłumiąc śmiech. Wiedźmin milczał.

— A, co tu gadać — odezwał się milczący do tej pory Pokrzywka. - Wyście są wiedźmin, nie? To zróbcie z tym diabłem porządek. Szukaliście roboty w Górnej Posadzie, sam słyszałem. To i macie robotę. Zapłacimy wam, ile trza. Ale zważcie, nie chcemy, abyście diabła ubili. Co to, to nie.

Wiedźmin uniósł głowę i uśmiechnął się paskudnie.

— Interesujące — powiedział. - Rzekłbym, niecodzienne.

— Co? — zmarszczył się Dhun.

— Niecodzienny warunek. Skąd tyle miłosierdzia?

— Nie Iza ubijać — Dhun zmarszczył się jeszcze bardziej — bo w tej Dolinie…

— Nie Iza i już — przerwał Pokrzywka. - Złapcie go tylko, panie, albo wygońcie za siódmą górę. A przy zapłacie nie ukrzywdzimy was.