Выбрать главу

Wiedźmin milczał, nie przestając się uśmiechać.

— Przybijecie ugodę? - spytał Dhun.

— Najpierw chciałbym mu. się przyjrzeć, temu waszemu diabłu.

Kmiecie popatrzyli po sobie.

— Wasze prawo — powiedział Pokrzywka, po czym wstał. - I wasza wola. Diaboł nocami hula po całej okolicy, ale we dnie siedzi gdzieś w konopiach. Albo wśród starych wierzb na bagnisku. Tam se go możecie oglądnąć. Nie będziemy was naglić. Chcecie wypocząć, wypoczywajcie jak długo wola. Wygody ni jadła wam nie poskąpimy, wedle prawa gościny. Bywajcie.

— Geralt — Jaskier zerwał się z zydla, wyjrzał na podwórko, na oddalających się od chaty kmieciów. - Przestaję zgoła rozumieć. Nie minął dzień od chwili, gdy rozmawialiśmy o wyimaginowanych potworach, a ty nagle angażujesz się do łowienia diabłów. A o tym, że właśnie diabły to wymysły, że to stworzenia mityczne, wie przecież każdy, wyjąwszy widać ciemnych kmiotków. Co ma oznaczać twój niespodziewany zapał? Zakładam, znając cię trochę, że nie zniżyłeś się do załatwienia nam tym sposobem noclegu, wiktu i opierunku?

— Rzeczywiście — skrzywił się Geralt. - Wygląda na to, że mnie już trochę znasz, śpiewaku.

— W takim razie nie rozumiem.

— Co tu jest do rozumienia?

— Diabłów nie ma! — wrzasnął poeta, definitywnie wybijając kota ze snu. - Nie ma! Diabły nie istnieją, do diabła!

— Prawda — uśmiechnął się Geralt. - Ale ja, Jaskier, nigdy nie mogłem oprzeć się pokusie popatrzenia na coś, co nie istnieje.

III

— Jedno jest pewne — mruknął wiedźmin obrzuciwszy wzrokiem roztaczającą się przed nimi splątaną konopianą dżunglę. - Głupi ten diabeł nie jest.

— Z czego to wnosisz? — zaciekawił się Jaskier. - Z faktu, że siedzi w nieprzebytym gąszczu? Byle zając ma na to dość rozumu.

— Chodzi o specjalne właściwości konopi. Tak ogromne pole emituje silną aurę antymagiczną. Większość zaklęć byłaby tu bezużyteczna. A tam, spójrz, widzisz te tyczki? To chmiel. Polleny z szyszek chmielu mają podobne działanie. Założę się, że to nie przypadek. Łajdak wyczuwa aurę i wie, że jest tu bezpieczny.

Jaskier odkaszlnął, poprawił spodnie.

— Ciekawym — powiedział, drapiąc się w czoło pod kapelusikiem — jak też się do tego zabierzesz, Geralt. Nigdy cię jeszcze nie widziałem przy pracy. Zakładam, że wiesz co nieco o chwytaniu diabłów. Staram się przypomnieć sobie niektóre starożytne ballady. Była taka jedna, o diable i babie, nieprzyzwoita, ale zabawna. Baba, uważasz…

— Daruj mi babę, Jaskier.

— Jak chcesz. Chciałem być pomocny, nic więcej. A starożytnych przyśpiewek nie należy lekceważyć, tkwi w nich nagromadzona przez pokolenia mądrość. Jest ballada o parobku imieniem Yolop, który…

— Przestań gadać. Czas zabrać się do roboty. Zapracować na wikt i opierunek.

— Co chcesz zrobić?

— Pomyszkuję trochę w konopiach.

— Oryginalne — parsknął trubadur. - Choć niewyrafinowane.

— A ty, jak byś się do tego zabrał?

— Inteligentnie — nadął się Jaskier. - Sprytnie. Z nagonką, dla przykładu. Wypędziłbym diabła z chaszczy, a w czystym polu dognałbym go konno, wziął na arkan. Co o tym sądzisz?

— Wcale ciekawa koncepcja. Kto wie, może i do zastosowania, jeśli zechciałbyś uczestniczyć, bo do takiej operacji trzeba co najmniej dwóch. Ale na razie jeszcze nie polujemy. Na razie chcę się zorientować, co to takiego jest, ów diabeł. Dlatego muszę poszperać w konopiach.

— Hej! — bard dopiero teraz zauważył. - Nie wziąłeś miecza!

— A po co? Też znam ballady o diabłach. Ani baba, ani parobek imieniem Yolop nie używali mieczy.

— Hmm… — Jaskier rozejrzał się. - Musimy pchać się w sam środek tej gęstwiny?

— Ty nie musisz. Możesz wracać do wsi i czekać tam na mnie.

— O, nie — zaprotestował poeta. - Mam stracić taką okazję? Też chcę zobaczyć diabła, przekonać się, czy rzeczywiście jest taki straszny, jak go malują. Pytałem, czy koniecznie musimy przedzierać się poprzez konopie, skoro tam jest ścieżka.

— Faktycznie — Geralt przysłonił oczy dłonią. - Jest ścieżka. Skorzystajmy z niej.

— A jeśli to diabla ścieżka?

— Tym lepiej. Nie nachodzimy się zbytnio.

— Wiesz, Geralt — paplał bard, krocząc za wiedźminem wąską, nierówną ścieżynką wśród konopi. - Zawsze myślałem, że "diabeł" to tylko taka metafora, wymyślona, żeby było jak kląć. "Diabli nadali", "niech to diabli", "do diabła". My tak mówimy we wspólnym. Niziołki, gdy widzą nadjeżdżających gości, mówią: "Znowu kogoś diabli niosą". Krasnoludy klną: "Duwel hoael", gdy im się coś nie uda, a kiepski towar nazywają: «Duweisheyss». A w Starszej Mowie jest takie powiedzonko: "A d'yaebl aep ar-se", co znaczy…

— Wiem, co to znaczy. Przestań pleść, Jaskier. Jaskier zamilkł, zdjął ozdobiony czaplim piórkiem kapelusik, powachlował się nim i wytarł spocone czoło. W gęstwinie panowało ciężkie, wilgotne, duszne gorąco, potęgowane jeszcze wiszącym w powietrzu zapachem kwitnących traw i chwastów. Ścieżka zakręcała lekko, a tuż za zakrętem kończyła się niedużą, wydeptaną w zielsku polanką.

— Spójrz, Jaskier.

W samym centrum polanki leżał duży, płaski kamień, na nim stało kilka glinianych miseczek. Między miseczkami rzucała się w oczy wypalona prawie do końca łojowa świeczka. Geralt widział przyklejone do placków roztopionego tłuszczu ziarna kukurydzy i bobu, jak również inne, nierozpoznawalne pestki i nasionka.

— Tak przypuszczałem — mruknął. - Składają mu ofiary.

— W samej rzeczy — rzekł poeta, wskazując na świeczkę. - I palą diabłu ogarek. Ale karmią go, jak widzę, ziarenkami, niby jakiegoś czyżyka. Zaraza, co za cholerny chlew. Wszystko tu aż lepi się od miodu i dziegciu. Co…

Dalsze słowa barda zagłuszyło groźne i donośne beczenie. W konopiach coś zaszuściło i zatupało, po czym z gęstwiny wyłonił się najdziwniejszy stwór, jakiego Geraltowi zdarzyło się oglądać.

Stworzenie miało nieco powyżej sążnia wzrostu, wyłupiaste oczy, kozie rogi i brodę. Również usta, ruchliwe, podzielone i miękkie, przywodziły na myśl żującą kozę. Dolna część ciała stwora pokryta była długim, gęstym ciemnorudym włosem aż po rozwidlone racice. Dziwoląg wyposażony był też w długi, zakończony pędzlastym kutasem ogon, którym energicznie zamiatał.

— Uk! Uk! — szczeknął potwór, przebierając racicami. -Czego tu? Precz, precz, bo na rogi wezmę, uk, uk!

— Kopnął cię ktoś kiedyś w rzyć, koziołku? — nie wytrzymał Jaskier.

— Uk! Uk! Beeeeee! — zabeczał koźloróg. Trudno było ocenić, czy było to potwierdzenie, zaprzeczenie czy też beczenie dla samej jeno sztuki.

— Zamilcz, Jaskier — warknął wiedźmin. - Ani słowa.

— Blebleblebeeeeee! — zagulgotał wściekle stwór, przy czym warga rozeszła się szeroko, ukazując żółte końskie zęby. - Uk! Uk! Uk! Bleubeeeubleuuubeeeee!

— Jak najbardziej — kiwnął głową Jaskier. - Katarynka i dzwoneczek są twoje. Gdy będziesz szedł do domu, możesz je zabrać.

— Przestań, do cholery — syknął Geralt. - Psujesz wszystko. Zachowaj dla siebie głupie żarty…

- Żarty!!! - ryknął donośnie koźloróg i podskoczył. -Żarty, beee, beeee! Nowi żartownisie przyszli, co? Przynieśli kulki żelazne? Ja wam dam kulki żelazne, łajdako-wie wy, uk, uk, uk! Żartów się wam zachciało, beeee? Macie żarty! Macie wasze kulki! Macie!